Napracuje się rada nadzorcza ziemniaczanki iławskiej, nie powiem. Zadanie ma bojowe: szefa wybrać. Z dziewięciu aż pacjentów gorliwych. To nie tak jak wyborcy, gdy do wyboru mieli raptem Adama Żylińskiego z jednej, Maśkiewicza Jarosława z drugiej tylko strony. I żadnych wobec nich wymagań... A tu w ziemniaczance, proszę. Nie tylko studia wyższe, ale i 5-letni staż na stanowisku kierowniczym, a nadto „szczególne cechy osobowościowe”...
Andrzej Kleina: Prezesem być i więcej nic...
Wyższa szkoła jazdy na to stanowisko potrzebna, bo i odporność na stres trzeba nie małą posiadać, umiejętność pracy w zespole też, ba – kreatywność mile widziana, a i szybkość podejmowania decyzji konieczna. I przedsiębiorczym trzeba być. Dyplom to każdy sprawdzi. Bo przeczyta. Ale jak to z tym stresem będzie? Kto to ma sprawdzić? Ziemniaczanek jaki tylko nadzorczy? A jeżeli u kandydata występuje ostra reakcja na stres? Czyli intensywne, krótkotrwałe zaburzenia psychiczne (i fizjologiczne też), występujące w trakcie lub bezpośrednio po stresie traumatycznym. I co będzie, jak nowy prezes podpisze jaką ważną umowę, albo jeszcze ważniejszą – w sytuacji występujących zaburzeń? Czy umowa taka będzie ważna, czy też nie, bo może nie do końca był nowy prezes poczytalny? Jak ją podpisywał!
A co z kreatywnością? Gdzie ona w ogóle mieszka? Czy umiejętność podejmowania decyzji w ogóle, czy raczej w szczególe? W ziemniaczance będą sprawdzać cechy osobowościowe? A czy to aby dozwolone? Czy też rada, nie podszywa się pod kompetencje mężów jakich uczonych? Żeby nie wyszło, jak z tym urządzeniem do wykrywania kłamstw w Iławie. A może by też o nim pomyśleć? Nikt by wtedy radzie nadzorczej nie zarzucił, że bez należytej staranności, kandydatami się zajmowała.
Trochę, nie ukrywam, ta odporność na stres mnie niepokoi. Bo rozumiem, że badać będą u kandydatów odporność na stres negatywny. Bo przyjęło się w mowie potocznej, kiedy psychologia pod strzechy trafiła, że stres to sytuacja szkodliwa, destrukcyjna. A co ze stresem pozytywnym? Bo stres, oznacza tyle co napór. Może się zdarzyć napór rzeczy zarówno przyjemnych jak i przykrych. Czy na przyjemne też należy być odpornym? Oto – za dwa punkty, niebagatelne jest pytanie...
Czy rada nadzorcza zajmie się rozpoznawaniem indywidualnych poziomów energetycznych? Co wyżej rada cenić będzie, praktyczną umiejętność wykorzystania inteligencji emocjonalnej w relacjach biznesowych, czy raczej w relacjach z pracownikami własnymi? Co będzie ważniejsze dla rady: styl zarządzania personelem, czy formy i kultura komunikacji prezesa? A może obieg informacji w firmie? Ja, gdybym był w zarządzie, to przyjrzałbym się zapewne umiejętności formułowania celów i wartości organizacji w oparciu o analizę osobowości firmy, a nie tylko analizę osobowości głównego księgowego. I koniecznie Team Building realizowany w formie outdoor training...
A jak rada dryg badawczy chwyci, to by może jej robotę załatwić przed wyborami samorządowymi? I niech bada, kandydatów na burmistrza. I niech taki kandydat, na początek pokaże co potrafi. Werbalnie, rzecz jasna!
Może by wymagania poszerzyć wobec kandydata na burmistrza? Niech udowodni, że wszechstronniejszy od prezesa ziemniaczanki... A co będzie, jak pojawi się jaki kandydat, co to mu dobrze z oczu patrzy – a on ci tu panie, osobowość dyssocjalną zgoła reprezentuje. Warto więc wiedzieć, że głębokie zaburzenia charakteru i sposobu zachowania (osobowość dyssocjalna właśnie) wpływają zakłócająco na funkcjonowanie psychospołeczne. Osobnik taki, charakteryzuje się przede wszystkim trwałą niezdolnością do związków uczuciowych z innymi ludźmi (radnymi też, wszak radny to też człowiek). Cechuje go postawa nieodpowiedzialności i lekceważenia norm, reguł i zobowiązań społecznych, nierozróżnianiem rzeczywistości od fikcji (aż prosi się, żeby kilka przykładów podać, ot choćby basen kryty w Lubawie...).
Pouczepiam się odrobinę też swoich doskonałych kolegów po piórze. Bardzo mi się podobał tekst Macieja Rygielskiego. Poza jednym. Poza tytułem właśnie: „Polityka despotycznego oligarchy”. Mówienia o Maśkiewiczu „oligarcha” – nie jestem w stanie zaakceptować. Oligarchia bowiem to rządy sprawowane przez małą grupę arystokracji rodowej. Chyba że Rygielski lepiej ode mnie zna korzenie rodu Maśkiewiczów. I wie, że Maśkiewicz Jarosław to arystokrata. Rodowy jaki, albo i stepowy! Niewykluczone też, że pan Maciej nabrać się dał na przedrostek „oligo”, co to znaczy „niewiele”, w medycznym zaś znaczeniu wręcz „mały”.
Zamęt też uczynił mi w głowie Leszek Olszewski. Ba, żeby to tylko. On mnie całego zesromował. Człowiek się stara jak może, pisze o tej władzy niedobrej, a i nie tylko, a pan Leszek powiada, że są to „niskopienne kwestie”. I on, nie chcąc się czuć głupio wobec siebie, wszak do wyższych celów jest stworzony, na tematy te nie pisze. Wyjątek jedynie teraz robi i historią pewnej korespondencji się zajmuje (Lisek do Maśkiewicza – Maśkiewicz do Manna, wróć – Liska przecież...). I „wszystko oparte na faktach, jak w dobrym dokumencie filmowym z Discovery”. I mimo wszystko pan Leszek kruszyć kopii więcej nie będzie. Niech media sobie dokładają wzajemnie, że o „wlokących się konfliktach na linii władza kontra media” nie wspominając. On jest ponad to wszystko. I on tym zajmować się nie będzie.
To ja się pytam? Kto ma się tym zajmować? My – czyli ja z panem Zygmuntem? Sami? Bez wsparcia ogniowego? To, my polec musimy... Bez dwóch zdań.
Chociaż... Nadzieja moja w Wiesławie Niesiobędzkim, który – jak widać – po zmniejszonej ilości wystąpień na forum internetowym Kuriera, w gazecie częściej występować zaczął. Bo jak pan Wiesiek bzyknie – to cała władza w ręce rad, wróć – to cała władza drży...
I mimo, że na diecie jestem, to jak się naczytałem o tych węgorzach, szczupakach i sandaczach, to od razu poleciałem nad staw własny, by karasi parę drapnąć na patelnię. Nie będzie mi tutaj żaden „pstrąg, amur, dorsz, łosoś, rekin czy jakaś inna dalekomorska swołocz” podniebienia psuła.
A może by tak na ryby, panie Zygmuncie? I powspominamy, jak to drzewiej bywało... Bo choć szron na głowie i nie to zdrowie – to w sercu ciągle maj...
Andrzej Kleina