Kto jeszcze nie był w tzw. chińskim sklepie, ten nie wie, co traci. Jest tam wszystko. Od butów, przez zabawki, do okularów i zegarków. Nie ma jeszcze jedzenia i to jest dziwne. W końcu zupka chińska stała się naszym narodowym daniem, bo wygrywa już nawet z rodzimą czerniną, barszczem a nawet rosołem.
Co jedzą młodzi ludzie na studiach? Gotują sobie zdrowe rosoły, może pożywne barszcze i pomidorowe? W każdym punkcie Polski studenci jedzą zupki chińskie. Pomidorowa z proszku, rosół, grzybowa, krewetkowa, kurczakowa… Dziesiątki smaków zaspokoją gust każdego. Tajemnicą sukcesu zupki jest pewnie jej cena i łatwość przygotowania. Nikt nie martwi się o wartości odżywcze i zdrowie.
Kilka lat temu spędzałem sylwestra w Zakopanem. W naszej grupie był m.in. biolog, który odżywiał się jedynie zupkami chińskimi. Zapytałem go, jak on, człowiek znający się na chemii, może jeść to świństwo? Biolog odpowiedział, że dla organizmu to nie ma znaczenia i można żyć nawet na czipsach. Według niego nasz organizm znajdzie sobie, co potrzeba w zupkach z proszku. No cóż… Nie będę próbował, ale znam kilka osób, które bez czipsów nie mogą żyć.
Sam kilka razy nabrałem się na zupkę chińską. Mniej więcej dwa razy w roku napada mnie ochota na śmieciowe jedzenie. Zawsze potem żałuję. W sztucznym smaku nie znajduję tego, czego szukałem. Jest to zapomniany smak porządnej zupy z dzieciństwa.
Zdumiewająca kariera zupek z proszku może wynika z tęsknoty za zupami, na które dziś nikt nie ma czasu. Podobno dobra zupa to kilka godzin gotowania, im dłużej, tym lepiej. Koniecznie na mięsie. Dziś, wśród agresywnej propagandy wegetarian, zupa na kościach to niemal przestępstwo. Gotuje się lekkie zupki warzywne, koniecznie bez soli. W smaku przypominają obiadki ze słoiczków dla dzieci. Przetarty kurczaczek z dynią. Coś strasznego!
Odwiedziłem niedawno iławską restaurację podającą gęsinę. Nie mogłem sobie odmówić przyjemności spróbowania rosołu z gęsi. Rosół oceniam na podstawie wielkości oczek pływających na powierzchni zupy. Im większe i grubsze, tym lepiej. Oczka powstają z tłuszczu, czyli mięsa. Jeśli zupa widziała mięso, to oczka są solidne, jeśli nie albo było go za mało, to niestety olejem roślinnym oczek nie da się zrobić. Do tego rosół musi być gorący. Do dziś pamiętam zimny rosół podany mi w innej iławskiej restauracyjce. Zimny rosół to kulinarne przestępstwo.
Wracając do gęsiny. Wystrój wnętrza restauracji jest tak podobny do innych w Iławie, że ktoś pijany mógłby stracić orientację, w której akurat jest, patrząc jedynie na kolor ścian, stoły i krzesła. Jakość rosołu pozostawiam na inny felieton. Muszę tam wpaść jeszcze ze dwa razy, by wyrobić sobie opinię. Do zupy zamówiłem jeszcze szare kluski, które były bardzo smaczne, ale miały jedną wadę. Było ich za mało. W Lubawie, co kiedyś opisałem, klusek na talerzu jest cała góra.
Bez żadnych wątpliwości mogę za to pochwalić bar mleczny w Nowym Mieście Lubawskim. Bezpretensjonalne, kraciaste obrusy i wnętrze, które nie udaje czegoś innego. Bar mleczny to bar mleczny. Ludzie przychodzą się najeść. To nie restauracja, do której zabieramy dziewczynę na randkę ani nie miejsce na służbowy obiad. Do baru mlecznego można zabrać żonę, której już nie musimy czarować. Żona może kupić mężowi obiad i przynieść do domu jako swój.
Zwiedzając iławskie bary mleczne, mam wrażenie, że próbują udawać coś lepszego. Dlaczego boimy się cerat na stołach, tanich mebli, brzydkich talerzy? Wolałbym zjeść wielkiego schabowego na brzydkim talerzu niż malutki kotlecik na pięknej porcelanie. Jeśli chcę posiedzieć i nie jestem głodny, idę do kawiarni w hotelu Tiffi. Bar mleczny przede wszystkim powinien karmić żołądek a nie zmysł wzroku. Rozumieli to w Trampie, którego wnętrze pokazał niedawno Dariusz Paczkowski. Skromne, paździerzowe wnętrze karmiło ludzi, a miłośnicy doznań wzrokowych jedli w Kormoranie.
