Pozwoliłem sobie zadać to pytanie po małej, acz niezbyt sympatycznej przygodzie w jednym z podiławskich lasów. Wybrałem się z dziećmi na grzyby. Wybrałem las za Starzykowem, gdzie zdarzało mi się już w poprzednich sezonach z sukcesem naciąć koźlarzy, prawdziwków czy kurek. To nam chyba wciąż jeszcze wolno robić?
Wjechałem samochodem szeroką drogą utwardzoną żwirem, będącą przedłużeniem asfaltowej drogi gminnej. Poza tablicą „Park krajobrazowy Pojezierza Iławskiego” nie znalazłem tam żadnej informacji o ograniczeniach w ruchu kołowym, zakazie parkowania, etc.
Zaparkowałem około 1,5 km dalej przy niedawno postawionej tablicy informacyjnej o szlaku historyczno-przyrodniczym „Iławski Biskupin” (tu również nie ma żadnej informacji o zakazie parkowania). To szerokie jak na warunki leśne skrzyżowanie, przy którym swobodnie zaparkowałem, nie najeżdżając kołem nawet na najmniejszą roślinkę ani nie blokując ruchu w żadnym kierunku.
Otóż po niespełna dwóch godzinach wracam do auta, a tam kartka z wezwaniem do siedziby Lasów Państwowych za „nieuprawnione parkowanie”. Zdziwiło mnie to niepomiernie tym bardziej, że ów mandat wlepił mi najprawdopodobniej kierowca kilkunastotonowej ciężarówki, który wjechał nią w las. Różnica polegała na tym, że ja swoim samochodem nie naruszyłem nawet centymetra kwadratowego poszycia leśnego, a jednak zostałem uznany za naruszyciela „terenu leśnego”.
Z kartką się jednak trudno dyskutuje, więc wziąłem ją i chcąc nie chcąc, udałem się pod wskazany adres. I tu zaczyna się kolejna odsłona tej w istocie dość absurdalnej sprawy.
Miałem wątpliwą przyjemność cofnąć się w czasie. Zostałem uraczony przez pana strażnika leśnego w jego iławskim biurze iście zabójczą dawką arogancji i władztwa rodem z najgłębszego PRL-u. Merytoryczna dyskusja okazała się niemożliwa. Zaczął sypać mi jak z rękawa numerami artykułów takich a takich ustaw i rozporządzeń, które udało mi się w swojej głębokiej nieświadomości złamać.
Na pytania o to, na jakiej podstawie domaga się poszanowania owych zapisów, nie zadawszy sobie zawczasu trudu, by właściwie oznakować zarządzany teren, odpowiedzi nie uzyskałem.
Chcę jasno podkreślić, że bardzo doceniam pracę leśników i jestem wielkim orędownikiem zachowania struktury Lasów Państwowych w obecnym kształcie. Co jakiś czas kolejne opcje polityczne wykazują chęć zagarnięcia tego ogromnego, narodowego dobra i sprywatyzowania go. Mimo że uważam własność prywatną za znacznie wydajniejszą formę ekonomiczną niż własność państwową, tak status polskich lasów dostępnych dla wszystkich chętnych jest wielkim dobrem, którego nie wolno nam zaprzepaścić. Ale czy tak będzie w przyszłości, zależy także od postawy ludzi pracujących dla Lasów Państwowych i ich umiejętności współpracy ze społecznościami lokalnymi.
Dochodząc do meritum. Pan strażnik z pewnością należy do oddanych swojej pracy funkcjonariuszy. Nie mniej jednak swoją energię ukierunkował w zupełnie chybionym kierunku. W jego postawie widać było tyle buty i pogardy, że być może pomylił on swoją rolę i uznał, że las jest jego prywatną własnością i może traktować każdego „z buta”, komu zdarzy się nieopacznie naruszyć jakieś zasady. Tu dochodzimy do kolejnej kwestii.
Skąd niby zwykły kierowca ma wiedzieć, że taki a taki kawałek drogi należy do takiego a takiego zarządcy, kiedy przy naszych drogach oznaczeń zazwyczaj brak?
Czy przykładowo ktokolwiek poza garstką urzędników wie, że niepozorna droga asfaltowo-gruntowa wiodąca z Nejdyk do Kamionki na kolejnych swoich odcinkach jest powiatowa, leśna, by przejść w drogę gminną?
Czy ktokolwiek wie, że wiodąca przez las droga z Nejdyk do Segnowych to droga powiatowa, choć łatwo by ją było pomylić z wewnętrzną drogą użytkowaną przez rolnika?
Analogiczna sytuacja miała miejsce w Starzykowie. Droga płynnie przechodzi z asfaltowej w gruntową utwardzoną, o tej samej szerokości i w żaden sposób nie wygląda na typowo leśną. Oznaczenia brak, ale pan strażnik uparł się, żeby mi udowadniać, że mój obowiązek to zgadywać, jaka droga ma jakiego zarządcę, a wobec powyższego, co mi przy niej wolno robić, a czego nie.
Na koniec ślę wyrazy uszanowania dla bohatera tego listu – pana strażnika, który zapewne właśnie teraz w pocie czoła pisze wezwanie do sądu, ponieważ nie zgodziłem się na przyjęcie mandatu, uznając, że w tym konkretnym przypadku wystarczyłoby zwykłe pouczenie. Niczego w istocie nie naruszyłem poza „ego” tego pana. Ani nie naśmieciłem, ani nie hałasowałem, ani nie spowodowałem niebezpieczeństwa pożarowego.
Mam przy tym głęboką nadzieję, że pan ten, smarując owo pismo, nie zaniedba innych obowiązków z tępieniem kłusowników i ściganiem zaśmiecających lasy na czele.
TOMASZ KIEJSTUT DĄBROWSKI