Opinię publiczną zbulwersowała niedawno sprawa niepełnosprawnej, której wspólnota mieszkaniowa uniemożliwia normalne funkcjonowanie. Kobieta nie może samodzielnie opuścić mieszkania, a wspólnota mieszkaniowa nie zgadza się na montaż platformy na wózek. Większość zawsze ma zawsze rację?
Nie wchodząc w zawiłości moralne decyzji mieszkańców, trzeba powiedzieć sobie, że mieli do niej pełne prawo. Na tym polega demokracja i samorządność. Trzeba też sobie powiedzieć jasno, że w żadnym bloku spółdzielczym taka sytuacja jest nie do pomyślenia.
Wspólnota kieruje się interesem większej choć ciągle małej grupy mieszkańców, którzy potrafią wygrać głosowanie. Spółdzielnia powinna kierować się interesem wszystkich mieszkańców, ale nie musi. Spółdzielnia może pomóc jednemu mieszkańcowi, mimo że większość ma inne zdanie. Wyobraźmy sobie identyczną sytuację w bloku spółdzielczym. Jestem pewny, że prezes błyskawicznie podjąłby decyzję o instalacji platformy.
Trudno zrozumieć, czym kierowali się mieszkańcy, odmawiając prawa do samodzielności niepełnosprawnej, chorej na nowotwór sąsiadce. Wierzę, że były to bardzo ważne powody. Inna sprawa, że według relacji medialnych, było to po prostu nieporozumienie co do kosztów instalacji platformy. Czyli poszło o pieniądze.
Weźmy jednak świetlicę na Starym Mieście. Jest to lokal należący do spółdzielni „Praca”, która udostępnia go fundacji „Bliżej dziecka”, która prowadzi świetlicę. Fundacja działa dla dobra mieszkańców bloków spółdzielczych i nie tylko. Wszyscy są zadowoleni! Mieszkańcy mogą przyjść z dzieckiem na bezpłatne zajęcia, a spółdzielnia zyskała atrakcję kulturalną!
Jakże inne podejście mają wspólnoty mieszkaniowe! Tam punktem wyjścia do każdej decyzji jest pytanie „ile to będzie kosztowało i kto za to zapłaci?”. Gdyby takie nastawienie miała spółdzielnia „Praca”, świetlica nigdy by nie powstała. Niby budżet się bilansuje, ale jakość życia bardzo spada.
Czy więc wspólnoty mieszkaniowe są lepsze? Teoretycznie sens wspólnot jest taki, że upraszcza zarządzanie nieruchomościami. Sąsiad jest prezesem, łatwo wszystko załatwić, sąsiadka robi rachunki, wszystko jest jasne i pieniądze nie uciekają. No więc dlaczego niepełnosprawna mieszkanka ma problem?
Może jednak spółdzielnie mieszkaniowe mają głęboki sens? Może solidarność wszystkich członków wobec tych, którzy mają kłopoty, jest lepsza od surowego liczenia, obniżania kosztów i bilansowania budżetów? Może w blokach spółdzielczych żyje się lepiej choć trochę drożej?
Kolejny przykład to grodzenie bloków i osiedli. To realne i to wirtualne. Ile problemów jest z parkingami, ile problemów pomiędzy sąsiednimi blokami, które są odrębnymi wspólnotami… Nikt nie potrafi się dogadać. Tymczasem w ramach spółdzielni problemy parkingowe rozwiązuje się na skalę nie bloku, ale całego osiedla. Tak jest łatwiej. Bo przecież miasto nie składa się z pojedynczych bloków, ale z osiedli i zespołów urbanistycznych. Wyobraźmy sobie, że spółdzielnie znikają i np. na Starym Mieście w Iławie każdy blok to odrębna wspólnota mieszkaniowa. Każdy ma swój grunt i parking. Starannie pilnowany przez mieszkańców, by nikt inny nie parkował pod blokiem. Jestem pewny, że dochodziłoby codziennie do awantur. W końcu bloki zaczęto by grodzić płotkami jak w dużych miastach…
Nie potrafimy się dogadać i potrzebujemy spółdzielni. Człowiek jest zwierzęciem stadnym, a Polak szczególnie efektywnie funkcjonuje w systemach quasi-totalitarnych. Spółdzielnia z prezesem i zarządem jest efektywniejsza od wspólnoty, gdzie każdy ma jeden głos, nie można załatwić prostych, ale ważnych spraw.
