RADOSŁAW SAFIANOWSKI:
– Jak pracuje się panu na Wiejskiej w Warszawie? Kiedyś dając wyraz swojemu rozczarowaniu Sejmem po pierwszej kadencji, powiedział pan, że już nigdy nie wystartuje na posła…
Poseł ADAM ŻYLIŃSKI z Iławy:
– Nie da się porównać mojej poselskiej pracy w latach 1997-2001 z obecną. Wtedy byłem jednocześnie burmistrzem, szefem regionu Unii Wolności, a prywatnie mężem i ojcem uzupełniającym w dodatku swoje wykształcenie. W sejmie było nas 60 posłów UW, teraz zaś jest 209 Platformy Obywatelskiej, a to zupełnie inna sprawa. Obecnie jestem posłem zawodowym, pracuję jak poprzednio w komisjach kultury fizycznej i samorządu terytorialnego. Mogę się skupić tylko na pracy parlamentarnej i dlatego w tym Sejmie mi się podoba.
– Co udało się zrobić?
– W sferze polityki krajowej wszelkie nowe zapisy ustawowe mają w sobie cechy przejrzystości i apolityczności samorządów. Założenie jest takie, że wszyscy mają być traktowani jednakowo w kategoriach dystrybucji środków publicznych. Ma decydować operatywność służb – na ile dobrze gminy przygotują wnioski o dotacje i na ile uda im się wprowadzić w „pozytywne osłupienie” tych, którzy się ową dystrybucją środków zajmują. Udało mi się już tego wcześniej doświadczyć, gdy byłem w zarządzie województwa. Tam nie było żadnego załatwiania czy „upychania inwestycji kolanem” po układach! W przypadku wniosków z Iławy liczył się tylko profesjonalizm ludzi w naszym ratuszu, takich jak Stanisław Kieruzel i Mariola Zdrojewska oraz znakomita współpraca z Bożeną Cebulską, prezes Warmińsko-Mazurskiej Agencji Rozwoju Regionalnego i w efekcie nasze wspólne stworzenie wielkiego programu inwestycyjnego dla Kanału Ostródzko-Elbląskiego, w tym dla Iławy, która dzięki temu zyska obwodnicę północną, bulwar nad Małym Jeziorakiem i Dużym Jeziorkiem oraz Iławką, nowy amfiteatr i basen.
– A o co chodzi z tą apolitycznością samorządów?
– Zmiany polegają na oddzieleniu funkcji politycznych, wybieralnych – jak radny, wójt, burmistrz, starosta, marszałek – od funkcji urzędniczych. Ów aparat urzędniczy, od sekretarza włącznie do dołu hierarchii, nie może być związany z żadną partią polityczną. Sekretarze mają być dyrektorami urzędów. Choćby sekretarz miasta Iławy Bernadeta Hordejuk odetchnie z ulgą, bo nie będzie musiała się wikłać w politykę, skupiając się na pracy w urzędzie. Myślę, że to dla niej bardzo dobra wiadomość.
– Kiedy te zmiany wejdą w życie?
– One wchodzą już 1 stycznia 2009 roku.
– No ale w wielu przypadkach sekretarz jest prawą ręką wójta czy burmistrza, a wspólna przynależność partyjna wzmacnia zaufanie…
– Dlatego znowelizowana ustawa dopuszcza możliwość tworzenia przy wójtach i burmistrzach tak zwanego „gabinetu politycznego”, ale nie dla dobra partii, tylko dla dobra strategii danego burmistrza i jego komunikacji z mieszkańcami. Sekretarz natomiast ma pełnić tylko i wyłącznie nadzór nad urzędem. To model samorządu z Unii Europejskiej. Pierwszy raz widziałem go w holenderskim Tholen, gdzie wieczorne spotkania rady były bardzo burzliwe, natomiast obok tego działał aparat urzędniczy, który przyglądał się temu z dystansem, a czasem wręcz rozbawieniem.
– Czy to wszystko na temat planowanych zmian w samorządach?
