„Zapachniało skandalem i nadużyciem” – prasa lokalna, ludowojęzyczna donosi. Rzekomo „szefostwo firmy kosmetycznej Bi-es wprowadziło atmosferę strachu i terroru” – informuje anonimowy zastraszony. I lokalni apologeci prawdy i tylko prawdy dają temu wiarę. A wiara, wiadomo, element racjonalny i poznawczy eliminuje.
Andrzej Kleina: Odłączanie od rozumu
Zadziwia to, że nikt z piszących na temat Bi-es nie zadał sobie trudu, ażeby wynająć wariograf i zweryfikować informacje pochodzące od APSSI (Anonimowych, Przypadkowych, Subiektywnie Skrzywdzonych Informatorów). Na gębę wiarę im dawać?
No, bo jeśli Magdalena Rogatty i Joanna Porębska twierdzą, iż „badania wariograficzne pozwalają na ustalenie: * czy osoba jest sprawcą przestępstwa lub pomagała w przestępstwie; * czy osoba była świadkiem lub ma ważne informacje o przestępstwie; * czy osoba jest całkowicie niewinna, a nawet pozwala na odnalezienie ukrytych skradzionych przedmiotów” – to aż się prosi anonimowych informatorów podłączyć, żeby ich też zweryfikować. Do elektrody. A nawet dwóch: anody i katody.
I wygolić im ciemię i tam podłączyć, bo tam przewodnictwo galwaniczne jest dużo lepsze, niż na przedramieniu prawym, co na fotce „Dokładki Olsztyńskiej” zobaczyć mogliśmy. I zanurzyć pacjentów w roztworze solnym, co też przewodzi dobrze i jaccuzzi im zrobić... Niekoniecznie erotyczne!
Skoro owo badanie jest – zdaniem obu pań – tak skuteczne, to należałoby może burmistrza Jarosława Maśkiewicza do wanny z elektrodami też wrzucić? Wszak proces o zaginięcie ogromnych pieniędzy z lubawskiej ulicy ślimaczy się nad wyraz.
Na pewno znalazłoby się w magistracie kameralne, wyciszone, przyciemnione, z wanną, o temperaturze powyżej 20 st. C pomieszczenie intymne. Przygotować burmistrza, co – zdaniem obu pań – stanowi warunek konieczny i wyleczyć go z anginy, grypy. Zadbać, by był najedzony, trzeźwy i wyspany. I go podłączyć. Do wariografu. I niech gada, a maszyna rysuje i rysuje.
A uczony warioman jaki – niewykluczone, że liszaj ratuszowy – trójkąt stanowiąc z paniami Rogatty i Porębską, rysunki zinterpretuje. W pomieszczeniu jaśniejszym. Żeby złe myśli przy okazji nie powstały, kosmate. I albo Maśkiewicz jest czysty, albo cokolwiek przybrudzony. I tyle. I niech sobie plotkarze w Iławie gadają, że to skandal i ogromne nadużycie. Prawdziwa cnota, wszak wariografu się nie boi...
A teraz trochę na inną nutę. Jeśli wierzyć podręcznikowi akademickiemu pt. „Psychologia eksperymentalna tom 1” Woodwortha i Schlosberga, metoda wykrywania kłamstw, prawdziwych kłamstw, a nie eksperymentalnych, nie daje zadawalających rezultatów. Tak więc badanie to nie za bardzo pozwala na określenie, że badany łże jak pies. Wykrywanie bowiem kłamstw jest sztuką, a nie badaniem laboratoryjnym.
Dokonując niezwykłego skrótu myślowego, należy powiedzieć, iż detektor kłamstw (wariograf właśnie) jest niczym innym jak urządzeniem umożliwiającym rejestrację oddechu i wahnięć ciśnienia krwi w połączeniu z GSR (galwaniczno-skórną reakcją). Nie wdając się w szczegóły, można bezwzględnie stwierdzić, że głównym celem wykrywania kłamstw jest przyznanie się do winy... A tego wariograf nie załatwi. Tak więc, wykorzystanie tego przyrządu, abstrahując od strony obyczajowej, musi spalić na panewce.
A rzeczywiście szkoda! Gdyby puścić wodze fantazji, można by założyć rzeczywiście, że badamy maszynką różnych skurwieli, mających wpływ na nasze życie i już przed wyborami najróżniejszego szczebla ich eliminujemy. Eliminujemy różnych psychopatów, cechujących się moral insanity (obłędem moralnym – sądzę, że jest to na tyle czytelne, że nie trzeba specjalnie definiować). A gdyby się jednak przemycili, bo na przykład na czas nam wariografu nie dowieźli, to można by ich bzyknąć po wyborach. I poddać lobotomii, i z prawdziwego skurwiela, po wycięciu mu czego trzeba z mózgownicy, mielibyśmy niezwykle zresocjalizowanego, empatycznego baranka.
Gdyby taki patent był możliwy, nie byłoby ani morderstwa popełnionego na oczach milczącego, cywilizowanego świata zachodniej demokracji w operze moskiewskiej, czy też gangsterskiej inwazji na Irak (o zwolnieniu połowy miejsc siedzących w naszym sejmie nie wspominając).
Ponieważ wybory samorządowe naprawdę milowymi krokami się zbliżają (a nie wykluczone, że i parlamentarne), wariant pesymistyczny należy założyć, że dla Iławy i Lubawy wariografu zabraknie. Dlatego rolę wariografu winni przejąć wyborcy.
Należy bezwzględnie „ustrzelić wyborczo” wszystkich śliniących się, dyslektycznych kandydatów na fotel lokalny. Tych wszystkich cierpiących na alogię, czyli zaburzenie uniemożliwiające tworzenie prawidłowych zdań. Na autofilię, czyli narcyzm (tego nie muszę chyba definiować). Na omamy polityczne, a więc percepcję bez przedmiotu (dynamiczne wizje). Tych wszystkich z zawyżoną oceną własnego „JA” (misję mających do spełnienia). Tych wszystkich, których poziom aspiracji zdecydowanie przerasta poziom wykonania. I tych też wszystkich cierpiących na paranoiczne poszukiwanie wrogów. Z układu...
Milczeniem pomijam iloraz inteligencji, bo to oczywiste. Faceci reprezentujący walory na poziomie strzyżenia trawników i robienia prostego prania, nie powinni być burmistrzami. Co najwyżej... sekretarzami.
Andrzej Kleina