Lekarz rodzinny z Kisielic Munkhsaikhan Mandakh nie zbadał zarejestrowanej 5-letniej dziewczynki z gorączką tylko dlatego, że jej matka wcześniej przygotowała pismo na ewentualność nieprzyjęcia dziecka! NFZ już zapowiedział ukaranie lekarza.
Do zdarzenia doszło w poniedziałek 4 marca. Sylwia Stefańska z Biskupiczek koło Kisielic od rana próbowała się dodzwonić do niepublicznej przychodni zdrowia w Kisielicach. Od dwóch dni miała problem ze zbiciem gorączki swojej 5-letniej córki Amelii. Po kilkudziesięciu minutach, gdy już jechała do przychodni, nawiązała połączenie i usłyszała, że dziecko nie zostanie przyjęte przez dyżurującego lekarza rodzinnego Munkhsaikhana Mandakha, bo nie ma wolnych miejsc. Pojechała więc tylko do apteki po kolejne leki przeciwgorączkowe i wróciła do domu.
Nawet mocne lekarstwa jednak nie pomagały, dlatego po południu matka postanowiła mimo wszystko pojechać z dzieckiem do przychodni. Była godzina 16. Ponieważ nie pierwszy raz odmówiono zbadania jej córki, przygotowała na taką ewentualność oświadczenie, że dziecko nie zostało przyjęte.
– Gdy pani z rejestracji powiedziała mi, że pan doktor nie pozwala już rejestrować pacjentów, zażądałam podpisania tego oświadczenia – opowiada pani Sylwia. – Wtedy usłyszałam, że pomiędzy pacjentami mam wejść do gabinetu pana doktora i osobiście poprosić o przyjęcie.
Lekarz zgodził się zbadać dziecko i kazał iść je zarejestrować, co matka uczyniła. Potem przez około półtorej godziny czekała na wizytę.
NIE DAŁ SIĘ
ATAKOWAĆ?!
O dziwo na początku wizyty lekarz jednak oświadczył, że dziecka nie przyjmie. Powód: w międzyczasie dowiedział się od rejestratorki o piśmie przygotowanym przez zdesperowaną matkę.
– Powiedział: „Słyszałem, że pani tu mi grozi papierkami do podpisania. Nie ma problemu, mogę podpisać”. Byłam w szoku, ale nalegałam o zbadanie córki, doktor nie chciał jednak o tym słyszeć – opowiada kobieta. – Powiedziałam, że nie pierwszy raz nie zostałam przyjęta i dlatego chciałam mieć jakieś zabezpieczenie. Ostatnio głośno jest w Polsce o podobnych tragediach. Zresztą to nie o to chodzi. Amelia ma wrodzoną wadę nerki i naprawdę nie miałam pojęcia, co jej tak naprawdę jest.
Po postawieniu pieczęci na oświadczeniu o odmowie przyjęcia pacjentki, lekarz wyprosił matkę z gabinetu.
IŁAWA W SZOKU
Stefańska wsiadła do samochodu i pojechała do ambulatorium przy iławskim szpitalu, gdzie od godz. 18 zaczął dyżur lekarz Marcin Koziołkiewicz.
– W trakcie badania okazało się, że Amelia ma anginę ropną i ostre zapalenie migdałów. Pan doktor zapytał, dlaczego dopiero teraz się zgłosiłam, więc opowiedziałam mu całą historię, ale o pisemnym oświadczeniu na wszelki wypadek nie wspomniałam. Bałam się reakcji – mówi pani Sylwia. – Lekarz powiedział mi, że nieprzyjęcie dziecka jest niedopuszczalne i szkoda, że nie mam tego na piśmie. Wtedy powiedziałam mu o oświadczeniu podpisanym przez lekarza z Kisielic. Był w szoku i powiedział, że bardzo dobrze zrobiłam, a ten lekarz „sam sobie strzelił gola”.
Spotkaliśmy się z lek. Koziołkiewiczem, ale nie zgodził się na oficjalną rozmowę z dwóch powodów: był w trakcie dyżuru w ambulatorium, gdzie na wizytę czekało wiele osób oraz nie miał na rozmowę z nami zgody dyrekcji szpitala. Potwierdził jedynie, że badał Amelię, a w dokumentacji zaznaczył, że dziecko nie zostało przyjęte przez lekarza rodzinnego. Tę wersję potwierdził nam rzecznik szpitala Tomasz Więcek.