– Samorząd gminny to wspaniała rzecz, która trzyma nasz kraj w ryzach. Dobrze wygląda też struktura samorządu wojewódzkiego, natomiast najsłabszym samorządowym ogniwem w całej Polsce są powiaty. Tu właśnie jest ten fatalny tygiel polityczny, gdzie najbardziej widać stroszenie „pawich piór”. Tymczasem powiatowa rzeczywistość jest taka, że śladowe dochody własne uniemożliwiają powiatom jakąkolwiek kreatywną gospodarkę. I proszę zauważyć, co robią starostowie: albo podczepiają się pod sukcesy powiatowego miasta, albo też „przymuszają” okoliczne gminy do finansowania wkładów własnych w przedsięwzięciach, gdzie beneficjentem dotacji jest powiat. To oczywiście nie jest problem tylko iławski. I żadna to wina powiatów, ale ustroju.
– Jak chcecie temu zaradzić?
– Szukamy sposobów na uposażenie powiatów w majątek, wyższe dochody własne i nowe kompetencje, kosztem skarbu państwa i administracji rządowej.
– No a co pan, panie pośle, załatwił tu dla nas na prowincji?
– Moim zadaniem nie jest przepychanie na siłę każdego wniosku z Iławy, ale obrona dobrych wniosków, by nikt nie zrobił im krzywdy. I to jest wystarczające. Ludzie muszą mieć świadomość, że liczy się przede wszystkim wartość projektu, a nie układy. Przykładowo, ostatnio wspieram Lubawę w jej ubieganiu się o dotację na inwestycje w oczyszczanie ścieków i kanalizację. Są szanse, że Lubawa uzyska środki przekraczające wartość jej rocznego budżetu. Jeśli projekt wypali, wówczas w ciągu ćwierćwiecza to miasto podwoi liczbę mieszkańców! I tu mam słowo do iławian: nie uprawiajmy „iławocentryzmu”, bo sukcesy Lubawy czy Susza są też naszymi sukcesami. Miejscowości regionu to naczynia połączone.
– Co więc proponowałby pan naszym samorządowcom z racji swojego doświadczenia?
– Nigdy nie zapomnę 29 czerwca 1990 roku, kiedy to w wieku 32 lat zostałem przez radnych wybrany na burmistrza Iławy. Przez cały weekend zastanawiałem się: „Co teraz będzie?!”. Kompletnie mnie to przerażało.
– Bał się pan, że nie podoła wyzwaniu?
– Dokładnie. Nogi się pode mną uginały. W poniedziałek obudziłem się o czwartej nad ranem. Przed wyjściem z domu nie byłem w stanie zawiązać sobie butów, tak trzęsły mi się ręce… W urzędzie, przechodząc z sekretariatu do swojego gabinetu, łapiąc za klamkę, usłyszałem ze środka śmichy-chichy ludzi z ugrupowania, które mnie wybrało i opowiadania, jak to udało się im wykiwać polityczną konkurencję. Było tam prawie dziesięć osób, których nazwisk dziś nie wymienię. Naciskając klamkę, musiałem podjąć decyzję: albo wchodzę między wrony i kraczę jak i one, albo robię swoje. Nie wiem, jak to się wtedy stało, ale starczyło mi na tyle instynktu, że wszedłem i z zimną twarzą powiedziałem do wiceburmistrza Ryszarda Laskowskiego: „Panie Ryszardzie, proszę, żebyśmy zostali sami i zastanowili się, jak spędzimy dzisiejszy dzień, a panom dziękuję”. Proszę pomyśleć, co by się stało, gdybym wtedy usiadł razem z nimi i bił się radośnie po udach? Moim zdaniem polityk zawsze powinien być samotny. To znaczy działać w zespole, ale cały czas pamiętać, że bilans końcowy społeczeństwo wystawi tylko jemu. Burmistrz musi mieć świadomość, że jest dobrem ogółu, nie zaś kilku osób z gabinetów. Moim zdaniem lepiej mieć opinię „samotnego wilka”, niż kogoś, który ulega przemożnym wpływom doradców.