Dość często zdarzają się skargi na wspólnoty mieszkaniowe. Zaskakująco częściej niż na spółdzielnie. Albo mieszkańcy wspólnot wymagają więcej, albo spółdzielnie funkcjonują lepiej.
Sensem działania każdej grupy jest dbanie o dobro wszystkich członków tak samo, a nie o jednych bardziej a drugich mniej. Jeśli grupa nie wspiera najsłabszych, to moim zdaniem traci sens. Dyskutowałem kiedyś ze znajomymi o różnicach między człowiekiem a zwierzętami. Wskazywałem, że człowiek dba o słabszych, a zwierzęta nie. Jak widać, nie każdy człowiek dba o słabszych i nie każde zwierzę porzuca chorych.
Są różne stada, jedne dbają o słabych, a inne nie. Moim zdaniem człowiek ma moralny obowiązek dbania o słabszych, jest cecha wysoko rozwiniętych cywilizacji. Kulturalny człowiek, chrześcijanin stawia dobro drugiego człowieka przed własnym interesem a na pewno ponad pieniądze. Co oczywiście nie oznacza, że tak postępując, osiągniemy sukces. Wręcz przeciwnie.
Sukces osiągają najczęściej egoiści, którzy innych traktują jako środek a nie cel. Wykorzystują np. pracowników, by się wzbogacić, żerują na naiwności, słabości i niewiedzy innych, by samemu wspiąć się szczebel wyżej. Dlatego też socjalizm jest bardziej ludzki od kapitalizmu, ale wcale nie oznacza, że ludziom będzie się żyło lepiej. Mieszkańcy kapitalistycznych wspólnot mieszkaniowych może i płacą mniej, ale czy żyje im się lepiej? Mieszkańcy socjalistycznych spółdzielni płacą może i więcej, ale żyje im się czasami lepiej. Kapitalizm się skompromitował, wiemy już, że jest niehumanitarny i na dłuższą metę mniej efektywny niż socjalizm. Na całym świecie różnica między najbogatszymi a najbiedniejszymi się powiększa. Coraz mniej ludzi ma coraz więcej, cała reszta ludzkości ma mniejszy majątek niż tych kilkudziesięciu. Czy naprawdę słabsi muszą przegrać tylko dlatego, że wygrać powinni najbardziej zaradni?
Nie może nam uciec sens tego, co robimy. W końcu nie chodzi o konto w banku i wielkość samochodu. Chodzi o to, ile zrobiliśmy dla innych. Na koniec życia nasze wszystkie samochody i finansowe krętactwa będą bez znaczenia. Leżąc na dializach albo kardiologii, nasze bmw i porsche na nic się nie przyda.
Socjalizm, czyli równa i sprawiedliwa dystrybucja bogactwa, jest często wbrew naszej naturze, ale inaczej nie można. Nie ma sprawiedliwego i ludzkiego kapitalizmu. Jeśli interesuje nas nasz własny zysk, to wykluczamy wysokie pensje dla naszych pracowników. Jeśli interesuje nas nasze własne dobro, to nie myślimy o zadowoleniu naszych pracowników.
Widać, że sukces jest modny. Ginie w tym drugi człowiek, który przegrywa z bilansem. Zupełnie tak jakby bilans i pieniądze w ogóle stały się najważniejsze i mogły nam cokolwiek zapewnić. Czyżby bogaci nie chorowali i nie umierali? Nie znam ani jednego przypadku…
BARTOSZ GONZALEZ