Niestety tegoroczna „Złota Tarka” w Iławie okazała się troszkę jakby nekrologiem festiwalu jazzowego. Reanimacja pacjenta się nie udaje, serce przestało bić. Pilnie potrzebne elektrowstrząsy. Czy jest na sali lekarz, który przeprowadzi defibrylację? Czy jest ktokolwiek kto by tchnął życie w zardzewiałą tarkę?
Pisałem o tym jakiś czas temu, festiwal potrzebuje pomysłu. Ten pomysł się w tym roku lekko zarysował, moim zdaniem zmiany idą w dobrą stronę, jednocześnie nie ma rewolucji. I dobrze, bo np. rozszerzenie formuły o np. blues, może być trudne do zrozumienia.
Problem Złotej Tarki nie polega na programie, liście wykonawców czy nawet pogodzie. Nie o taki pomysł chodzi. Tu nie potrzeba większych zmian. Artystycznie festiwal jest, jak zawsze, na wysokim poziomie. Możliwość oglądania i słuchania czołówki polskiego i zagranicznego jazzu nad Jeziorakiem trzeba docenić. Od pierwszego festiwalu poprzeczkę ustawiono wysoko i kolejne władze i organizatorzy mają ambicje utrzymać poziom.
Problem tkwi w nas samych. Nie jazz się zmienił, Ptaszyn – Wróblewski, Jagodziński, Karolak, Bem są ciągle świetni, tak samo jak trzydzieści lat temu. To my – słuchacze muzyki staliśmy się nasyceni kulturalnie.
Jeździmy po Polsce i świecie, samochód to dla wielu rodzin chleb powszedni. Nie musimy już czekać cały rok na połowę sierpnia by posłuchać ulubionych wykonawców. Często w ciągu roku jeździmy na koncerty, do teatru, nie mówiąc o internecie w którym można po prostu znaleźć wszystko. Iławianie stali się nieco znudzeni jazzem. Ile można jeść nawet najlepszy kawior? A przecież jazz to muzyczna elita, jest jak kawior. Jednocześnie przyciąga nas muzyka popularna, której może właśnie brakowało przez całe lata w Iławie.
Człowiek się nudzi nawet kawiorem, ale i chleb się przeje. Gdybyśmy od dwudziestu lat mieli w Iławie festiwal disco polo może też byśmy się znudzili. Ile można słuchać tego samego? Zamiast nowego dyrektora festiwalu poszukałbym pomocy u socjologów i psychologów. Jak zainteresować na nowo tym samym? Jak odświeżyć stare małżeństwo miasta nad Jeziorakiem z muzyką jazzową?
Wrócę do Lecha Żendarskiego, którego słowa kiedyś cytowałem. Żendarski podkreślił kiedyś znaczenie wychowywania następców politycznych. Te słowa skierował do kolegi, który narzekał na liczbę obowiązków w różnych organizacjach, w których pełni ważne funkcje. Okazuje się, że sporym problemem w organizacjach społecznych i politycznych jest brak ludzi, którym można przekazać obowiązki i spokojnie przejść na drugą emeryturę. Drugą ponieważ, pierwszą działacze społeczni już mają. Chodzi o emeryturę społeczną, czyli święty spokój, działka i wnuki.
W większości znaczących organizacji społecznych i politycznych funkcje prezesów pełnią emeryci. Czy to działki, czy pszczelarze, partie czy wędkarze – wszędzie emeryci i renciści. Również w radach miast sporo emerytów. A gdzie ludzie w średnim wieku? Gdzie młodzież? Nie ma chętnych.
Czasami chodzi o czas, czasami o pieniądze. Liczy się też nastawienie. Nie bardzo chcemy oddawać swój czas społeczeństwu. Sam próbowałem przez trzy lata zorganizować fotografików, nie udało się. Jest nas trochę w Iławie, a jednak każdy woli na własną rękę, nie chcemy się zrzeszać, współpracować w ramach formalnych organizacji. Weźmy nieformalną „Wspólną Iławę”. Ile tam jest osób? Trzy, może pięć. Co to za siła? Sąsiedzi od herbaty i ciastek. Wędkarzy albo kibiców Jezioraka jest dużo więcej. Najliczniejszą partią w Iławie jest prawdopodobnie SLD, które nie ma ani jednego radnego w mieście. Filateliści są liczni, krwiodawcy również. Piszę jedynie o organizacjach formalnych.
Może założę mniejszość wenezuelską i też wystąpię o jakieś fundusze? Do głowy mi nie przyszło, że można działać w grupach nieformalnych. Czyli np. pasażerowie autobusu to już grupa „Pasażerowie linii 3”? Albo „Grupa kolejkowiczów po przeceniony chleb”. Po to są partie, organizacje formalne, stowarzyszenia, zrzeszenia by działać.