– Ale nie godząc się na koterię, polityk automatycznie na starcie robi sobie wrogów…
– Kazimierz Parowicz, Andrzej Umiński, Jerzy Humięcki, Zbigniew Borszewski, Andrzej Kozielski, Jerzy Kalisz, Piotr Przybyszewski – oni to zasiadając we władzach Iławy przez te wszystkie lata, krytykowali mnie najmocniej. Czasem duma nie pozwalała mi przyznać im racji. Ale dziś, gdy wszyscy trochę już posiwieliśmy, mijając się na ulicy, uśmiechamy się do siebie, bo był między nami szacunek, mimo walki politycznej. Ideałem jest dla mnie to, co widziałem po ostatnich wyborach prezydenckich w USA: jak ci dwaj faceci wzajemnie się komplementowali, mimo tego, że jeden z nich przegrał. To świadczyło o ich klasie i do tego modelu powinniśmy dążyć. Żyjemy w trzydziestoparotysięcznym mieście, cmentarze obrastają kolejnymi pokoleniami naszych dziadków i rodziców. I musimy się nauczyć, że jest czas wyborów i ostrej, czasem wręcz bezpardonowej walki – tak ma być, bo to nie są żarty, tylko batalia o to, kto sprawować będzie władzę. Potem jednak musi być czas „łagodzenia kantów”, wzajemnego szacunku i pozytywistycznej pracy, a nie dalszego kopania pod sobą dołków i rzucania inwektyw. Nie można mówić o kimś w politycznym zacietrzewieniu, że jest mały, łysy, gruby czy chory psychicznie, bo w ten sposób nigdy nie wyjdziemy z zaścianka. Nie można obrażać się na politycznych przeciwników. Opozycja jest treścią demokracji, wprowadza higienę władzy i mobilizuje. To odwzorowanie wolnego rynku w gospodarce. Brak twórczej krytyki jest początkiem politycznego raka. Władza nie jest darowana wiecznie.
– Z drugiej jednak strony ów „syndrom oblężonej twierdzy” na długo przed kolejnymi wyborami też jest zrozumiały. To całkiem ludzki lęk o swoją przyszłość, prawda?
– Po latach 2002-2006, które w Iławie wpisały się właśnie w tę negatywną poetykę, dzisiejszy burmistrz Włodzimierz Ptasznik ze swoją kulturą bycia, poczuciem taktu jest lekarstwem na skołatane dusze iławian. On już dziś może liczyć, że gorąco poprę jego kandydaturę na burmistrza Iławy także w wyborach na kadencję 2010-2014. Jeśli Ptasznik te wybory wygra, będzie miał jednak przed sobą piekielnie trudne zadanie: obsłużyć wszystkie ogromne inwestycje, którym już zagwarantowaliśmy dofinansowanie w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego. Wróży to niesamowite problemy dla budżetu miasta, bo zagwarantowane kwoty dotacji pozostają niezmienne, natomiast przez ostatnie dwa lata wzrosły koszty budowy. Z drugiej jednak strony burmistrz Iławy ma za sobą znakomity aparat urzędniczy w postaci między innymi skarbnik Janiny Okołowskiej, wiceburmistrza Stanisława Kieruzela i kierownika działu planowania Marioli Zdrojewskiej, dlatego wróżę, że świetnie sobie poradzi.
– Czy poparcie, którego w tym momencie udzielił pan dla burmistrza Ptasznika, oznacza, że sam nie wystartuje pan za dwa lata na burmistrza Iławy?
– Jestem w obrocie publicznym już 19 lat. Startowałem w dziewięciu wyborach. Dwa razy byłem posłem, trzy razy burmistrzem, raz zasiadłem w zarządzie województwa. Jedni powiedzą, że powinienem się odsunąć w cień, bo już się nachapałem, co jest ewidentną bzdurą, bo takie podejście do funkcji publicznej jest mi zupełnie obce. Ktoś inny powie, że dźwigam za sobą ogromne doświadczenie. Ja tymczasem mam dopiero 50 lat, więc 15 lat pracy zawodowej przed sobą, a pełnienie funkcji publicznej jest treścią mojego życia! Wie pan, jaka to dla mnie frajda przejść się po Iławie i mieć świadomość, że o każdym chodniku czy osiedlu mogę opowiedzieć historię, co tam zrobiliśmy i kosztem jakiej walki udało się tego dokonać? Dlatego na dziś nie wiem jeszcze, co zrobię, gdy w 2014 roku Włodzimierz Ptasznik uzna, że po dwóch kadencjach chce odejść na emeryturę. Niewykluczone, że wtedy wystartuję w wyborach. Na dziś to jednak rozważania czysto akademickie.
