– Syna bym swojego okłamał? – rzekł w podeszłym już wieku ojciec Tomaszka. – Skąd ojciec te brednie wynalazł? Jak żyję nie nadziałem na taką wariacką etiudę z ojca ust. Postradało się zmysły czy jak? Ojciec jeszcze prosi o dobry ośrodek na godną starość. O spokojnej starości nie wspominam, jakby to koncert życzeń niedawno zapowiadali – ja się pytam, z jakiej racji? Moje prawdopodobnie ostatnie już dziecko płacze z tęsknoty i głodu, ja z żoną tyram za lichą płacę, a tatko niech bawi? Przypomnij mi jeszcze, na kogo głosowałeś? – Synu, czy to teraz ma znaczenie? – odparł nie tak już jurny papa. – Zgadzam się, nie ma – beztrosko odrzekł syn.
Jeden z naszych rozwiniętych kwiatów, dorastający pośród chwastu nieurodzaju i siermiężności, puścił sporą dawkę nerwów na pomeczowej konferencji prasowej. Ten niebywale zdolny i dobrze rokujący tenisista, o imieniu Jerzy, a nazwisku Janowicz, podsumował nie tylko światek polskiego sportu, ale pozostałe dziedziny życia, w których młody człowiek w tym kraju się obraca i raczkuje, nazywając je NIEPERSPEKTYWICZNYMI.
Panie Jurku, nie odkryłeś pan Ameryki, co najwyżej przy pomocy jakiegoś już autorytetu personalnego jesteś pan w stanie dość mocno ruszyć tym kijem w mrowisku – mrówcza królowa i tak potraktuje pana bardzo cienkim sikiem. No, ale to jest jedyne słuszne wyciąganie wniosków – w ramach okoliczności bardziej sprzyjających, ale nadal publicznych, można świetnie podsumować aparat państwowy. Kiedyś atleta się nie wypowiadał tak wiele, bo główną jego domeną była fizyczność – teraz sportowiec odsłania swoje chwilami najgorsze strony, czyli usiłuje zostać politykiem. O ile taka partyzantka JJ może pociągnąć za sobą parę zafrasowanych głów, tak, nawiasem pisząc, postulowanie kłamstwem i start do europarlamentu celebryty czy innego sportowca jest dla mnie zwyczajnym cyrkiem.
No właśnie, zaledwie dla mnie. Może dla ciebie to jest nienormalne, ale dlaczego większość nie widzi w tym nic złego? Powtarzałem, że chęć pomagania ludziom z powołania nie może wiązać się z interesownością. Natomiast polityka, niemalże wszędzie, opiera się na pomaganiu wyłącznie sobie – w gruncie rzeczy pomoc ta nie należy do najskromniejszych. Przecież w każdym innym cywilizowanym zawodzie karygodny błąd w pracy, rzutujący na pogłębienie krzywdy ludzkiej, podlega karze i odpowiedzialności. Widzę jednak wielką pobłażliwość w sercach ludzkich – ciekawe, bo męża czy pracownicę wyrzucasz po jednym błędzie, a na POPiS tych samych panów z Wiejskiej uwielbiasz patrzeć z dekady na dekadę.
Mamy oczekiwania – możemy je posiadać, a nawet musimy, skoro inwestujemy niebezpośrednio w siebie, a jakimś dziwnym cudem słyszymy o zegarkach, wypełnionych po brzegi barkach, kompleksowej ochronie przy okazji wyjazdu w góry czy nietanich lotach służbowych. Dobra, ale oczekujmy też od siebie nieograniczenia w myśleniu. Pan tenisista Janowicz słusznie skwitował pewną dziennikarską hienę, która rościła prawa do zwycięstwa, którego nie doczekała.
W takich momentach człowiekowi uaktywnia się słynna żyła na czole – w moim mniemaniu ktoś robi z pana JJ niewolnika do kwadratu, bo raz, że państwowe, dwa, że kibiców. A czcigodny półfinalista Wimbledonu nic sobie z tego nie robi, bo wiele z jego talentu nie wyrosło przy pomocy organu państwowego, ale na wyrzeczeniach rodziców – także, wybaczcie wszyscy. Naród i dziennikarze powinni dziękować za uczestnictwo, a nie po raz kolejny, krótko po sprawie z Justyną Kowalczyk, cwaniakować z dyktafonem na blacie. Zatem rozumiem frustrata – jako że telewizji nie oglądam, ciekawi mnie tylko, czy jego ostre wypowiedzi o wyjeżdżających studentach i szopach do treningu pójdą w rządowo kontrolowanych kanałach?
Gdzie indziej Zbigniew Bródka – złotko nasze z Soczi. Polskę stać na to, żeby w jednym mężczyźnie mieć zawodowego strażaka i złotego medalistę olimpijskiego – kto bogatemu zabroni? Po co zachęcać do zaludniania kraju, skoro z przymusu tworzą się nam hybrydy ludzi, którzy godzą pracę z pasją, jeszcze na tym zarabiając, a treningi odbywając w Berlinie lub Amsterdamie. Wytłumaczę czemu. Od Soczi już daleko, ale nie można zapomnieć.
1. O medalu tego praceusza pechowo urodzonego w kraju rządów ochlokratycznych band, jak nie 460 sztuk polityków, którzy cholera wie po co, w tak licznym gronie debatują o tym, czy dla wygody „oświeconych” obywateli warto zadłużyć się na kolejne miliardy zł, to niewyżytych i pokrzywdzonych.
2. Nie można także zapomnieć o tym, że ten praceusz nie miał w Polsce warunków do treningu – laury każdy zbierze, na czele z przewodniczącymi, jakże dumnymi, że jednak z gówna bat się ukręci.
Powracając do osoby Jerzego Janowicza – wedle jego teorii oczekiwania mogą mieć trenerzy, rodzice i ci, którzy byli zaangażowani w cały proces dojścia do wygranej – nigdy ci, którzy biernie rzucili ochłap emocji czy nawet smutnego podatku.
Kończąc, sprowadźmy to na poletko spraw codziennych. Czy jeżeli pójdę dziś do bukmachera i w meczu pary Jeziorak Iława – FC Barcelona moim typem będzie drużyna pierwsza, to czy mogę oczekiwać wygranej? Otóż od kiedy inwestujemy w utopię, to w tej utopii wiecznie żyjemy. Pewna rządząca partia kiedyś śmiała nazywać się ugrupowaniem liberalnym gospodarczo o centroprawicowym zabarwieniu ideologicznym. W tym momencie ta sama partia, która od swojej pierwszej obietnicy w kierunku obywatela nie obniżyła żadnego podatku, określa się gospodarczo socjalistyczną. Niektórzy dali się nabrać, drudzy już przestali oczekiwać, została zaledwie wiara – w takim razie, może chrześcijański socjalizm w wydaniu opozycji? Już bym chyba wolał!
KAROL CHOŁASZCZYŃSKI