Leszek Olszewski: Kac po wiejskiej imprezie
Dokończę temat jubileuszu 700 lat Iławy. Okazja jest niebagatelna, gdyż odbyły się z tej przyczyny miejskie obchody główne, zaplanowane z urzędniczą „mądrością” i równie próżnym zadęciem.
Podobnej fety – tu zwracam się do ludzi powalonych na kolana, a są to tysiące – nie zobaczycie tu już ani do Sylwestra, ani być może w ogóle za swego żywota. Wątpię wręcz, że przed rokiem 2305, gdy grodowi stuknie millenium, komuś uda się podobny zestaw spektakli, koncertów i widowisk powtórzyć. Ale może ironię zostawmy na boku i wróćmy do standardowej narracji bez skrętów myślowych.
Na oficjalnej stronie internetowej ratusza dni 10-12 czerwca 2005 roku nad Jeziorakiem nazwano nawet „Wielkimi Urodzinami Miasta”, co w zestawieniu z zaproponowaną ofertą zapachniało i pachnie wręcz białoruskiej miary propagandą...
W tym momencie proponuję może mały punkt odniesienia, żeby nie trąciło to pisaniem z chmur, albo trendem, że ktoś się na kogoś uwziął i kąsa.
Sąsiedni nieodlegle Kwidzyn w najbliższy weekend organizuje sobie DNI KWIDZYNA, co nie dziwi, bo chociażby na Dni Zakopanego miejsce to nieszczególne. Coroczne – bez specjalnej okazji, słowem – wydawałoby się – coroczna młócka, tanie igrzysko dla okolicznych. Oto, co tam się m.in. proponuje (zestawcie to z siermiężną rzeczywistością iławską).
Piątek: początek 15:00, choć oficjalne otwarcie przez burmistrza i przewodniczącego RM 17:45. Na początek turniej minigolfa, koncert zespołu dixielandowego, potem pokaz mody, następnie laureaci „Szansy na sukces”, 21:30 – gwiazda wieczoru, a od 23:15 – dyskoteka pod gwiazdami. Mszy brak.
Sobota: początek 14:00 i plejada zabaw, o 20:00 hit – Coma, laureat Fryderyka 2005 w kategorii „płyta rockowa roku”, 22:00 – Myslovitz, a po koncercie wielki pokaz sztucznych ogni. A równocześnie m.in. pokazy łucznicze, motocyklowe, występy komandosów policyjnych, turnieje rodzinne, mecze piłkarskie samorządowców, mistrzostwa miasta w siatkówce plażowej i tenisie stołowym. To nie wszystko, ale wystarczy. Mszy znów brak.
Niedziela: też zaczynają od 14:00 – występ Briana Scotta, widowisko edukacyjne policji dla dzieci, występy tancerzy, 21:00 koncert Brathanków, a równolegle przejażdżki bryczkami, rowerami czterokołowymi, III mistrzostwa Kwidzyna w rzucie podkową, zawody strong man i strong woman o puchar burmistrza, pokazy konne, zabawa do późnej nocy. Mszy znów nie przewidziano – całkowity triumf antychrystów. Tyle Kwidzyn.
Wiele wizji w Iławie aktualnie to parodie, a częściej może farsy. A ów nieszczęsny jubileusz jest tu chyba ukoronowaniem większej całości. Ten topornie okraszony napisem „700 lat” komin przy dworcu, kwiatki podobnej treści na usypanych pospiesznie grządkach w centrum miasta, błędy stylistyczne i logiczne w okólniku awizującym główne imprezy, podpinanie m.in. Złotej Tarki pod obchody jubileuszu etc. etc.
Wszystko to gruntuje uczucie, że dna nie tyle sięgnięto, co się w nim rozgoszczono i tu Kwidzyn jedynie wyjątkowo niewyrobionym i cieszącym się z wszystkiego otworzył dopiero oczy – przepraszam za szczerość. Ja nawet spotkałem się z ciekawą opinią byłego iławianina, a dziś wykładowcy uniwersyteckiego z Warszawy, który od czasu do czasu tu wpada i zwrócił uwagę na następującą rzecz.
Przy każdej mniejszej lub większej uroczystej okazji zawsze na plakatach znajduje on dwie stałe atrakcje – chór Camerata i orkiestrę z Budowlanki Bogdana Olkowskiego (pozdrawiam!). Nawet – mówił mi – na Koncercie Wiosennym orkiestry wystąpiła gościnnie... Camerata! I tak wkoło – zawsze oni, jak nie jedni po drugich to przed drugimi.
Co ciekawe – podobnie jak ja – on szanuje obie te formacje, ale pytał czy ludzie jeszcze to spokojnie znoszą, bo nawet delicji nie da się jeść w kółko, niestrawność gotowa. Nie odpowiedziałem mu wiążąco, aczkolwiek przy okazji przemknęła mi myśl, którą potem skonfrontowałem z programem Dni Kwidzyna, że może raz czy drugi postawić wyłącznie na gości z zewnątrz, na 700 lat przynajmniej nie byłoby to głupie.
Chociażby żeby widownia miała za czym zatęsknić i czego wypatrywać na plakatach awizujących kolejne wydziwiania? Zakończmy może tym dywagacje nad przebytymi Wielkimi Urodzinami, które z wielkością miały tyle wspólnego co Hitler z Orderem Uśmiechu, na zakończenie zostawiłem sobie przyjemniejszą rzecz, bo pewien podmiot miejski – całkowicie wbrew trendowi – właśnie z dna się wygrzebał.
Jeziorak Iława, prowadzony przez Wojtka Tarnowskiego, awansował do centralnych rozgrywek w piłkę, porzucając z tej okazji na przyszły sezon wizyty na gościnnych boiskach (zerknąłem na rywali) chociażby w Zalewie, Kurzętniku czy Łukcie. Był dla nich i dla pozostałych rywali w lidze głównie bezlitosny – stąd samo wywyższenie i może jedyny realnie chlubny wpis w ten rok historii miasta.
Tylko teraz chłopaki bądźcie poważni – wróg nie zasypia gruszek w malowanych wrotach, nie pozwólcie więc sobie na dekoncentrację, gdy z kolejnymi jego zastępami przyjdzie wam walczyć na swoich i nieswoich śmieciach od sierpnia. Staroegipskiego terminu „śmieci” użyłem nieprzypadkowo, postsocjalistyczną ruiną bowiem pachnie na obiekcie Jezioraka przynajmniej w kilku przypadkach.
Trzeba „na już” pilnie ruszyć publiczną kiesą, by chociaż to podłatać w najbliższym czasie, bo jeszcze jesienią jakiś przypadkowy kilkutysięczny okrzyk po zdobyciu gola powali jednocześnie np. budynek klubowy i oprócz tych co nie przeżyją – reszta będzie miała co wspominać do końca życia? Po co nam podobne doświadczenie w tak karnawałowym roku? Jeśli można go uniknąć – chociaż spróbujmy.
Jeszcze jedno – jakby się ktoś na Dni Kwidzyna zapałętał, niech białoruską manierą neguje tam wszystko – gwiżdże pod sceną itp., a na policji przesłuchiwany mówi jasno, że taka wioska przy 7-wiekowej, stale tańczącej Iławie to relikt, taki samochód na korbę w dobie ABS-u. Przyjechał zaś po to, by ciemnocie zwrócić uwagę, że „big impreza” to była tydzień temu nad Jeziorakiem. No! Nie sprawdzą, ale może uwierzą...
Leszek Olszewski