Wygrywa, może zresztą i dobrze, polski indywidualizm i niechęć do wspólnego działania. Nawet w ramach jednego, bloku, klatki schodowej czy osiedla i ulicy ciężko znaleźć porozumienie. I zaraz ktoś powie, że Starym Mieście się udało zorganizować sąsiadów. No niestety, tylko pozornie. Przypomnę, że w bardzo ważnej sprawie sąsiada, który terroryzował mieszkańców, każda część grała przeciwko sobie, zamiast wspólnie doprowadzić do rozwiązania problemu.
Wracając do Żendarskiego. Jaka lekcja wynika z jego słów? Ano, Złota Tarka się zestarzała razem z publicznością. Nie widać młodych twarzy w amfiteatrze, choć widać na scenie.
Festiwal jest wyspą, zamiast być połączony ze Szkołą Muzyczną w Iławie, z kółkami zainteresowań, klubami, jest samotnym białym żaglem muzyki, który raz w roku przypływa nad Jeziorak i znika we mgle po kilku dniach.
Dlaczego nie można zorganizować klasy jazzu w Iławie? Przez tyle lat, młodzi mogliby korzystać z obecności śmietanki muzycznej w Iławie. Gdzie ciężka praca z młodzieżą, której zwieńczeniem byłby wspólny koncert na scenie obok Ptaszyna czy Jagodzińskiego? Nie ma sensu pisać o nieobecności iławskiej orkiestry dętej na tarce, wszyscy wiemy dlaczego tak jest.
Dla wielu młodych iławian mógłby być to początek pięknej kariery. Znam dziś jednego muzyka, który może choć trochę zaraził się w młodości jazzem i dzięki temu zrobił karierę. Marcin Ułanowski, którego ojciec był chyba najwierniejszym fanem jazzu w Iławie dziś gra ze największymi nazwiskami w Polsce, a wcześniej, przez lata, był perkusistą Sistars. Być może za młodu nasiąknął jazzem, a może to geny muzykalnego ojca spowodowały, że Ułanowski osiągnął sukces. Jednak takich karier powinno być znacznie więcej, a nie jest. Jest jeszcze oczywiście Marcin Olkowski, ale to inna historia, on i bez złotej tarki prawdopodobnie grałby na trąbce jak ojciec.
Chodzi mi o ludzi, którzy pochodzą ze zwykłych domów, i dzięki jazzowi w Iławie sami zaczęli grać. Ktoś zna takie przykłady?
Trzeba więc zadać pytanie komu potrzebny jest jazz. Dziś to nie jest wydarzenie, poza mszą jazzową, która jest przepiękna i pokazuje prawdziwą twarz polskiego kościoła. No właśnie, wbrew temu co mówią tzw. demokraci i ludzie oświeceni, polski kościół, ten pełen zabobonów, rasizmu, nietolerancji jednym słowem ten ciemnogród stoi na scenie obok ciemnoskórych muzyków i modli się przy muzyce jazzowej, gospel i bluesie! Polski kościół katolicki jest właśnie taki! Jest taki jak uśmiechnięte twarze pielgrzymów do Częstochowy, jak msza jazzowa w amfiteatrze! Kościół w Polsce jest otwarty i pełny życia! I chyba o boli „demokratów” najbardziej.
Ale wróćmy od spraw niebieskich na ziemię. Pieniądze podatników płyną jak kroplówka do nieprzytomnego pacjenta. Zlikwidować tarki nie można, to zbyt wartościowe wydarzenie. Ale ciągnąć tak dłużej też się nie da. Festiwal trzeba rozpisać na dwanaście miesięcy roku, zorganizować szkółkę jazzową, warsztaty, spotkania, wystawy. Niech Iława stanie się stolicą polskiego jazzu! Mamy hejnał Majewskiego, ale gdzie jest pomnik muzyka? Gdzie pomnik Stanisława Cejrowskiego, który przecież jest jednym z ojców iławskiej tarki? Upominam się o nich a przecież minęło już osiem lat od śmierci Cejrowskiego i aż dwanaście od śmierci Majewskiego! Wstyd!
Nawet kawałka ulicy nie dostali, nawet skwerku, ani ławeczki. Jak to możliwe!? Głupią ławkę choćby postawić pod ratuszem z rzeźbą jednego i drugiego. Tak jak w Łodzi siedzi Tuwim, tak i nasi artyści powinni coś od nas dostać. Wstyd upominać się o upamiętnienie Majewskiego i Cejrowskiego, ale jeszcze większy wstyd by 38 lat po śmierci Edwarda Stachury nie było nawet metra ulicy jego imienia, nie mówiąc już o pomniku. Nienackiego nie będę przypominał bo już i tak mi ciśnienie skoczyło. Jak można mieć takie skarby i nic z tym nie robić!?
Mam nadzieję, że Tarkę da się uratować i za rok przyciągnie tysiące osób, że będzie to nie tylko święto jazzu ale i miasta. Może uda się odsłonić pomnik Majewskiego nad Jeziorakiem? Może da to początek da to początek alei pomników spoglądających na Mały Jeziorak?