W nowomiejskim barze zjadłem śledzia w śmietanie z ziemniakami za 8 zł i pięćdziesiąt groszy. Kolega zamówił czerninę z kluskami za sześć zł. Coś wspaniałego!
Ciekawe, że chińscy producenci nie wpadli jeszcze na pomysł czerniny z proszku. Skoro można robić rosół, to dlaczego nie czerninę? Wracając do zupek chińskich. Ile nam daje kostka sprasowanego makaronu ze smakiem w proszku? Za dwa złote dostajemy złudzenie zupy. Tak jakby zrobić maturę eksternistycznie. Niby matura, ale jednak nie to samo. Zupa w proszku to też zupa, ale jednak nie to samo, co rosołek choćby z baru mlecznego. Skondensowany i sproszkowany kurczak to nie to samo, co kurczak gotowany dwie godziny!
Jak na razie zupka chińska jest numerem jeden wśród studentów i leniwych, którym nie chce się gotować. Furorę robią również chińskie sklepy. Można kupić tam np. klocki do złudzenia przypominające Lego. Ktoś powie, że to podróbka. Dziś niemal wszystko jest produkowane w Chinach, więc czy chińskie klocki są naprawdę gorsze od tych z napisem Lego? Czy można jeszcze kupić cokolwiek, co nie jest produkowane w Chinach? Czy są polskie odkurzacze, maszyny do szycia, suszarki, buty, spodnie, majtki i skarpetki? Chiny eksportują nawet węgiel! Staliśmy się klientami wielkiego chińskiego supermarketu.
Ale jest nadzieja. Stałem ostatnio w kolejce po boczek w sklepie przy. Niepodległości. Starsza pani przede mną kupowała czosnek. Zaznaczyła, że prosi o polski i nie chce chińskiego. Proszę, patriotyzm gospodarczy czy może troska o zdrowie?
Obok chińskich zupek silną pozycję zajmują u nas kebaby. Mają się coraz lepiej i powstają jak grzyby po deszczu. Na jeden znikający pojawiają się dwa nowe. Nigdy nie byłem miłośnikiem kebabów. To ciężka kuchnia nie dla mnie. W kebabach jest jednak to, czego nie mają iławskie bary mleczne. Paździerzowy wystrój, maksymalnie tanie wnętrza nie udają drogich restauracji. Kebab ma nas nasycić po uszy. Czy nie można otworzyć baru mlecznego ze skromnym wnętrzem, ale za to tanim jedzeniem? Chciałbym zjeść schabowego za pięć złotych z ziemniakami. Czy to możliwe? Czy możliwe jest, by sama zupa kosztowała dwa złote?
Kebaby walczą z polską kuchnią, jest to też walka kulturowa. Styl jedzenia kebabu jest inny niż schabowego, a jednak fascynuje nas egzotyka. Wciągnęło nas mięso zawinięte w placek za dziesięć złotych. Kebab rozłożył na łopatki nawet amerykańskie hot-dogi.
Europa została podbita przez Chiny na naszych oczach. Zjedli nas, nasze fabryki udławiły się surowymi normami ekologicznymi, podczas gdy ich zakłady wesoło emitują wszystko, co się da, pracując pełną parą. Nasze kopalnie łamią kręgosłupy przyciśnięte podatkami, podczas gdy chińskie nie muszą przestrzegać niemal żadnych zasad. Są tak tanie, że bardziej opłaca się kupić chiński węgiel niż wykopać europejski. Pozostała nam produkcja żywności i dzieci. Rodzą się jeszcze Europejczycy, rosną jeszcze jabłka na polskich drzewach, winogrona na włoskich winoroślach i kapusty na holenderskich polach. Już dziś warto zacząć uczyć się chińskiego, by za kilkanaście lat odnaleźć się w świecie zdominowanym przez Chiny. Język angielski może się okazać językiem marginalnym, podobnie jak niemiecki. Przecież jego popularność wzięła się z wielowiekowej dominacji Anglii na całym świecie. Dziś dominują Chiny.
Co to ma wspólnego z naszymi problemami? Jeśli zastanawiacie się, dlaczego prąd jest taki drogi, dlaczego woda znowu podrożała, dlaczego benzyna jest droga, to odpowiedź jest właśnie w procesach globalnych. Europa idzie drogą samozniszczenia, podczas gdy Chiny kwitną. My nurzamy się w absurdach ekologii, nakładamy kolejne podatki na dymiące samochody, kominy, ograniczamy moc odkurzaczy, budujemy elektrownie na wiatr, wszystko dla dobra nas samych. Oni budują kolejne fabryki, produkują kolejne samochody, wypuszczają kolejne ścieki… Ludzie mają pracę, a państwo pieniądze na zbrojenia i kulturową inwazję. Industrializacja, powrót do polityki Edwarda Gierka, masowy rozwój przemysłu to szansa. Nie musi być to przemysł nowoczesny, meble drewniane są ciągle lepsze od tych z płyty. Polska to kraj lasów, dlaczego nie jesteśmy potęgą w produkcji mebli z prawdziwego drewna?
