Nasi rządzą stolicą! Mirosław Kochalski, komisarz Warszawy, pochodzi z Jamielnika koło Iławy! Tu się urodził, tu ukończył szkołę podstawową, tu był nauczycielem historii. Od 1993 roku mieszka i pracuje w Warszawie. Ma 42 lata, żonę Dorotę i 5-letnią córeczkę Magdalenę.
Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Jamielniku rozpoczął edukację w iławskim liceum. Potem studia na toruńskim Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, na wydziale historii, po których rozpoczął pracę nauczyciela historii w rodzimej podstawówce w Jamielniku.
Nie zaprzestał jednak edukacji. Studiował dalej w Krajowej Szkole Administracji Publicznej i zarządzanie w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. W 1993 roku rozpoczął pracę w stolicy, sukcesywnie wspinając się po szczeblach kariery zawodowej. Został dyrektorem generalnym Urzędu Zamówień Publicznych w Warszawie.
DOBRY DZIECIAK
– Mirek był i jest dobrym, uczciwym i czułym na krzywdę ludzką człowiekiem – mówi Joanna Kochalska, matka komisarza Warszawy. – Już jako mały chłopiec, który poszedł dopiero co do szkoły, wykazywał się systematycznością. Uwielbiał czytać książki i się uczyć. Nigdy nie miałam z nim żadnych problemów. Zresztą obaj synowie zawsze byli dobrymi dziećmi i nie sprawiali kłopotów.
Młodszy brat Mirosława, Cezary, jest doktorem i przyszłym profesorem ekonomii, a także autorem wielu książek.
SZACUNEK NADE WSZYSTKO
– Uczyłem dzieci konsekwencji i szacunku do drugiego człowieka – mówi Leszek Kochalski, ojciec. – Nigdy nie biłem dzieci, ale jeśli zasłużyły na karę, byłem konsekwentny. Musiały czuć respekt do starszych ludzi, a do rodziców tym bardziej.
Pan Leszek Kochalski, z wykształcenia technik stolarz, wiele lat pracował w iławskim Zakładzie Karnym. Uczył tu młodych ludzi zawodu.
– To, że pracowałem w Zakładzie Karnym, nie oznacza, że wychowywałem dzieci według panujących tam sztywnych zasad – wyjaśnia pan Leszek. – Mirek, tak jak i Cezary, nigdy nie zrobili niczego, bym się musiał za nich wstydzić. Jestem z nich dumny, że „wyszli” na ludzi. Zawsze wpajałem im, że trzeba szanować każdego człowieka, bez względu na jego wiek, pozycję społeczną, wyznanie czy też majątek.
Pani Joanna po urodzeniu Mirka zaprzestała pracy w iławskim szpitalu. Zajmowała się domem i wychowaniem synów. Jak widać, z dobrym skutkiem.
SIŁA MEDIÓW
Gdy we wsi zawrzało, że syn sąsiadów rządzi stolicą, wszyscy składali Kochalskim gratulacje. Nawet dawni nauczyciele i koledzy Mirka z podstawówki. Nikt jednak, jak mówi ojciec komisarza, nie prosił o protekcję i załatwienie jakiejś pracy w stolicy.
– Odbieramy w domu Kurier Warszawski, więc dzięki temu mamy syna na co dzień w domu – żartuje pan Leszek. – Syn często dzwoni do domu. Pyta, czy dopisuje nam zdrowie.
– Nie ma tygodnia, by nie zadzwonił – wtrąca pani Joanna. – Nigdy też nie zapomina o rodzinnych rocznicach i świętach. Zresztą i młodszy syn, i obie synowe, często dzwonią. Dwa tygodnie temu Mirek był z rodziną u nas. Choć na dwa dni wpadnie, by tu odpocząć od tego, co się teraz wokół niego dzieje.
– No nie tak całkiem do końca odpoczywa – dodaje pan Kochalski. – Był tu dwa dni, a jego dwie komórki wciąż dzwoniły. Jak nie ktoś z biura, to dziennikarze. Nie dopytujemy się go o to, co się dzieje w Warszawie. Czasem podyskutujemy tylko na nękające Polaków tematy. Zadałem jednak synowi pytanie: „Czy ma zamiar kandydować na prezydenta Warszawy?”. Roześmiał się i powiedział, że nie ma takiego zamiaru. Jest bezpartyjny, więc może dlatego.
NIE JEST PECHOWCEM
– Mirek urodził się 13 października 1964 roku – wspomina matka. – Ten dzień był dla mnie jednym z najszczęśliwszych dni: urodziłam pierworodnego. Dla syna także, bo wszak przyszedł na świat. 13 lutego poznał swoją żonę, a 13 września wzięli ślub.
O dziwo i my trafiliśmy na tę szczęśliwą datę – 13 lutego odwiedziliśmy dom rodziców komisarza Warszawy.
JOANNA MAJEWSKA
Warszawska prasa. Rodzice komisarza Warszawy – Joanna
i Leszek Kochalscy z Jamielnika koło Iławy – zbierają
wszystkie wycinki prasowe o synu Mirosławie.
Joanna i Leszek Kochalscy z Jamielnika, rodzice obecnego komisarza Warszawy: – W naszym życiu nic się nie zmieniło. Nie nosimy wyżej głów z tego powodu. Wychowaliśmy syna tak, jak potrafiliśmy najlepiej.
Mały Mirek z mamą w 1965 roku. Miał wówczas roczek.