Staram się nie zapomnieć o jedenastej tezie Karola Marksa: „Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat, idzie jednak o to, aby go zmienić”. Pocieszam się, że ludzie, mędrkując w nieskończonym czasie, zmieniają siebie i świat. Czy na dobre? Czy na złe? Wkrótce uzyskamy odpowiedź na wskazane pytanie, oceniając wartość wybranego w zbliżających się wyborach samorządu Iławy.
Szanowny panie Zygmuncie Wyszyński! Postawił pan ważne pytanie, aczkolwiek trudno przechodzące przez gardła polskich historyków: „Czy my, Polacy, przypadkiem nie jesteśmy winni wobec ludności ukraińskiej za akcję wysiedleńczą Wisła?”. Nie jestem badaczem historii. W każdym razie historia stosunków polsko-ukraińskich jest bogata. Niestety bardzo często, od najdawniejszych czasów, nie jest dla nas, Polaków, zbyt zaszczytna. Myślę, że jeszcze minie sporo czasu, kiedy będziemy mogli ją czytać bez podejrzeń, że napisał ją „dyżurny historyk” jakieś opcji politycznej.
Pozwolicie kochani, ze wrócę do wątku osobistego. Miałem przyjaciela. Każdemu musi się zdarzyć, że przyjaciel nagle odchodzi. Zwał się Eugeniusz Kochan vel Rogoża. Wysoki, przystojny, tryskający humorem mężczyzna. Kobiety za nim szalały... Mówił miękkim, z charakterystycznym zaśpiewem, akcentem. W czasach PRL-u budował socjalizm – tak, jak i ja.
Jednocześnie spełniał swój ludzki, solidarny obowiązek wobec swoich pobratymców – Ukraińców. Przegnanych z rodzinnych domów, przegnanych z własnej ziemi. Ukraińskie rodziny, pędzone nurtem akcji „Wisła”, z Galicji i Beskidów na polskie „Ziemie Odzyskane” zabierały ze sobą trzy tęsknoty, nędzny dobytek, strach przed nieznanym i zadrę w sercach. Wozy toczyły się w nieznane i niepewne życie...
Mój przyjaciel Genek Kochan, często niegdyś zabierał mnie w teren. Ach te lata 60-te i 70-te. Z tytułu swej funkcji szefa krajowych władz Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Warszawie odwiedzał siedziby ziomków, rozlokowanych w najbiedniejszych chatach Warmii i Mazur. Oto jeden z przyczynków do historii zbrodni. Zbrodniarze uważali się za ludzi. Realizowali „humanitarne” idee, zapobiegali wojnie, oni tylko czynili historyczną sprawiedliwość (!?). Pytam wszystkich: czy koło historii zawsze będzie zataczało krąg – w imię CZŁOWIEKA? Ukraina też miała bolszewików. I może nawet boleśniej dostawała tym straszliwym batem...
Genka ukształtowała kultura ukraińska. Ja wyrosłem w kulturze polskiej. Ale my zdecydowanie czuliśmy się LUDŹMI. Tak sobie myślę, jak wyglądałoby nasze spotkanie wśród płonących domów w Bieszczadach?... Ja w mundurze polskiego żołnierza spod Lenino, a Genek – żołnierz Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA)... Przed II wojną byliśmy sąsiadami... Łączyły nas więzy rodzinne, takie ukraińsko-polskie przeplatańce. Który z nas by przeżył?...
No, ale wracamy do lat 60-ych i 70-ych. Pamiętam... Nasz samochód „Warszawa” pokonuje piaszczystą drogę. Wysiadamy i wchodzimy do chaty z bardzo niskim sufitem. Na ścianie dywaniki z haftem, obok ikona. Genek rozmawia z mieszkańcami po ukraińsku. Nie mogę wniknąć w rozmowę – znam rosyjski, ale to nie to samo. Czuję na sobie niespokojne spojrzenia. Milczę... Wiem, że rozmowa toczy się o warunkach życia, udziału w spotkaniach kulturalnych, pomocy materialnej itp. Wyraźnie czuję się intruzem. Ale nie czułem do nich żalu lub choćby złości...
Niegdyś moją wyobraźnię, a także polityczne spojrzenie na stosunki polsko-ukraińskie tuż po II wojnie światowej, kształtowała durna książka pt. „Łuny w Bieszczadach”. Ukraińców wyobrażałem sobie jako dzikie zwierzęta, spragnione polskiej krwi. Jeszcze jako gówniarz i student jednej z warszawskich uczelni (po 1956 roku) – w znacznie przecież bogatszym intelektualnie środowisku stołecznym, aniżeli w małym mieście z obrzeży Bieszczad – gdy mówiono o walkach z „bandytami UPA”, to we mnie coraz częściej budziły się wątpliwości.
Rozmyślałem, czy aby my, przechwalający się moralnością „prawdziwego” człowieka i chełpiący się mesjanizmem narodu wybranego Europy (wg Mickiewicza), nie prowadzimy najzwyklejszej gry zwanej polityką? Rozpisałem się. Dlaczego? Cóż, pisywałem już dłuższe referaty, pełne frazesów na temat wspaniałej przyszłości Polski Ludowej.
A propos... A pan, panie Zygmuncie, w PRL-u wyłącznie był wędkarzem? (to mi dopiero złośliwość z mojej strony). Nie każdy mówić potrafi o tym, czym zajmował się w okresie „budownictwa socjalistycznego” i co budował... Wielu wtedy twierdziło pompatycznie i ze znawstwem: „Komunizm na horyzoncie!”. Nie potrzeba było filozofowania, aby zrozumieć.
Przecież horyzont zawsze się oddalał i do dzisiaj to czyni. Na przykład horyzont końca bezrobocia. No i jak tu mi dziś nie być sceptykiem... Jedno było i jest pewne na dzisiaj i na przyszłość: ludzkość popełniła i będzie popełniać zbrodnie na sobie samej.
Natomiast jeśli chodzi o prawdę zbrodni, to... zapraszam szanownych Czytelników do rozmowy.
TADEUSZ LISTKOWSKI-NIKT