NA DYWANIKU U RADNYCH
Dwa dni po zdarzeniu w zupełnie innej sprawie obradowała komisja radnych gminy Kisielice zajmująca się między innymi służbą zdrowia. W spotkaniu uczestniczył lekarz Munkhsaikhan Mandakh. O sprawę Amelii zapytał go radny Rafał Ryszczuk, który jako pierwszy dowiedział się o wszystkim od matki dziecka. Także my byliśmy obecni na obradach, dlatego nagraliśmy tę rozmowę.
Lekarz potwierdził wersję Stefańskiej i próbował się wytłumaczyć.
– Szkoda mi było tej dziewczyny, że tyle czasu zmarnowała... Podbiłem jej to pismo i wyprosiłem z gabinetu – mówił.
– Pomimo tego, że to dziecko było chore, miało gorączkę? – dopytywał Ryszczuk.
– Nie z każdą gorączką jest wskazane iść do lekarza, prawda to czy nie? – odparł Mandakh. – Nie wiem, czy ta pani pójdzie z tą kartką do sądu czy NFZ, ale ja nie pozwolę, by ktoś mnie straszył. To było przygotowane do szantażu. Jest nagonka na lekarzy i służbę zdrowia, ale to nie uprawnia wszystkich do atakowania nas. My też pracujemy ciężko i staramy się pomagać ludziom ile możemy, ale nie może być tak, że taka młoda osoba przychodzi z takim pismem i zaczyna się awanturować. Gdybym się na to zgodził, to następnego dnia przyszliby kolejni z takim pismem.
KOLEJNE DZIECKO
Okazuje się, że nie tylko pani Sylwia ma żal do kierownika kisielickiej przychodni. Podczas obrad komisji głos zabrał też radny Waldemar Różański z Gorynia.
– Kilka tygodni temu pani M. (nazwisko do wiadomości redakcji) przyjechała do naszej przychodni z 6-letnim dzieckiem z gorączką i odesłano ją na SOR do Iławy. Doszło do tego przed południem. Dlaczego tak się dzieje? – pytał.
– Przyjmujemy tylu ludzi, ile jesteśmy w stanie – odpowiedział lekarz. – Po to jest w Iławie ambulatorium oraz dyżury nocne i świąteczne, by przyjmować osoby wymagające pilnej wizyty. W środku byli ludzie bardziej chorzy, więc nie rozumiem pana pretensji.
Już po komisji, w rozmowie z „Kurierem”, lekarz poinformował, że jest świadomy decyzji podjętej wobec Amelii Stefańskiej i liczy się z ewentualnymi konsekwencjami.
NIE POMÓGŁ RANNEMU
Do jeszcze innego przypadku z udziałem wspomnianego lekarza doszło 17 września zeszłego roku. Na trasie Kisielice-Łęgowo 18-letni wtedy Michał Gabryszewski z Łęgowa został poważnie potrącony przez samochód. Doznał licznych ran otwartych głowy, mnogiego złamania podudzia, urazu śródczaszkowego i złamania łopatki. Przeżył i do dziś dochodzi do zdrowia, choć rokowania nie były optymistyczne.
– Lekarz w Iławie powiedział nam, że pierwsza doba będzie decydująca i nie daje bratu wielkich nadziei na przeżycie – wspomina Ewelina Kowaleska, siostra nastolatka.
Świadkowie zdarzenia wezwali na miejsce karetkę, ale poinformowano ich, że na przyjazd trzeba będzie poczekać nawet pół godziny.
– W tej sytuacji świadek wypadku z naszą sąsiadką, która była na miejscu, pojechali do przychodni po lekarza, aby przyspieszyć udzielenie bratu pomocy – opowiada pani Ewelina. – Usłyszeli, że lekarz nie ma czym dojechać, więc powiedzieli, że zabiorą go samochodem. Wtedy lekarz odparł, że ma pacjentów i nie będzie nigdzie wyjeżdżał. Dodał, że nie ma takiego obowiązku, bo wcześniej została wezwana karetka. A to nieprawda, bo dowiedziałam się u rzecznika praw pacjenta, że jeżeli w przychodni nie było zagrożenia życia, to lekarz miał obowiązek nam pomóc.
