Joanna Szczepańska neguje metody przedszkolnej wychowawczyni i stawia zarzut, że ta znęcała się nad jej 4-letnią córką. Dyrekcja odpiera zarzuty. Rodzice są podzieleni. Sprawę bada policja.
Do redakcji przyszła Joanna Szczepańska, która we wrześniu 2013 roku posłała swoją 3-letnią córkę do grupy „Misie” w Przedszkolu Miejskim w Lubawie. W grudniu zeszłego roku Ola poszła tam po raz ostatni. Dlaczego?
Matka podejrzewa, że wychowawczyni grupy (imię i nazw. do wiad. red.) znęcała się nad jej dzieckiem. Przedstawia na to argumenty.
– To nie jest skarga na całe przedszkole, a jedynie na metody pracy wychowawczyni – zaczyna pani Joanna. – Posyłając dziecko do placówki oczekiwałam kompetentnej, przyjaznej dziecku opieki. Natomiast córka była notorycznie kompromitowana przed grupą, ignorowana i rzadko wracała do domu zadowolona.
ZŁA OPINIA
Pani Joanna mówi, że jeszcze przed rozpoczęciem roku przedszkolnego docierały do niej sygnały, że przyszła wychowawczyni jej córki cieszy się złą opinią, jednak nie chciała kierować się plotkami. Pierwszy raz zaniepokoiła się w listopadzie, kiedy Ola była z grupą na placu zabaw i nie zdążyła do toalety.
– Gdy odbierałam ją z przedszkola, była przebrana, ale zobaczyłam, że majteczki były z całą zawartością w woreczku – mówi Szczepańska. – Córka płakała i powiedziała, że nikt nie chciał z nią pójść do łazienki.
Matka dziewczynki zaznacza, że dopiero po pewnym czasie jej dziecko zaczęło opowiadać o sytuacjach, z racji tego, że gdy trafiła do przedszkola, miała problemy z mówieniem.
– Wychowawczyni poinformowała mnie przy córce i innych rodzicach, że Ola nie umie mówić, układać puzzli, i że nie wie, jak ma z nią pracować – kontynuuje. – Córka była smutna i musiałam długo jej tłumaczyć, że jest mądrą dziewczynką.
Oliwy do ognia miała dolać sytuacja, gdy pani Joanna z mężem kupiła drugie mieszkanie i zmieniła meldunek. Nowy adres napisała na kartce i przekazała przez dziewczynkę wychowawczyni, która w miejscu publicznym zaproponowała pomoc, insynuując problemy rodzinne.
– Rozmawiała z moją córką, która potem przestraszona zaczęła pytać o sytuację w domu – mówi kobieta. – Nauczycielka zachowała się niestosownie, mówiąc to na korytarzu w obecności innych rodziców. Ktoś próbował zburzyć nasze szczęście. Byłam u dyrektorki. Przeprosin nie otrzymaliśmy.
PŁACZ, LĘK I KRZYK
Pani Joanna po tej sytuacji zauważyła, że im częściej interweniuje w placówce, tym bardziej nauczycielka znęca się nad córką.
– Ola mówiła, że gdy popuściła, musiała za karę siedzieć w mokrych majteczkach – mówi Szczepańska. – Gdy w domu wylała jogurt, bała się kary. Kiedy szła do toalety, prosiła, aby nie zamykać drzwi i nie gasić światła. Czy takie metody stosowała wychowawczyni? Córka zaczęła wymiotować, bolał ją brzuch, w nocy miała lęki. Zamknęła się w sobie. Gdy próbowałam mówić coś o przedszkolu, uciekała do drugiego pokoju. Na imię wychowawczyni reagowała płaczem. A była bardzo radosną dziewczynką. Zmieniła się nie do poznania.
Pani Joanna ma zastrzeżenia co do metod wychowawczych nauczycielki m.in. zorganizowania dla 4-latków popołudniowej zabawy Halloween (ciasteczka w kształcie urwanych palców, przebrania i mroczny klimat sprawił, że dziecko od tamtej pory boi się ciemności) czy zadawania prac domowych.
– Odebrałam zapłakaną córkę – mówi matka. – Powiedziała, że zapomniała odrobić zadania i nie dostała nagrody. Musiałam pójść do sklepu i też jej coś kupić, aby nie czuła się gorsza od innych dzieci.
Jednak to zdarzenie z grudnia zadecydowało o zabraniu córki z przedszkola. Pani Joanna ani jej mąż ze względu na obowiązki zawodowe nie mogli uczestniczyć w przedświątecznym spotkaniu dla dzieci i rodziców.
