Wracamy do tematu tragicznie zmarłej Barbary Kalinowskiej (40 l.), pracownicy Urzędu Gminy i Miasta w Prabutach. Po jej śmierci zaczęły rodzić się plotki i spekulacje na temat rzekomej presji, jakiej mogła być poddawana w pracy. O sytuacji panującej w tamtejszym magistracie rozmawialiśmy z burmistrzem Prabut, sekretarzem i panią skarbnik.
Przypomnijmy. W niedzielny poranek 29 stycznia Prabutami wstrząsnęła wiadomość o samobójczej śmierci cenionej i szanowanej pracownicy tamtejszego magistratu – Barbary Kalinowskiej (40 l.). Prokuratura w Kwidzynie wszczęła śledztwo w sprawie samobójstwa urzędniczki. Badany jest między innymi wątek, czy Kalinowska mogła zostać nakłoniona do targnięcia się na swoje życie.
Barbara Kalinowska osierociła dwójkę dzieci: córkę w wieku 18 lat oraz syna w wieku 8 lat.
Po śmierci Kalinowskiej wśród mieszkańców miasteczka pojawiły się spekulacje dotyczące sytuacji w jej pracy.
– Basia w urzędzie była uważana za bardzo dobrego fachowca, ale też czuła dużą presję ze strony pracodawcy – mówi nasz czytelnik, który prosił o anonimowość, a znał osobiście nieżyjącą już dziś Barbarę Kalinowską. – Najbardziej bała się kontroli odnośnie funduszy unijnych, gdyż była za nie odpowiedzialna. Obawiała się, że źle coś zrobiła i poniesie za to konsekwencje finansowe. Były głosy, że nie dawała sobie rady w pracy.
NIE BYŁO PRESJI
Umówiliśmy się w ubiegłym tygodniu w Urzędzie Miasta i Gminy w Prabutach z burmistrzem Bogdanem Pawłowskim, sekretarzem Jędrzejem Krasińskim oraz skarbnikiem Elżbietą Wykner na rozmowę, aby wyjaśnić wszelkie plotki krążące o atmosferze i warunkach, w jakich mogła pracować Barbara Kalinowska.
TOMASZ SŁAWIŃSKI: – Czy pani Basia skarżyła się na nadmiar obowiązków? Dochodzą do nas sygnały, że miała zbyt dużo pracy. Czy skarżyła się, że sobie nie daje rady?
ELŻBIETA WYKNER: – Nie skarżyła się nigdy, ale praca w księgowości jest bardzo trudna, odpowiedzialna i specyficzna.
JĘDRZEJ KRASIŃSKI: – W naszym systemie organizacyjnym istnieje możliwość, że jeśli ktoś zgłasza chęć zostania po godzinach, to wyrażam zgodę.
– Czy pani Barbara zgłaszała się do pana?
J.K.: – Pani Kalinowska zgłaszała 27 grudnia taką sytuację i została po pracy 1,5 godziny. Zdarzyło się to tylko raz. Wnioskuję stąd, że tej pracy było na tyle, że w ośmiu godzinach radziła sobie z obowiązkami.
BOGDAN PAWŁOWSKI: – Do mnie jako pracodawcy bezpośrednio nie docierały żadne sygnały, że pani Kalinowska ma nadmiar zadań. Natomiast często wchodząc do pokoju w księgowości, współczułem paniom, że mają sporo pracy, bo wiem, że ten dział jest obciążony dużym zakresem obowiązków.
– A nie skarżyła się, że musi wykonywać obowiązki, które leżały tylko w kompetencji pani skarbnik? Bo takie spekulacje też się pojawiają, że musiała robić robotę za panią Wykner.
E.W.: – Absolutnie nie było takiej sytuacji. Zawsze jestem w pracy, nie chodzę na zwolnienia i urlop też biorę w określonych wcześniej terminach.
