Na łamach Kuriera ukazał się list, adresowany imiennie do mojej osoby, którego autor (o nieczytelnych inicjałach) prosi mnie, abym się „zajął” sprawą szpetnej nieruchomości z ulicy Gdańskiej w Lubawie. Owej prośbie towarzyszy pewien rodzaj domniemanego obiektywizmu, który to ja, jako stały felietonista Kuriera, powinienem rzekomo przekuć na subiektywny tekścik wypełniony żargonem pieprznej ironii, insynuacji i czego tam jeszcze diabli nie nadali, ażeby się sprawie niejako z marszu pozamiatało...
Tomek Orlicz
Z przykrością muszę stwierdzić, że – jako prosty obywatel, felietonista czy nawet pieniacz – nie jestem w stanie sprostać prośbie szanownego pana Nieczytelnego, gdyż niestety takich pamiątek po PRL-u jest w Lubawie znacznie więcej. Musiałbym polecieć – że się tak wyrażę – hurtem, wspominając chociażby o innym ciekawym cudeńku. Kiedyś świeciło nam prosto w mordy czerwienią i sporawymi rozmiarami swego zdawałoby się niezmiennego „trwania”. Dziś kole w oczy butwiejącym betonem. O czym piszę? O pomnikowym podeście, na którym onegdaj spoczywały cztery wielgachne litery: PZPR.
Jest jeszcze jedna pamiątka-podest, pozostawiona lubawiakom przez czerwoną kukułkę propagandowego kukania do ludów miast i wsi. Pisze tu o niefortunnym faux pas wyartykułowanym podczas niedawnego posiedzenia komisji Rady Miejskiej w Lubawie.
Przyznaję, że i ja oniemiałem, kiedy odsłuchałem zapis audio z posiedzenia tejże komisji, którym to pragnę podzielić się z czytelnikami Kuriera, cytując wypowiedź pana burmistrza Edmunda Standary dosłownie: „... odkryję tu jakieś takie moje lewackie usposobienie i powiem tak, że jest inteligencja, siedzi na sali, mamy wszyscy wyższe wykształcenie, natomiast proszę pamiętać również, że jest grupa ludzi i w Polsce, i w Lubawie, która ma wykształcenie podstawowe. I są to ludzie, którzy genetycznie niestety nie są przystosowani do zdobywania większego wykształcenia, ich nikt nie przyjmie do pracy. Ani Szwed, ani tam, gdzie maszyny są skomplikowane. My natomiast dobrze byłoby, żebyśmy zapewnili tym ludziom pracę. Bo gdzie oni mogą pracować? W firmach budowlanych. W prostych firmach budowlanych. Zbierają śmieci, wywożą kubły... Nie potrafią nic więcej robić. Ale utrzymują swoje rodziny. I proszę państwa dla nas zorganizowanie takich robót na ulicach, gdzie układa się chodniki, gdzie kładzie się rurki, gdzie robi się proste rzeczy, to jest właśnie praca dla tych ludzi! Ja bym prosił, żebyśmy pamiętali może o tym, że w Lubawie jest 40%, może więcej, takich ludzi! To nie jest dla nich obraza, oni są tacy...”.
Tyle pan burmistrz. Cóż mogę powiedzieć więcej jako felietonista, skoro ten pan już taki jest? Normalnie Skandynawia, panie i panowie! Skandynawskie oblicze regionalnego socjalizmu „z ludzką twarzą”? Czyżbyśmy za czas jakiś mieli się dowiedzieć, że – wzorem Szwedów – burmistrz Edmund Standara zarządzi sterylizację 40% swego „niepełnosprawnego genetycznie” elektoratu? W końcu byłoby to jakieś rozwiązanie w czasach postępującego kryzysu. I coraz bardziej jestem skłonny uwierzyć, że nasz ukochany burmistrz byłby i do tego zdolny.
Na podstawie wyżej zacytowanej wypowiedzi można by pomyśleć wręcz, że najpierw wyhodował sobie takie społeczeństwo, na jakie zasługuje, a teraz poczuł się na swym stanowisku na tyle pewnie, że bez żenady zaczął wygłaszać upodlające tezy na temat „tych gorszych” lubawiaków. Wprowadza przy tym podziały genetyczne – na tych, którzy współpracują z nim (wykształcona elita) i na „wozicieli kubłów ze śmieciami”.
Skandal! – wykrzyknie połowa miasta, a reszta, jak znam życie, popuka się w głowy z politowaniem i rozejdzie się do swych upadających, drewnianych fabryczek. Fakt jednak pozostanie faktem: mamy w Lubawie już nie tyle kryzys, co wręcz stan klęski intelektualnej. I, bynajmniej, nie mam na myśli tych nieszczęsnych 40% elektoratu...
Pan burmistrz słowa swe popełnił 11 lutego, czyli na dzień przed dwusetną rocznicą urodzin Darwina. Zbyt pochopnie zrozumiał zasady rządzące procesami ewolucji? Aż się chce zaśpiewać, że Bantustan Lubawa już za chwilę rozkwitnie nową jakością, gdyż mamy lewackiego, jakże fajnego burmistrza, który w tych ciężkich czasach zakasał rękawy i zaczął się bawić w eugenikę społeczną. Nie może się burmistrz Standara tłumaczyć jakimś tam chlapnięciem, jakimś tam kontekstem uprawianych przez siebie poglądów, gdyż – po pierwsze – jest on (już nie komunistycznym) funkcjonariuszem państwowym, co nobilituje go do stosownych wypowiedzi – po drugie – piastuje ów urząd w pełni świadomie, podpierając się nie tylko swym „genetycznie uwarunkowanym” wykształceniem, ale przede wszystkim domniemaną trzeźwością umysłu i poczytalnością.
„Banda genetycznie uwarunkowanych” wybierała pana Standarę kilkakrotnie na najwyższy urząd w mieście. Teraz ta sama, urobiona w kupę eugeniki grupa została jakże brutalnie uświadomiona przez pana burmistrza – co ten o niej myśli w majestacie zajmowanego przez siebie stanowiska. Łopatologiczne? Jak cholera! Do niczego się nie nadajesz prawie co drugi lubawiaku! Dlatego też znaj łaskę pana i zaiwaniaj na bruk – układać chodnikową kostkę, rurki albo mieszać beton. Byle do przodu! Jak za starych, dobrych, betonowych czasów! Zapomnij więc, lubawiaku, o perspektywie jakiejkolwiek edukacji – łopata w garść i naprzód! Z pieśnią na ustach!
Bill Clinton ponoć zwykł mawiać sam do siebie: „Przede wszystkim gospodarka, głupcze!”. Pamiętając wszystko to, co uczynił ów prezydent na poletku rozwoju Ameryki, ośmielę się zaapelować na koniec parafrazą: „Przede wszystkim edukacja, panie burmistrzu!”.
TOMEK ORLICZ