Marzę o tym, prawie jak Lennon w „Imagine”, by triumf mądrości przyćmił w końcu sferę ciemności i małości ludzkiej. I globalnie, i lokalnie. Skutek jest taki, że fajnie być marzycielem, tyle że trzeźwym – słowem chłodno liczącym się, że z rysowanych strzelistych wizji nic nie wyjdzie. Ale przynajmniej dorysowujmy kolejne „denka”.
Leszek Olszewski
Sąsiednia Ostróda jest bez dwóch tysięcy zdań brzydsza i niepomiernie bardziej zaniedbana niż Iława. W centrum grodu straszą obskurne podwórza, kamienice najczęściej też jak z jakiegoś kręconego horroru, ludzie nawet odrobinę bardziej z „kryminalną przestępczością” (cytat z naszego burmistrza) na twarzach – natyka się na takie to tu to tam. Do tego małe i zapuszczone jezioro w centrum, tory kolejowe blokujące tamże okolicę i mnóstwo innych podobnych przywar, które skonstatuje na miejscu każde czujne oko tudzież ucho popularne.
Nie mają więc nic a mają wszystko. Tydzień temu – równo z iławską, hucznie odtrąbioną co roku, Tarką – odbył się tam największy w Polsce festiwal muzyki reggae i – wyobraźcie sobie – na tym niecni i podstępni ostródzianie fetować końca wakacji nie poprzestali. Ostatniego weekendu zafundowano ludziom przede wszystkim regionalne obchody XXV-lecia Solidarności, które trwały od piątku, aż po finalizujące je w niedzielę koncerty.
Nic sobie z tego nie robiąc, w sobotę, w starych koszarach grał gawiedzi za darmo De Mono i Myslovitz – pomijam już ich poziom, ale byli. Czyli – Solidarność sobie, a koszary swoim sumptem. W powszedni poniedziałek zaś też nic powszedniości nie przypominało, Ostróda bowiem stała się tego dnia bohaterką telewizyjnego „Lata z jedynką”, którego to cyklu poziom ponownie pomijam, ale stała się.
Rozmawiałem tam z ludźmi odpowiadającymi za kulturę i promocję miasta jak oni to robią, na co uzyskałem początkową odpowiedź: „Co?”. To wytłumaczyłem dwa razy wolniej: „To, że całe lato tyle u was z tygodnia na tydzień, a w zeskorupiałej Iławie – nic. Słowem – NIC” . Odpowiedź była złożona i nie pozbawiona elementów samochwalstwa: „Wiesz, u nas czasami w sobotę czy niedzielę musisz wybierać czy idziesz na to czy na to – robienie czegoś jednoośrodkowo to w mieście naszej wielkości zamierzchła historia. A robimy to też kilkutorowo – przede wszystkim energią kipi promocja miasta, centrum kultury zaś komponuje swoją ofertę. No i tak to wypala.”
No i teraz scenka rodzajowa. Wpadam do Ostródy w niedzielę, gdyż grałem koncert i u wjazdu do miasta stawiamy samochody w celu dojścia do siebie fizjologicznego i nikotynowego. W przeciągu trzech bodaj minut mijają nas na klaksonach dwa wypchane do końca auta na iławskich numerach, okazuje się znajomi – przy czym jedni kontaktują się momentalnie przez telefon: „Hej, jedziecie grać czy słuchać? A! To my tam potem wpadniemy, teraz tniemy na Kętrzyn, tam dzisiaj grają i swawolą, z powrotem was odwiedzimy. Zwialiśmy z Dziurowały, można tam torsji dostać z nudów i obserwowania jak ludzie spacerują”. Nie zmieniłem słowa z tego co usłyszałem, stąd możliwe pojawiające się kolokwializmy.
No i widok końcowy, okolice 23:00, brzydka Ostróda na pełnym wylęgu – kilka tysięcy ludzi w okolicach miejskiego bulwaru i w okolicznych lokalach, feeria sztucznych ogni, gorąca sierpniowa noc, w domach można powiedzieć pustki, mimo, że jutro znakomita część populacji od rana rusza na etaty.
Po czym powrót do Iławy, 25 minut drogi, więc spostrzeżenia porównywalne. Ten sam piękny, letni wieczór, dwa przystanki zapełnione pijącymi piwo, centrum (o ile tak można nazwać park i amfiteatr) wymarłe, cisza jak na Antarktydzie po okresie godowym. Tu się nie myśli o turystach i mieszkańcach z byle okazji, a taką musi być sierpniowy weekend po boskiej i jedynej jazzowej Tarce.
Każdy tydzień, poprzez to, co się dzieje wokół (poczytajcie, pojedźcie jak ci teraz po Kętrzynach, Szczytnach czy Nidzicach) kompromituje tu niewyobrażalnie Iławę, kładąc ją przy pełnej widowni na łopatki. Widać amatorszczyzna niebywała tu się zainstalowała na pewnych stołkach, skoro aż taka dalece nie są zdolni do działania, podczas gdy innym przychodzi to z dziecinną łatwością. Napoleon mawiał, że ceną za otaczanie się przez władcę klakierami jest upadek całości rządów.
Tu chyba też, w tej gminnej mikroskali i pseudo-karierach z prowincją w tle coś się tak porobiło, że system BMW (Biernych Miernych ale Wiernych) wykończy jeszcze niejedno poletko, które potem poprzez zmianę kadry na normalną przyjdzie powracać do stanu używalności. Współczuję tylko już dziś tym, których wówczas się zwolni, oj będzie huczek i raczej zamknięte na kilka zamków wrota, by raz na zawsze mieć tych ludzi z głowy.
Tu i tam już się słyszy nawet o planowanych aktach rewanżu do niedawna jeszcze poniżanych podwładnych. Taki zaścianek ludzki a tyle złej energii aktualnie wywieszonej – idiotyczna pora bez dwóch zdań. Poza tym w cenie jest dezinformacja, niby przypadkowa, ale spójrzcie. Według zasady, że umiejętnie zmanipulowana prawda jest gorsza niż kłamstwo. Cytat ze strony internetowej ratusza odnośnie oddania pierwszej nitki obwodnicy: „Wychodząc naprzeciw rosnącym potrzebom komunikacyjnym mieszkańców miasta, a także wzmożonemu procesowi urbanizacyjnemu, władze miejskie przystąpiły do realizacji pomysłu budowy obwodnicy Iławy.”
A wszystko w kontekście przecięcia wstęg. Wychodzi, że całości dokonała bieżąca władza, a przecież nie liczy się, w którym roku budowę zainicjowano, a kto ją w te ramy czasowe wepchnął i załatwił wielką kasę (z kilkuletnim zresztą wyprzedzeniem). I z tym faktem bieżący rządcy grodu mają powiązania zerowe, o czym naturalnie nie uznano za stosowne wspomnieć.
Ciekawe, kto tam czuwa nad tekstami. Zręczna to i umiejętna propaganda jak z czasów rozkwitów gierkowskich, tudzież kolejnych triumfów rewolucji kubańskiej. Teraz, w roku 2005 mamy to najbliżej u Łukaszenki, no i (cudownie się stało!) w Iławie. Może czas nawet pomyśleć o Muzeum Socjotechniki z pomocami naukowymi w postaci aktualnych dokumentów sygnowanych spod kina? Jak myślicie?
Leszek Olszewski