Co na to Mandakh?
– To nie było na drugiej stronie ulicy tylko daleko (około kilometr od przychodni - red.) – odpiera zarzuty. – Miałem wstać i biec z torbą?
– Ludzie, którzy prosili pana o pomoc twierdzą, że byli samochodem – drążymy dalej.
– Tego nie wiem – uciął lekarz.
BĘDĄ KONSEKWENCJE
Matka 5-letniej Amelii zgłosiła sprawę do olsztyńskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia, Okręgowej Izby Lekarskiej w Olsztynie oraz rzecznika praw pacjenta. Pozostałe rodziny, które opisaliśmy, nie próbowały wyciągać konsekwencji wobec lekarza.
Sprawdziliśmy, co grozi Munkhsaikhanowi Mandakhowi. NFZ już zapowiedział podjęcie radykalnych kroków.
– W tej sprawie pracownik naszej sekcji skarg i wniosków rozmawiał z panią Stefańską – informuje Magdalena Mil, rzecznik olsztyńskiego NFZ. – Matka dziecka została poinformowana, że lekarz nie miał podstaw do odmowy udzielenia świadczenia zdrowotnego. Pani Stefańska złoży pisemną skargę, zgodnie z przepisami. Na tej podstawie NFZ będzie mógł wszcząć postępowanie kontrolne. W stosunku do świadczeniodawcy zostaną wyciągnięte konsekwencje wynikające z zapisów zawartej umowy.
Jakie to konsekwencje? – dopytujemy.
– Umowa zawiera zastrzeżenia o karze umownej w razie stwierdzenia niewykonania lub nienależytego wykonania umowy z przyczyn leżących po stronie świadczeniodawcy – odpowiada Ewa Szuba z sekcji skarg i wniosków NFZ. – Wysokość kary umownej zależy od wagi stwierdzonych nieprawidłowości.
Pozostałe instytucje mają się dopiero tą sprawą zająć. Do tematu wrócimy.
KRYSTIAN KNOBELZDORF
SYLWIA STEFAŃSKA najpierw próbowała
zarejestrować chorą córeczkę AMELIĘ (5 lat) przez telefon.
Nie udało się. Gdy pojechała do przychodni okazało się,
że brakuje miejsc. To wtedy poprosiła rejestratorkę
o pokwitowanie odmowy przyjęcia, co zirytowało doktora
O sprawie jako pierwszy dowiedział się
radny z Kisielic Rafał Ryszczuk. Odwiedzili go
nie tylko dziennikarze Kuriera, ale też Polsatu i Radia Olsztyn
Radny z Gorynia
Waldemar Różański opisał inny przypadek, kiedy to lekarz Munkhsaikhan Mandakh nie zgodził się przyjąć małego dziecka z gorączką
Ewelina Kowaleska opisała historię jej brata z Łęgowa,
który został poważnie ranny w wypadku drogowym
i przez 30 minut leżał na drodze w oczekiwaniu na pomoc.
Gdy po doktora przyjechali do przychodni
świadkowie wypadku, Mandakh odmówił udzielenia pomocy
Przychodnia w Kisielicach
Oświadczenie o nieprzyjęciu 5-letniej Amelii,
które podpisał Munkhsaikhan Mandakh – lekarz
i jednocześnie kierownik kisielickiej przychodni
Ambulatoryjne zaświadczenie lekarza
Marcina Koziołkiewicza z Iławy, potwierdzające,
że dziecko było chore i wymagało pomocy
W rozmowie z „Kurierem” Munkhsaikhan Mandakh
powiedział, że jest świadomy swojej decyzji
o odmowie przyjęcia chorego dziecka
Michał Gabryszewski z Łęgowa został potrącony
przez samochód kilometr od przychodni w Kisielicach.
Doznał m.in. poważnych urazów głowy. Lekarz Mandakh
nie zgodził się opuścić przychodni i pojechać
ze świadkami zdarzenia na miejsce wypadku