W Olsztynie stanęły niedawno tramwaje. Powodem było olodzenie sieci elektrycznej, która zasila pojazdy. Jak podały media branżowe, w Poznaniu podczas mrozu w trasę wysyła się stary tramwaj, który jest pozbawiony nowoczesnej elektroniki i po prostu ściąga szron z trakcji pantografem. Nowe pojazdy są zbyt czułe na skoki w napięciu i tego nie potrafią. Nowe jest lepsze? Podobne problemy miały nowoczesne pociągi z Bydgoszczy. Nie zamykały się w nich drzwi, przez co pociąg nie mógł odjechać ze stacji. Stare pociągi z wrocławskiego Pafawagu, słynne EN-57 jeździły z otwartymi drzwiami po całej Polsce. Inna sprawa, że w tych pociągach nie domykały się okna, wiało i rzucało na boki. Po godzinie podróży do Olsztyna czułem się, jakbym przejechał pół świata.
Wracając do zup. W tym roku zimny rosół mi niestraszny. Jest to bowiem rok wyborczy i mimo że za oknem śnieg, to jest gorąco. Kandydaci oficjalni i potencjalni już na starcie. Listy startowe już prawie gotowe, już widać, kto z kim i przeciwko komu. Prawo i Sprawiedliwość prawdopodobnie zgarnie miasto i powiat, nie wiadomo jeszcze tylko, czy będzie to beton PiS czy prawica koncesjonowana. Po zmianach na lokalnych szczytach pierwsze skrzypce gra Piotr Jackowski. Człowiek Solidarności, ubezpieczeń i Jażdżówek, którymi kierował w PRL. Dołączył do niego znany przedsiębiorca iławski Andrzej Rykaczewski, również człowiek Solidarności. Jestem bardzo ciekawy, na jakich listach znajdzie się Marek Polański, który tworzył PiS w Iławie. Ewa Jackowska montuje listę niezależną, na której ma się znaleźć sporo ciekawych osób, które łączy wspólny pogląd na miasto i zdaje się niechęć do obecnego burmistrza Adama Żylińskiego. Czy ta niechęć wystarczy, by osiągnąć sukces?
Zawsze uważałem, że działalność w grupie formalnej jest najlepszą weryfikacją przyszłych radnych. Jeśli potrafią działać razem, w sztywnych ramach, odnajdują się w przepisach i statutach, to jest szansa, że odnajdą się w samorządzie. Bo samorząd to nie rynek z warzywami, na którym wykrzykuje się swoje śliwki i jabłka, by przyciągnąć klientów. Działalność w radzie to skomplikowana sieć zależności i wymaga ogromnej elastyczności. Platforma Obywatelska przestała istnieć jako atrakcyjna marka i jej działacze lokalni pójdą pewnie jako niezależni w ramach listy zlepków. Może w koalicji z działaczami społecznymi, a może jako apolityczni profesjonaliści? Wśród tego wszystkiego utonie kilka fajnych osób, które zapłacą rachunek za obecną kadencję. Będzie ciekawie, a wyborcy będą mieli z kogo wybierać. Dobrze, że znikają okręgi jednomandatowe. Nie sprawdziły się. Niektórzy radni miejscy nie dali rady i rozczarowali. Wolę, by byli wcześniej zweryfikowani, a nic tak nie weryfikuje zdolności przywódczych, zdolności organizacyjnych, zaradności jak grupa. Sam dla siebie jestem wielki, ale dopiero w konfrontacji z innymi mogę pokazać swój talent albo jego brak.
Reasumując, czeka nas gorący rok i duże zmiany. Jedni znikną na zawsze, inni rozpoczną kariery samorządowe. Eksperyment z wyborami bezpośrednimi radnych pokazał, że radny z silnym mandatem ma mniej szans na realizację swoich pomysłów niż radny idący w grupie. Co osiągnęła Ewa Jackowska na Starym Mieście? Co osiągnęli inni, działając zespołowo? PiS ma szanse zdominować powiat i miasto, gmina na pewno pozostanie w dobrych rękach Harmacińskiego, który może spać spokojnie następne pięć lat. Adam Żyliński również nie musi się martwić. Pokonać go, jak zawsze, może tylko on sam. Jeśli nie wyjdzie do ludzi, trudno mu będzie polemizować z krytyką. Sukcesy trzeba pokazać, ludzie sami ich nie zobaczą. A jest się czym chwalić!
BARTOSZ GONZALEZ
Czernina, śledź w śmietanie, ziemniaki i obrus w kratę…
Bar w Nowym Mieście Lubawskim nie udaje restauracji.
Karmi dobrze i tanio.