– Poprosiłam, aby dziecko jak zwykle, o 14:30, zostało przeprowadzone do innej grupy – mówi matka 3-latki. – Tak się nie stało. Roztrzęsiona córka pytała po wszystkim, czemu nie przyszłam, skoro inni rodzice byli. Była sama i patrzyła, jak rodziny razem się bawią. Wychowawczyni nie powinna dopuścić do takiej sytuacji. Następnego dnia zapytałam, dlaczego Ola została w grupie. Dowiedziałam się, że z jednym dzieckiem nie będzie nigdzie szła. Moim błędem było pozostawienie tego dnia córki w przedszkolu. Gdy dziecko wróciło do domu, powiedziało, że boi się pani i nie chce już wracać. Co tam się działo?
4-latka więcej do przedszkola nie poszła.
– Gdy poinformowałam dyrektor, że zabieram córkę ze względu na wychowawcę, powiedziała że to fantazje mojego dziecka i wyjaśni sprawę, jednak po powrocie wychowawczyni ze zwolnienia lekarskiego – kończy pani Joanna. – Nie wiem, co działo się w „Misiach”, ale znam swoją córkę i widzę, że z wesołego dziecka stała się zalękniona. Wiem też, że są rodzice, którzy myślą jak ja, ale boją się o tym głośno powiedzieć. Ola nie była pierwszym dzieckiem zabranym z grupy tej nauczycielki.
DYREKCJA ZAPRZECZA
Skontaktowaliśmy się z dyrektorką Przedszkola Miejskiego w Lubawie i poprosiliśmy o komentarz w sprawie zarzutów wobec wychowawczyni.
– Pani Szczepańska była u mnie raz w zeszłym roku i bynajmniej nie w sprawie problemów dziecka, i raz w obecnym – mówi Anna Ornowska. – Proponowałam spotkanie w obecności wychowawczyni córki, jednak matka nie wyraziła zgody. To samo dotyczyło zmiany grupy dziecka.
Dyrektor mówi, że zachowanie 4-latki może mieć inne przyczyny i nie zgadza się z oskarżeniami jej mamy.
– Znęcanie, o czym dowiedziałam się z Kuriera, to poważny zarzut – kontynuuje Orłowska. – Zaprzeczam, że do niego doszło. Jako dyrektor prowadzę nadzór pedagogiczny, monitoruję przestrzeganie praw dziecka. Nie stwierdziłam żadnych nieprawidłowości. Nie można jednoznacznie stwierdzić, jakie są przyczyny zaburzeń zachowań dziecka. Mogą to być czynniki zewnętrzne wzmacniane przez środowisko rodzinne, rówieśnicze, przedszkolne lub wewnętrzne, tkwiące w samym dziecku. Jednakże dwa dni po wizycie matki zorganizowaliśmy spotkanie wychowawczyni z rodzicami oraz zastępcą dyrektora Lucyną Janus. Rodzice nie mieli żadnych zastrzeżeń.
Zapytaliśmy o ocenę metod nauczania wychowawczyni. Z racji tego, że ta jest synową dyrektorki, na pytanie odpowiedziała wicedyrektor – to dlatego też z nią odbyło się spotkanie z rodzicami.
– Wychowawczyni ma doświadczenie w pracy z dziećmi – mówi zastępca dyrektora. – Wcześniej nie było na nią żadnych skarg. Wręcz przeciwnie – rodzice chwalili sobie współpracę z nauczycielką, która jest autorką wielu ciekawych inicjatyw w przedszkolu. Obserwujemy niekiedy u dzieci zaburzenia emocjonalne, ale jedynie współpraca z domem rodzinnym pozwolą na rozwiązywanie problemów.
Jak zarzuty skomentuje była wychowawczyni Oli?
– Absolutnie nie zgadzam się z zarzutami i opiniami wygłaszanymi pod moim adresem – mówi. – W swojej 10-letniej pracy wychowawczej, dydaktycznej i opiekuńczej zawsze kierowałam się dobrem dzieci, troską o ich zdrowie, szanując ich prawa i godność osobistą. Współpraca z rodzicami zawsze układała się bardzo dobrze. Wszystkie podejmowane przeze mnie działania w formie organizacji imprez, wycieczek i spotkań konsultowałam z rodzicami lub odbywały się one z ich inicjatywy. Rodzice byli aktywnymi uczestnikami wszystkich wydarzeń grupowych.
