Po wejściu z mroźnego chodnika przy ulicy Niepodległości w Iławie do Galerii na Wprost, już od progu otula gości ciepły zapach kadzideł i orientalna muzyka… Działo się tak w ostatni piątek z powodu otwarcia fotograficznej wystawy Alicji Zabłońskiej – „Indie światłem malowane”.
RADOSŁAW SAFIANOWSKI: – Powiedz coś o swoich korzeniach.
ALICJA ZABŁOŃSKA: – Pochodzę z Wałdyk w gminie Lubawa, ale od 20 lat mieszkam w Iławie. Tu wyszłam za Jacka, wspaniałego człowieka i fotografa, z którym prowadzę firmę Foto Centrum Zabłońscy.
– Myślałem, że Jacek jako miłośnik motocykli znalazł sobie żonę z bardziej odległych terenów…
– No bo poznaliśmy się daleko – w Rostoku w Niemczech! Pojechałam tam uczyć się niemieckiego jako lubawska licealistka, Jacek przyjechał z innej szkoły. Można powiedzieć, że od samego początku towarzyszył nam wątek podróżowania! (śmiech)
– Zatem najpierw były podróże, a dopiero potem fotografia. Skąd u ciebie pasja globtrotera?
– Podróżowałam zawsze, odkąd pamiętam. Pewnie odziedziczyłam gen podróżnika po tacie (Janie Grubalskim, który obecnie jest radnym powiatowym – red.). Ojciec często zabierał nas na różne wypady.
– A fotografia?
– Wynikła z prostej potrzeby uwieczniania tego, co widziałam podróżując. Najpierw były to nieporadne zdjęcia, ale bycie żoną znakomitego fotografa zrobiło swoje. Czerpałam pełnymi garściami z jego wiedzy.
– Robienie zdjęć także stało się twoją pasją?
– Od jakiegoś czasu tak, dlatego teraz pogłębiam swoją wiedze w zakresie fotografii artystycznej w Studium Fotografii Artystycznej w Gdańsku.
– Przed świętami do swojego profilu na internetowym komunikatorze dorzuciłaś w opisie motto, które brzmiało mniej więcej tak: „Nie zna życia ten, kto nie podróżuje”. To twoje życiowe credo?
– Można przyjąć, że tak. Moim zdaniem ten, kto nie podróżuje, stoi w miejscu, nie rozwija się. Nie zna innych kultur i nie ma odniesienia do tego, co ma u siebie w domu – z tego powodu często nie docenia tego, co posiada.
– Jakie kraje do tej pory zwiedziłaś?
– Sporo Europy wraz ze Skandynawią, trochę Afryki, Chiny oraz Indie. Niestety, dopóki nie zniosą wiz, nie wybiorę się do Stanów Zjednoczonych. Nie będę nikogo prosić o wizę, bo to upokarzające.
– Jakie plany na kolejną podróż?
– Planów brak. Wszystkie moje wyjazdy były mniej lub bardziej spontaniczne. Jest impuls, myśl, i jest wyjazd. Jeśli się coś dokładnie i długo planuje, to zazwyczaj niewiele z tego wychodzi.
– Zatem o jakich podróżach marzysz?
– Marzy mi się Nepal oraz jezioro Bajkał. Właśnie takie podróże są najciekawsze, a nie leżenie w znanym kurorcie przy hotelowym basenie.
– Kiedyś wrażenie na mnie zrobiły twoje opowieści o spontanicznych wypadach w Tatry…
– Nadal tak jeżdżę! Nocą wyjeżdżam pociągiem z Iławy, w dzień zdobywam wybrany szczyt i kolejnej nocy wracam do domu. Ostatnio weszłam na Orlą Perć i sama z siebie byłam dumna!
– Lubisz góry?
– To moja trzecia pasja.
– Co takiego w sobie mają?
– Mnie najbardziej urzeka w nich satysfakcja. Smak zwycięstwa po wejściu na szczyt, po kilkugodzinnej wspinaczce, jest wyjątkowy. A do tego te piękne widoki…
– Dlaczego więc swoją pierwszą w karierze wystawę poświęciłaś nie górom, ale Indiom?
– Bo Indie ze swoim bogactwem kolorów i tematyki są idealne na początek i… bardziej przystępne dla odbiorcy. Góry nie wszystkich fascynują – dla wielu osób to tylko twarde, zimne skały.
– Czy Indie na twoich fotografiach oraz Indie w rzeczywistości to ten sam kraj?
– Oj przyznam, że nie. Na miejscu poraziła mnie tam wszechobecna bieda oraz brud. Na ulicach nie ma koszy na śmieci, a nogi łóżek w naszym hotelu powsadzane były do puszek, żeby wpadały tam pełzające, nawet kilkucentymetrowe owady, które są tam wszechobecne.
– Czy „egzotycznemu fotografowi” łatwo zrobić zdjęcie tubylcowi?
– Trzeba z tubylcem nawiązać kontakt. Najlepiej zacząć od uśmiechu, potem spróbować zagadnąć i wówczas nie ma problemów ze zrobieniem zdjęcia, oczywiście bez żadnej zapłaty. Hindusi to bardzo przyjaźni, otwarci ludzie.
– Które zdjęcie jest tobie najbliższe?
– Małego chłopca. Zobaczyłam go, jak siedział spokojnie, zapewne przez cały dzień, przy mamie pracującej w fabryce dywanów.
– Mało kto wie, że nie macie w domu telewizji. Czy u rodziny żyjącej z obrazu to nie dziwne?!
– Nie, bo telewizja to tylko złodziej czasu. Nie ma czasu na rower, dzieci, męża, bo jest telewizor. My chcieliśmy tego uniknąć.
– Takie Indie na przykład można bezpiecznie obejrzeć w telewizji…
– Zgadza się, ale nie ma to, jak zobaczyć je samemu.
Artystka ALICJA ZABŁOŃSKA (trzecia od lewej)
wraz z rodziną na wernisażu swoich prac
Publiczność wernisażu ALICJI ZABŁOŃSKIEJ
To zdjęcie jest autorce szczególnie bliskie