Zdecydowane wejście redakcji Nowego Kuriera Iławskiego w istotne dla mieszkańców problemy, którymi zajął się nowo wybrany samorząd Iławy z inicjatywy radnych SLD-UP oraz „Iławianie Razem”, rozeźliło członków tejże koalicji. Dziennikarzy uznano za persony non grata (osoby niepożądane) na „swoich” posiedzeniach i spotkaniach.
Zamiast chwycić za długopisy i podjąć dyskusję, szeroko zakrojoną polemikę na łamach tygodnika, liderzy koalicji wysmażyli oświadczenia w swojej treści dezawuujące kontrolną funkcję prasy. Czytelnicy mogli się z nimi zapoznać na łamach Nowego Kuriera Iławskiego i wyrobić sobie zdanie w tej kwestii.
Nowy Kurier Iławski zawsze był otwarty na różnorodne poglądy czytelników, a szczególnie czuły na głosy płynące z iławskiego samorządu. Muszę z całą stanowczością zaświadczyć, że naczelny redaktor Jarosław Synowiec nigdy nie cenzurował moich felietonów czy komentarzy!
Radni rady miejskiej w Iławie chcieliby demokratycznie wygrywać wybory, ale już nie potrafią znieść demokratycznej kontroli mediów. Irytują się okropnie, kiedy prasa jako rzecznik interesów czytelników i mieszkańców Iławy próbuje słusznie dokopać się do prawdy o działalności i sprawowaniu władzy przez naszych przedstawicieli, których obowiązkiem jest tworzyć nowe dobra. To właśnie Nowy Kurier Iławski próbuje w działalności samorządu oddzielić ziarno od plew i swoje odkrycia konsultuje z tłumem mieszkańców miasta.
My, mieszkańcy Iławy, mamy prawo zawsze zabrać głos dotyczący każdej decyzji radnych. No tak, ale przecież nie wszyscy pójdziemy do ratusza na sesję lub na posiedzenie komisji. Pozwolę sobie użyć sformułowania, że my, mieszkańcy, prowadzimy życie demokratyczne. Nawet jeżeli nie bierzemy udziału w wyborach.
Trzeba zrozumieć, że demokracja (a żadna, od starożytności począwszy, nie była doskonała), to nie tylko typ ustroju politycznego, lecz także rodzaj kultury, obejmujący zachowanie ludzi. To także instytucje występujące w społeczeństwie obywatelskim. Nie jest to ustrój idealny. Do tej pory nie wymyślono nic lepszego. O jej jakość trzeba ciągle walczyć. To czyni właśnie na naszym podwórku Nowy Kurier Iławski.
Na zakończenie powyższego wątku proponuję fragment z dzieła Platona pt. „Państwo” (VIII księga). Platon demokrację przyrównuje do „pstrego płaszcza” w którym wolno robić co się komu podoba i w którym panuje równość. W efekcie panuje w nim chaos, głupstwo miesza się z rozumem, cnota z występkiem, zasługa z karą. Człowiek demokratyczny „żyje z dnia na dzień” folgując w ten sposób każdemu pożądaniu, jakie się nadarzy. Raz się upije i upaja się muzyką fletów, to znowu pije tylko wodę i odchudza się, to znów zapala się do gimnastyki, a bywa, że w ogóle nic nie robi i o nic nie dba, a potem niby to zajmuje się filozofią. Często bierze się do polityki, porywa się z miejsca i mówi byle co i to samo robi.
Jak widzimy starożytni też mieli kłopoty z wzorową demokracją. Proponuję więc na koniec tej części mojego felietonu przypomnieć, że „prawdziwa cnota krytyk się nie boi”. Nieprawdaż panowie rajcowie?
Przy pisaniu o funkcji kontrolnej prasy (u nas Nowego Kuriera Iławskiego) przypomniał mi się fragment z mojego życiorysu. Z bardzo odległego czasu.
Miałem 17 lat. Byłem uczniem maturalnej klasy liceum ogólnokształcącego. Jednocześnie pisałem do „Głosu Olsztyńskiego” jako korespondent. Pochwalę się, że uczestniczyłem także w II wojewódzkim zjeździe korespondentów „Głosu Olsztyńskiego”. W moim osobistym archiwum, wśród korespondencji zwróciła uwagę informacja w której opisałem krytycznie działanie Szkolnego Klubu Sportowego. Generalnie byłem dumny, że pisałem do gazety o różnych zjawiskach, które dokuczały mieszkańcom miasta. Kiedy ukazał się „Głos” z moją krytyką – w szkole zawrzało. Wychowawca wezwał moją mamę do szkoły, a w domu dostałem za swoje, po prostu mama spuściła mi manto. Czy dzisiaj nie jest podobnie? Dziennikarz często dostaje za swoje – mimo, że napisał najprawdziwszą prawdę.
W Nowym Kurierze Iławskim z zainteresowaniem przeczytałem wypowiedź Marka Lewandowskiego oraz Ryszarda Kabata w sprawie kontrowersyjnej inwestycji na Wielkiej Żuławie. Uważam, że argumenty tych radnych na „nie” są bardzo racjonalne i przekonywujące. Podejmując decyzję o sprzedaniu wyspy możemy obudzić się z ręką w nocniku. Za lat kilka, stojąc na „cyplu Banaszakowej”, oglądać będziemy wyspę Wielką Żuławę, a na niej... też trawę.
Sięgnijmy do historii. Weźmy do ręki monografię Iławy. Oto co czytamy na stronie 221:
„Bohaterką tych pierwszych lat po przemianach była obywatelka polska mieszkająca w Niemczech, pani Banaszak. Zarząd miasta, pełen nadziei na realizację kompleksu hotelowego przy ul. Konstytucji 3 Maja, sprzedał jej najcenniejszy teren przewidziany na funkcje rekreacyjne w mieście. W pośpiechu wyburzono w tym celu restaurację „Czapla” i ośrodek wodniaków. Trzeba było przełknąć gorzką pigułkę – hotelu nie ma i cenny teren nie jest w dyspozycji miasta. Pozostało przykre doświadczenie”.
Powyższy tekst przepisuję ku przestrodze decydentów w momencie dzisiejszej dyskusji o planowanych inwestycjach na wyspie Wielka Żuława. Kiedyś omamiono nas wizją luksusowego hotelu, a dziś – fanaberią pod kochających luksus kilku miłośników golfa.
Ech, wszyscy pamiętamy... Półwysep Czapla i słynny pani Wiktorii Banaszak „pic na wodę” z hotelem to była niewątpliwie wielka wpadka pierwszej połowy lat 90. Powody takiej sytuacji były prozaiczne. Wtedy zabrakło po prostu demokratycznej kontroli społeczeństwa. Zabrakło korekty i wymiany poglądów głównie poprzez prasę lokalną w Iławie, która – niestety – wtedy jeszcze była sterowana z zewnątrz, a przez to jej znaczenie było marginalne.
Działalność ówczesnej ekipy samorządowej, złożonej z mieszanki PZPR-owskiej, solidarnościowej i neoliberalnej na czele z Adamem Żylińskim, składała się głównie z radosnej twórczości i wiary, że wystarczy dobrze chcieć...
Półwysep to była droga lekcja...
Dziś jestem niemal pewny, iż gdyby już wtedy był Nowy Kurier Iławski, to na wiele głów spośród rządzących spłynąłby na pewno zimny prysznic. Mam rację czy nie? Odpowiedź pozostawiam czytelnikom.
TADEUSZ LISTKOWSKI-NIKT