Wakacje w Iławie kończą się zawsze 15 sierpnia. Potem to już tylko kupowanie książek, zeszytów. Nic się nie dzieje przez ostatnie dwa tygodnie, nie jest to niczyja wina. Po prostu ludzie przechodzą z trybu urlopowego w tryb roboczy. Za chwilę kolejna rocznica wybuchu Drugiej Wojny Światowej. Ile emocji budzi to wydarzenie po 78 latach! Odszkodowanie to ostatnio bardzo modne słowo. No więc nasi politycy odkopali sprawę reparacji wojennych od Niemiec. Cóż, skoro kamienice wracają do swoich właścicieli, majątki na Mazurach wracają do Niemców, to dlaczego Polska ma nie dostać odszkodowania z ruinę wojenną?
Niemka Agnes Trawny dostała ojcowiznę, która straciła po wojnie. Gospodarstwo w mazurskich Nartach wróciło w pewnym sensie do Niemiec. Kolejne sprawy trafiają do polskich sądów, które chętnie oddają polski majątek. Tak było w Warszawie, Łodzi, Krakowie i tak było w Nartach. Sąd nie patrzył, że ktoś tam mieszkał, że dom nie stal pusty, że kamienice miały mieszkańców. Sąd, o który, niedawno walczyli również w Iławie „demokraci” wyrzucił na bruk polskich mieszkańców i oddał dom Niemce.
Taki sąd to nie jest sprawiedliwość, to plucie w twarz milionom polskich żołnierzy, którzy walczyli z faszyzmem niemieckim na wszystkich frontach świata. Sąd uznał, że wojny nie było, że nie ma zbiorowej odpowiedzialności Niemców za zbrodnie. Sprawa dotyczy naszego regionu jak żadnego innego. Moim zdaniem, każdy propagator niemieckości tych ziem, pruskości, staje po stronie Niemiec w obecnym konflikcie. Tu żyli Polacy i oni walczyli o wolność pod niemieckim butem długo przed wojną. Faszyzm nie zaczął się w 1939 r. Prusy nie były rajem tolerancji, Polacy byli bezwzględnie tępieni za kulturę i język. Smutne, że po tylu latach ciągle trzeba przypominać Niemca – von Winklera, który jest znany jako Wojciech Kętrzyński. Winkler był przecież z pochodzenia Polakiem! Straszne, że zapomnieliśmy o objawieniach w Gietrzwałdzie. Dwie biedne, polskie dziewczynki Barbara Samulewska i Justyna Szafrańska w 1877 roku zobaczyły Matkę Bożą, która przemówiła do nich po polsku. W Gietrzwałdzie również w 1878 roku otwarto pierwszą na Warmii polską księgarnię.
Odpowiedzią na polskość były represje wobec Polaków. Dla wielu osób Bismarck jest dziś ikoną a co najmniej obiektem zainteresowania, w przecież dla Polaków na Mazurach to człowiek porównywalny z Adolfem Hitlerem, architekt prześladowań wobec polskości, która nas po prostu nienawidził. Doprawdy trudno zrozumieć jego popularność wśród polskich historyków.
Wojna wraca do nas po tylu latach, w lęku budzą się lokalni gospodarze, czy oni siedzą na nie swoim? Czy do nich tez zgłosi się ktoś by odzyskać majątek? Czy ich tez polski sąd wyrzuci z domu? Niemcom trzeba po raz kolejny powiedzieć stop. To oni rozpętali wojnę, to ich kanclerzem był Bismarck, oni też walczyli w mundurach SS i Wehrmachtu. To nie byli naziści, to byli Niemcy!
Również w Iławie żyli Niemcy, i oni również walczyli. Mieliśmy moralne prawo podkładać bomby pod pruskie szkoły i urzędy, ale to nie jest w naszej naturze. Nie prowokowaliśmy Niemców w 1939 r. Dziś domagamy się jedynie sprawiedliwości, na co rzecznicy Niemców, a może nawet ich agenci odpowiedzieli agresywną retoryką. Pokazuje nam się po raz kolejny miejsce w rzędzie, uczy demokracji... A to chyba Niemcy powinni wziąć solidną lekcję demokracji, niestety nie ma nikogo kto by ich nauczył pokory. To nie Niemcy byli prześladowani przez większość Polską ale Polacy przez Niemców! Przecież po wojnie sporo Niemców zostało na dzisiejszych Mazurach i nic im się nie stało. Żyją do dziś wśród nas spokojnie, stali się pełnoprawnymi członkami naszego społeczeństwa. Tymczasem w Niemczech mniejszość polska ciągle nie ma takich praw jak oni u nas.
Domaganie się tego co nam się należy nie jest głupie, to dowód rozsądku i politycznego planowania. Przecież gdyby wyborów nie wygrał PiS za kilka lat to my byśmy płacili Niemcom z Mazury i Dolny Śląsk a kto wie, może nawet musielibyśmy te ziemie oddać tak jak dom Agnes Trawny.
BARTOSZ GONZALEZ
Dla czytelników zagadka.
Gdzie to jest w Iławie?
Autorem jest oczywiście Czesław Wasiłowski,
a zdjęcie pochodzi z lat 70.
Nagrodą jest gwarantowana satysfakcja
ze znajomości historii architektury.