Jedno z wielu niedzielnych przedpołudni w wsi Byszwałd koło Lubawy. 29-letni Mariusz K. włącza krajżagę. Chce pociąć ramy okienne na opał. Nigdy nie skończy ich ciąć. Fragment tarczy piły wbija się w jego klatkę piersiową.
Na terenie posesji państwa K. ciągle leży sterta pociętego drzewa. Leżą też ramy okienne, które Mariusz K. chciał pociąć… Po samej pile została tylko drewniana obudowa.
– Zabrali tarczę – mówi matka zmarłego. – Badać ją będą. A reszta została, o tak, jak była.
Kobieta nie chce rozmawiać o tragedii. Wszystko jest zbyt świeże. Ludzie też cały czas ją pytają, ma dość mówienia w kółko o jednym i tym samym.
– Pani – mówi – ja już nie mam siły... Co mi to da, że każdemu mówię? Zdrowia i syna mi to nie wróci. Nawet ubezpieczony nie był...
Mariusz K. był kawalerem. Mieszkał z matką i bratem. Pomagał im jak mógł przy pracach domowych. Te ramy okienne też chciał pociąć, żeby pomóc... Najprawdopodobniej nie wiedział, że w środku drewnianej ramy tkwią metalowe elementy. Nie wiedział, że w starciu z nimi tarcza piły pęknie na dwie części, że jedna z nich wbije się w jego klatkę piersiową... i że przetnie aortę oraz płuca. Wezwany na miejsce lekarz pogotowia mógł już tylko stwierdzić zgon.
– Na miejscu dokonano czynności procesowych – mówi Artur Sibilewski, komendant posterunku policji w Lubawie. – Przybył prokurator i technik kryminalistyki. Dokonano oględzin miejsca wypadku. Prokurator zlecił zabezpieczenie tarczy piły.
Nieoficjalnie wiadomo, że tarcza już wcześniej była uszkodzona. Sama piła była zresztą samoróbką, bez większych zabezpieczeń.
Podobne urządzenia znajdują się na co drugim wiejskim podwórku. Takie piły nie posiadają osłon, które zapobiegłyby tragedii. Nie zawsze wypadki przy cięciu drzewa kończą się śmiercią, często jednak kalectwem.
MONIKA SMOLIŃSKA