J.K.: – Pani Kalinowska jak każdy pracownik miała określony zakres obowiązków i nie miała prawa wchodzić w kompetencje pani skarbnik. Dostawała najwyższy dodatek specjalny wśród pracowników niefunkcyjnych, ponieważ pełniła dodatkową rolę audytora wewnętrznego.
– Podobno w urzędzie panuje dość duży rygor. Czy nie wydaje się wskazanym w związku z opiniami o presji, jakiej poddawani są pracownicy urzędu, zorganizowanie dla nich konsultacji psychologicznych? Jak państwo to skomentujecie?
J.K.: – Nie ma u nas rygoru, tylko jest dyscyplina pracy, tak jak w każdym zakładzie pracy.
B.P.: – Nie widzę, aby nasi pracownicy byli poddawani presji. W mojej ocenie nie należę do ludzi, którzy ją wywierają. Natomiast potwierdzam słowa sekretarza, że panuje u nas dyscyplina pracy.
– Ale przyzna mi pan rację, że w dzisiejszych czasach człowiekowi towarzyszy stres. Czy nie myślał pan o tym, aby zatrudnić jednak psychologa?
B.P.: – Zatrudnienie takie to rzecz niepotrzebna, nie ma takiej presji w urzędzie ze względu na skalę zadań, jak na przykład w starostwach czy urzędach marszałkowskich. Nie znam takiego przypadku w samorządach, gdzie na etacie jest psycholog. To nie pracodawca wywołuje presję na pracowniku tylko ustawowe terminy.
– Cofnijmy się w czasie do poniedziałku, dzień po śmierci Barbary. Podobno w tym dniu pan burmistrz zachował się nieodpowiednio, mówiąc do pracowników, że tu jest urząd i tutaj się pracuje, nie ryczy. Jak pan się do tego odniesie?
B.P.: – Nic takiego nie powiedziałem, to są insynuacje i pomówienia.
– Dlatego tu jestem, aby wyjaśnić te pomówienia, panie burmistrzu.
B.P.: – Było spotkanie z pracownikami i mieliśmy je również po pogrzebie pani Basi.
J.K.: – Ten, kto przekazuje państwu takie informacje, jest bez serca. Poszedłem rano w poniedziałek do biura, w którym pracowała pani Kalinowska. Stały tam buty pani Barbary, wisiał w szafie jej sweter… Byliśmy wstrząśnięci, sytuacja była wyjątkowo przygnębiająca.
– Po śmierci Kalinowskiej nie było żałoby w urzędzie, tylko zaraz ogłoszono konkurs na jej stanowisko pracy – dlaczego?
B.P.: – Tak, to prawda. Następnego dnia po śmierci. Aby rozstrzygnąć konkurs, ogłoszenie musi wisieć co najmniej 10 dni. Na co mieliśmy czekać? Nie możemy mieć w urzędzie braków kadrowych. Mówienie takich rzeczy, że zachowałem się nie po ludzku, jest nie na miejscu. Mnie ta śmierć bardzo przybiła, pracowałem z panią Basią 10 lat. Nie było między nami nigdy spięć.
J.K. – Pisałem to ogłoszenie. Niech mi pan uwierzy, że robiłem to z ciężkim sercem. Nie chciałbym drugi raz w życiu znaleźć się w takiej sytuacji.
Elżbieta Wykner, skarbnik miasta i gminy w Prabutach, znała się z Barbarą Kalinowską ponad 20 lat
Jędrzej Krasiński, sekretarz z Prabut,
zaprzecza, jakoby pracownicy tamtejszego magistratu
byli poddawani presji w pracy
Przy tym biurku Barbara Kalinowska
pracowała na co dzień. Dziś pozostały po niej tylko
wspomnienia i ogromny smutek, jaki panuje wśród osób,
które ją znały
Burmistrz Bogdan Pawłowski uważa,
że plotki o presji, jaką wywiera się na pracownikach urzędu,
to pomówienia
Śp. Barbara Kalinowska