– Jestem zdumiony pana słowami, ponieważ plotka niesie, że jest pan skonfliktowany z iławską Platformą Obywatelską i w najbliższych wyborach samorządowych będziecie z Ptasznikiem konkurentami!
– Teraz to ja jestem zdumiony! Mój liberalny kręgosłup polityczny jest niezmienny, a moja lojalność dla aktualnego burmistrza nie podlega żadnej dyskusji.
– Plotka głosi nawet, że pokątnie „obwąchuje się” pan z politykami, z którymi dotychczas nigdy nie szedł ramię w ramię…
– To bzdura i straszne prymityzowanie sprawy. Takie pokątne zachowania są mi obce. Autorom tego rodzaju przypowieści dedykuję publicznie uwagę: nie ośmieszajcie się i w dobrze pojętym własnym interesie uwolnijcie się od takiego poziomu grubo ciosanych intryg.
– Porozmawiajmy więc jeszcze o „platformersach” iławskich. Ile na rzeczy jest w tej plotce o wewnętrznym konflikcie na linii: pan – PO w Iławie?
– Mówienie o konflikcie to duża przesada. Problem polega na tym, byśmy nasze wewnątrzpartyjne dyskusje traktowali jako dobro, nie zaś przekleństwo. Jeśli wzbudzam „twórczy niepokój”, zadaję pytania, chciałbym lepszej komunikacji społecznej, to nie robię tego dlatego, by dopiec kolegom z Platformy, ale po to, by naszą formację udoskonalać. Nie sztuką jest władzę zdobyć, ale ją utrzymać, ciesząc się społecznym zaufaniem. Ja w żadnym razie nie czuję się z kimkolwiek skonfliktowany. A za nazbyt nerwowe reakcje drugiej trony nie mogę brać odpowiedzialności.
– A czy na następne wybory parlamentarne daje pan sobie zielone światło?
– Jak najbardziej.
– Jak wygląda Boże Narodzenie u Żylińskich?
– Największa bolączką naszej rodziny jest to, że w poniedziałki się rozjeżdżamy: ja do Sejmu, syn do liceum w Olsztynie, a żona zostaje sama z psem w domu. Dlatego święta będą dla nas dniami rodzinnej jedności. My jesteśmy dość specyficzni: dobry film, domowa biblioteka, a potem dyskusje – to nas integruje. Uwielbiam rozmowy z synem, który ma 17 lat i przeżywa okres młodzieńczego buntu. Na pewno rozrywką będą polskie filmy, te klasyczne, których mam na DVD ze sto. Więc „Potop” lub „Pana Wołodyjowskiego” na pewno, nie pamiętam już po raz który, obejrzę.
– Podróżuje pan po kraju. Jak ocenia pan inne miasta względem Iławy?
– Miałem niedawno okazję wracać do domu tak zwaną „ścianą wschodnią” kraju – przez Bieszczady, Podkarpacie, Wyżynę Lubelską, Podlasie oraz na koniec „kongresówką”. I powiem panu, że miałem ogromną satysfakcję, wjeżdżając do Iławy, bo w żadnym z mijanych miast nie dostrzegłem nic szczególnego. Owszem, wszędzie widać ogromne inwestycje, ale jeśli chodzi o ład przestrzenny, jego funkcjonalność, to Iława jest absolutnym cudeńkiem. Tamtego dnia poczułem się bardzo szczęśliwy, że żyję w tym mieście.
Poseł Adam Żyliński z Iławy:
– Lepiej mieć opinię „samotnego wilka”, niż kogoś,
który ulega przemożnym wpływom doradców