OBRONA RODZICÓW
Informacja o tym, że Kurier interesuje się sprawą, szybko rozniosła się po przedszkolu. Tego samego dnia, w którym otrzymaliśmy odpowiedzi od dyrekcji oraz wychowawczyni, do redakcji zadzwoniła matka przedszkolaka z tej samej grupy. Kobieta w imieniu większości rodziców stanęła w obronie nauczycielki.
– Podczas spotkania rodziców z wychowawczynią oraz zastępcą dyrektora zostaliśmy zapytani o to, czy mamy jakieś zastrzeżenia dotyczące pracy wychowawcy – mówi Małgorzata K., której synek chodzi do lubawskiego przedszkola. – Poinformowano nas o zarzutach stawianych przez panią Szczepańską wobec wychowawcy grupy. Byliśmy nimi bardzo zaskoczeni. Zwłaszcza, że córka pani Szczepańskiej była zawsze otwarta, miała dobry kontakt z otoczeniem i była zawsze chętna do zabawy, nie wykazując żadnych przejawów niechęci wobec wychowawcy.
Inaczej również przedstawiła dzień, kiedy w zajęciach brali udział rodzice i zaprzeczyła, jakoby dzieciom były zadawane prace domowe.
– Faktycznie, podczas wcześniejszego spotkania przedszkolaków z rodzicami nie było rodziców dziecka, jednak dziewczynka bawiła się dobrze do tego stopnia, że gdy przyszła po nią opiekunka, dziecko nie miało ochoty pójść do domu – kontynuuje pani Małgorzata. – Jako przeważająca grupa rodziców, nie mamy żadnych zastrzeżeń do pracy wychowawczyni. Uczy ona dzieci poprzez zabawę, co wpływa korzystnie na ich rozwój intelektualny. Nieprawdą jest zadawanie przedszkolakom zadań domowych. Absurdem wydaje się też zamykanie dziecka po ciemku w łazience, pomijając fakt, że jest tam duże okno. W naszej opinii, jako rodziców, wysoce krzywdzące i niesprawiedliwe są zarzuty stawiane wychowawczyni grupy. Nigdy żadne z naszych dzieci nie wykazywało jakichkolwiek oznak niechęci w stosunku do wychowawcy grupy.
TO MOBBING NA DZIECKU
Tego dnia był jeszcze jeden telefon od rodzica. Skontaktowała się z nami matka, która po roku zabrała córkę z przedszkola. Poinformowała, że zarzuty pani Joanny są słuszne i że w grupie były dzieci bardziej i mniej lubiane. Jej córka zaliczała się do tej drugiej.
– Nauczycielka w negatywny sposób „zachęcała” dzieci do jedzenia – mówi anonimowo kobieta. – Mojej córce powiedziała, że jak nie zje obiadu, to nie pójdzie do domu. Kiedyś weszłam do sali i zobaczyłam, że dziecko płacze nad kiślem. Musiałam zwrócić uwagę pomocy, że skoro nie lubi, to nie musi jeść. Nic na siłę. Ale gdy córka wymiotowała, pretensje były skierowane do mnie.
Matka mówi, że zdarzyło jej się odebrać dziecko z zaschniętymi wymiocinami na bluzce lub zapłakane.
– Pani przyczepiła jej czarną plakietkę, ponieważ płakała podczas leżakowania – kontynuuje matka. – Czemu? Bo położono ją między chłopcami, a chciała z koleżankami.
W czerwcu zeszłego roku matka przypadkowo widziała grupę „Misiów” (dziś to już „Żabki”) podczas spaceru. Mówi, że było ciepło, dzieci miały rozpięte bluzy, by się nie przegrzały. Tylko jej córka była ubrana dodatkowo w kurtkę i czapkę.
– Widziałam, że była aż purpurowa – mówi matka. – Zatrzymałam się. Wychowawczyni powiedziała, że nie będzie nieść jej kurtki. Po spacerze córka poskarżyła mi się, że uwiera ją bucik i prosiła panią o pomoc, ale ta powiedziała, że nie będzie marnować czasu. Wtedy coś we mnie pękło. Zabrałam dziecko z przedszkola. Wychowawczyni wyraziła lekkie zdziwienie. Nie tłumaczyła się. Gdy zabierałam rzeczy córki, uśmiechała się. Będę wspierać panią Joannę. Wiem, co przeżywa.
Joanna Szczepańska kilka dni temu złożyła na policji zawiadomienie o znęcaniu się nad jej córką.
– Otrzymaliśmy zgłoszenie i prowadzone są czynności – mówi Joanna Kwiatkowska, oficer prasowy iławskiej policji.
OLA KROTOWSKA
Do znęcania się nad małą Olą
miało dojść w przedszkolu w Lubawie