I znowu skarga na szpital w Iławie, tym razem oddział ratunkowy. Do redakcji Kuriera zgłosiła się tym razem warszawianka Ewa Pawlukiewicz, by opowiedzieć nam, jak odmiennie potraktowano ją i córkę w dwóch placówkach medycznych w Iławie. Niestety, tak nas widzą turyści.
Nie pierwszy raz Ewa Pawlukiewicz spędzała z rodziną urlop w Iławie. Od około 4 lat przyjeżdża do naszego miasta, i to kilka razy w roku. Na wakacje czy też święta.
– Jesteśmy zakochani w Iławie – mówi prawniczka z Warszawy. – To naprawdę piękne miejsce, idealne na wypoczynek. Jest tu masa pozytywnej energii i życzliwych ludzi.
SKARGA
Pani Ewa do niedawna miała same pozytywne wspomnienia związane z naszym miastem. Dokładnie do momentu, kiedy zgłosiła się ze swoją 10-letnią córką na iławski Szpitalny Oddział Ratunkowy.
– Nicole po południu przytrzasnęła sobie mocno palce leżakiem – opowiada matka, którą odwiedziliśmy w jednym z iławskich hoteli. – Uraz nie wyglądał na bardzo poważny, w związku z czym postanowiłam poczekać i obserwować stan ręki. Na drugi dzień córka narzekała na ból, więc jako rodzic stwierdziłam, że palce musi jednak zobaczyć lekarz.
Z córką pojechała więc na iławski SOR.
– Przedstawiłam na dyżurce całą sytuację. Lekarz rozmawiał ze mną z odległości kilku metrów. Nawet nie podszedł do dziecka i nie obejrzał palców – mówi pani Ewa. – Kiedy powiedziałam, że uraz miał miejsce poprzedniego dnia, usłyszałam od razu, że przyjechałam za późno i w takim wypadku muszę iść do „swojego” doktora.
Pani Ewa informowała personel SOR-u, że jej lekarz rodzinny przyjmuje w Warszawie, gdzie kobieta mieszka na co dzień. Zapytała, gdzie w takim razie ma udać się po pomoc.
– Usłyszałam w odpowiedzi, że mam sobie znaleźć lekarza w spisie zamieszczonym na ścianie – opowiada. – Nie wiedziałam do końca, czy chodzi o to, żebym dostała od jakiegoś doktora skierowanie potrzebne do przyjęcia na SOR czy po prostu o to, że tu nikt się nami nie zajmie i mam szukać pomocy gdzie indziej. W każdym razie chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść. Nikt nie był nami zainteresowany. Nie skierowano mnie do żadnej rejestracji. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś przyjeżdża z zewnątrz i nie wie, gdzie może uzyskać pomoc, to przy odrobinie życzliwości można udzielić mu jakiejkolwiek użytecznej informacji.
Kobieta zapoznała się ze spisem zamieszczonym na ścianie i ucieszyła się, kiedy znalazła w nim znajome miejsce.
– Ze wszystkich wymienionych punktów skojarzyłam tylko przychodnię „Rodzina”, z której usług korzystałam w tamtym roku – mówi kobieta. – Powiedziałam więc do córki, że jedziemy na ulicę Wiejską. Wtedy przechodzący obok mężczyzna, chyba ktoś z personelu, powiedział mi, że ta placówka mieści się już pod innym adresem. Nie powinno chyba być tak, że informacje zamieszczone w spisie przy wejściu na SOR są nieaktualne. Przecież to ewidentne wprowadzanie w błąd pacjenta, który bardzo często pilnie potrzebuje pomocy.
POCHWAŁA
Matka z córką pojechały do przychodni „Rodzina” przy alei Jana Pawła II, gdzie od razu udzielono jej pomocy.
– Lekarz, który nas przyjął, miał fantastyczne podejście do dziecka. Córka była nim zachwycona – mówi kobieta. – Od razu wykonano prześwietlenie dłoni. Na szczęście okazało się, że nie doszło do uszkodzenia kości, tylko do stłuczenia.
Lekarzem, który przyjął dziewczynkę, był Roman Żuralski, pediatra i kierownik przychodni. Pani Ewa na łamach Kuriera chce wyrazić wdzięczność za okazaną życzliwość.
– Jest mi niezmiernie miło, że ta pani jest zadowolona, ale nie zrobiłem nic wielkiego. Gdy przychodzi pacjent, to trzeba mu pomóc i tyle – mówi skromnie lek. Żuralski. – Jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że mamy własny rentgen. Dzięki temu możliwe jest szybkie zweryfikowanie każdego urazu na miejscu. Może to nie był aż tak nagły przypadek, by SOR się nim zajął? Pacjenci stamtąd często są odsyłani do nas, zwłaszcza kiedy kolejka oczekujących na pomoc jest długa. Ta pacjentka była akurat zamiejscowa i jak każda tego typu osoba potrzebowała wyjątkowej uwagi i udzielenia informacji.
ZDARZENIE NIE MIAŁO MIEJSCA...
Pani Ewa podkreśla, że w przychodni panowała życzliwa pacjentowi atmosfera, której niestety zabrakło na szpitalnym oddziale ratunkowym.
– Myślę, że na iławskim SOR zawodzi przede wszystkim czynnik ludzki – ocenia kobieta. – Nawet pani w rejestracji przychodni była zdziwiona, że w szpitalu potraktowano nas w ten sposób. Mnie nie zależało przecież na tym, żeby lekarz na SOR zdiagnozował moje dziecko, przyjął je na oddział i zrobił dziesiątki badań. Wystarczyłoby, żeby podszedł, obejrzał rękę i powiedział, że to nic poważnego. Wiem, że lekarze mają dużo pracy, ale mimo wszystko oczekiwałam przynajmniej minimum zainteresowania i zwykłej życzliwości, zwłaszcza w stosunku do dziecka.
Pani Ewie zdarzało się korzystać z pomocy oddziałów ratunkowych w całym kraju i kobieta nie usłyszała do tej pory nigdzie, że jeżeli przypadek nie jest nagły, to pomoc się jej nie należy.
Dlaczego więc powiedziano jej tak w iławskim szpitalu?
– Zgodnie z relacją personelu, który w rzeczonym dniu pełnił dyżur w SOR, takie zdarzenie nie miało miejsca, dlatego też nie jesteśmy w stanie ustosunkować się do stawianych zarzutów – napisał Tomasz Więcek, rzecznik prasowy iławskiego szpitala. – Pragnę jednak wyjaśnić, że nie istnieje możliwość, aby pacjent został odesłany z SOR bez uprzedniej diagnozy lekarskiej.
Skoro według rzecznika zdarzenie nie miało miejsca, to skąd w takim razie pani Ewa wiedziała o nieaktualnej informacji znajdującej się przy wejściu na SOR?
Odpowiedź na to pytanie pozostawiamy czytelnikom…
KATARZYNA POKOJSKA
Dziewczynce z Warszawy było przykro, że lekarz
w iławskim szpitalu nawet nie obejrzał jej ręki
Turystka z Warszawy poinformowała nas,
że informacje zamieszczone przy wejściu na SOR są nieaktualne. Sprawdziliśmy u źródła. W spisie rzeczywiście widnieje niewłaściwy adres przychodni „Rodzina”, która od października mieści się przy al. Jana Pawła II (przy Obwodnicy Północnej) a nie przy ul. Wiejskiej (Osiedle Podleśne).
Pani Ewa jest wdzięczna
lekarzowi i szefowi „Rodziny”
ROMANOWI ŻURALSKIEMU
za okazaną życzliwość.