Zalewo. Czy lekarz pogotowia ratunkowego
nie udzielił pomocy?
– Doktor nie tylko, że był na nas obrażony, że zakłócamy mu wieczorny spokój w pracy, ale jeszcze na nas krzyczał. W książeczce wpisał, że udzielił porady, ale żadnej porady nie było. Nie dał nawet żadnych leków – tak o lekarzu z podstacji pogotowia w Zalewie mówi zdenerwowany mąż pacjentki.
Helena i Stanisław Przesmyccy mieszkają w Jerzwałdzie (gm. Zalewo). Panią Helenę czeka niebawem poważna operacja serca. Przygotowują ją do niej lekarze ze szpitala w Elblągu. Kobieta przeszła niedawno badanie przedoperacyjne zwane koronografią. Jest to zabieg, przy którym do naczyń krwionośnych, poprzez nakłucie w pachwinie, wsuwa się cewnik i w ten sposób określa się wszelkie nieprawidłowości.
– Po tym właśnie zabiegu na nodze powstał spory krwiak, żyła zrobiła się twarda jak guz, zaczęło mnie to boleć – mówi Helena Przesmycka.
Słyszała, że w takich przypadkach może dojść do bezwładu, nie wiedziała, czy może chodzić, czy lepiej jakby leżała bez ruchu. Ból narastał, więc mąż pani Heleny, Stanisław, zdecydował, że trzeba wezwać pogotowie.
– Niepokoiłem się i zadzwoniłem na pogotowie do Iławy. Tam powiedziano mi, że lepiej, jakbym powiadomił pogotowie w Zalewie, bo przecież to bliżej. Stwierdziłem, że sprawa nie jest aż tak poważna, żeby wołać karetkę, więc wsiedliśmy z żoną w samochód i sami pojechaliśmy do tego pogotowia – opowiada Stanisław.
POGOTOWIE W ZALEWIE
W zalewskim pogotowiu był lekarz i sanitariusz. Co prawda nie wyglądali na służbę medyczną, bo byli w strojach sportowych, a nie w białych fartuchach, ale – jak mówią Przesmyccy – to nie o to chodzi.
– Gdy weszliśmy, lekarz nie krył swojego zdenerwowania – kontynuuje pan Stanisław. – Zapytał, po co przyszliśmy i dlaczego mu zawracamy głowę, skoro mogliśmy wcześniej iść do lekarza pierwszego kontaktu.
Był piątkowy wieczór, 13 czerwca. Pani Helena przyznaje, że nie poszła do lekarza w dzień, ponieważ wtedy jeszcze ból nogi nie był tak dotkliwy.
Między mężem pacjentki a doktorem pogotowia wywiązała się krótka sprzeczka. Zdenerwowany pan Stanisław podkreśla, że przecież sam przywiózł żonę, że pogotowie nie poniosło żadnych strat i że obowiązkiem lekarza jest leczyć.
W końcu doktor poprosił chorą o książeczkę RUM.
– Wziął ją, ale to jedyne, co zrobił. Wpisał, że została udzielona porada, tylko że tej porady nie było. Wydarł kartkę z książeczki, żeby mu zapłacili, a nam nie powiedział ani słowa o tym, co jest mojej żonie. Jeśli była to sprawa błaha, to wystarczyłoby, żeby powiedział „niech się pani nie martwi, to nic takiego” – sugeruje pan Stanisław.
– Bardzo się bałam, a wizytę u lekarza prowadzącego miałam dopiero w poniedziałek. Już sobie wszystko wyobrażałam, nie wiedziałam, czy do tego poniedziałku to ja oczu nie zamknę – zwierza się pani Helena.
– Powiedziałem w końcu temu lekarzowi, że jak na niego patrzę, to widzę rogi – przywołuje swoje słowa Przesmycki.
Prosto z pogotowia małżeństwo skierowało swe kroki do apteki. Aptekarz dał maść, którą należało smarować ranę.
– Gdy opowiedziałam o wszystkim mojemu lekarzowi w Elblągu i pokazałam mu tę maść, to powiedział, że aptekarz nie mógł wybrać lepiej – chwali zalewskiego farmaceutę Helena Przesmycka. – Czy ten doktor w pogotowiu nie mógł mi po prostu przepisać tej maści? Kosztowała zaledwie 6 złotych. Po co były te nerwy, ta przykra awantura?
Z DRUGIEJ STRONY
Poproszony przez nas o przedstawienie sprawy lekarz pogotowia w Zalewie doskonale pamiętał wizytę państwa Przesmyckich. Jego zdaniem to oni zachowywali się w stosunku do niego niegrzecznie i sprowokowali go stwierdzeniem, że „lekarzom rosną rogi”.
– Ludzie nie rozumieją, że na pogotowiu lekarze mogą udzielić jedynie pomocy doraźnej, tutaj trafiają nagłe przypadki z zagrożeniem zdrowia i życia – wyjaśnia Lech Krekoteń, lekarz pogotowia, na którego zachowanie narzekają Przesmyccy. – W pogotowiu nie pracują specjaliści w każdej dziedzinie medycyny, ja na przykład jestem lekarzem pierwszego kontaktu. Gdy ci państwo zjawili się w pogotowiu, zapytałem przede wszystkim, dlaczego z tym krwiakiem nie poszli do swojego lekarza rodzinnego. Krwiak utrzymywał się dość długo. Widziałem, że sprawa, z jaką przyszła pani Przesmycka, wymaga porady chirurga, a ja chirurgiem nie jestem. Powinna iść do swojego lekarza, który z pewnością dałby jej skierowanie właśnie do chirurga. Wówczas porada udzielona byłaby należycie.
Krekoteń zaprzecza temu, że nie zbadał pani Heleny.
– Zbadałem tę panią i stwierdziłem, że to nic poważnego – podkreśla. Dodaje przy tym, że atmosfera w gabinecie lekarskim rzeczywiście nie była miła, ale to wszystko z powodu niegrzecznego zachowania męża chorej.
– Bardzo rozeźlił się, gdy zapytałem, dlaczego chora nie poszła do lekarza pierwszego kontaktu. Gdy powiedział, że lekarzom rosną rogi, aż przysiadłem z wrażenia. Straszył mnie gazetą. Służba zdrowia jest dziś stale obecna w mediach i zawsze przedstawiana jest jednostronnie. Wszystkiemu zawsze winien jest lekarz – kończy trochę rozgoryczony Lech Krekoteń.
Przybyły do naszej redakcji Stanisław Przysmycki dodaje, że lekarzom nie tylko rogi rosną, ale jak się dobrze przyjrzeć, to i ogon widać.
ANETA WOŹNOWSKA