Zastanawiam się czasami, jak wyglądały ostatnie dni Deutsch Eylau. Już 72 lata minęły od tamtego, mroźnego stycznia. Coraz mniej osób pamięta, coraz mniej osób żyje, które mogą opowiedzieć. Postanowiłem zebrać te wspomnienia.
Zdążyłem porozmawiać z panią Gertrudą Otulak, posłuchałem opowieści Moniki Krajnik. Spotkałem się z mieszkańcami okolicznych wsi. Pomyślałem, że warto zachować te wspomnienia. Historię można przekazać na różne sposoby. Ja sięgam po najlepszy. Tradycyjnie nośnikiem historii są legendy. Od kilku miesięcy piszę książkę o wyzwoleniu miasta i latach powojennych...
Obudził się nagle. Zegarek pokazywał trzecią. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie jest.
– Ile mogłem spać? Na pewno za krótko. Może kiedyś będę mógł się wyspać – pomyślał. Zasnął w śniegu z torbą pod głową.
– No tak, jeszcze godzina.
Rozłożył przed sobą mapę. W słabym świetle latarki przeczytał nazwę miejscowości. Przyszliśmy ze strony Lubawy, te światła to pewnie przedmieścia Deutsch Eylau – pomyślał.
Nie znał Niemców. Znał jedynie niemieckich żołnierzy. Widział ich zamarznięte oczy, ręce ciągle trzymające broń. Jednak nigdy nie był w niemieckim mieście. Popatrzył przez lornetkę.
– Budzą się do zwierząt. Zupełnie jak moi rodzice. Jeszcze kilka dni, może miesiąc i ich spokojne życie się skończy.
Rozejrzał się dookoła. Mały i Piotr patrzyli na niego czujnymi oczami.
– Spaliście?
– Nie, trudno zasnąć. Zimno, panie poruczniku – powiedział Mały.
– Ja też nie spałem – mruknął Piotr.
Andrzej ciągle nie mógł rozgryźć Piotra. Ufał mu, ale jego osobowość była zagadką. Miał 25 lat, ale oczy były dużo starsze. Podobno przed wojną studiował architekturę. Piotr mało o sobie mówił. Czasami wspominał poprzednie życie, spokojne dzieciństwo w pracowni ojca. Właśnie tak mówił – poprzednie życie. Tak jakby zmarł i urodził się na nowo. Jego ojciec był architektem, projektował mosty. Podobno mieli ładne mieszkanie w dużym mieście, dom na wsi, samochód.
– No to idziemy – westchnął Andrzej. – Zobaczymy, jak tam sobie żyją.
Podnieśli się z wykopanej w śniegu jamy. Piotr szedł na końcu, Andrzej przodem. Do miasta mieli wejść od północy.
Szli w milczeniu brzegiem lasu, patrząc na odległe światła domów. Zaspy były głębokie, ubrania przemoczone. Gęste krzaki jeżyn, schowane pod śniegiem, rwały im nogawki spodni i raniły skórę. Jednak nie mogli się zatrzymać, musieli zdążyć przed świtem.
Nagle, gdzieś obok, usłyszeli szczekanie psa. Musiał być blisko. Zastygli w bezruchu. Spojrzeli na siebie. Piotr błyskawicznie wyciągnął pistolet. Andrzej spojrzał na niego i syknął.
– Nie strzelaj, usłyszą! Mały zajmij się tym! – Piotr skoczył za drzewo, Andrzej stał w tym samym miejscu, patrząc w ciemności. Szczekanie było już całkiem blisko. Mały schylił się i naprężył. Pies wyskoczył nagle z ciemności. Jednak nie podszedł do ludzi. Piotr z wycelowanym w ciemność pistoletem czekał na sygnał od Andrzeja.
– Mały – syknął Andrzej.
Mały rzucił się na psa. Zrobiło się cicho. Pies przestał szczekać.
– Mały, jesteś? – rzucił w ciemności Andrzej.
– Wszystko dobrze – odpowiedział mu głos Małego.
– Idziemy. Mamy mało czasu.
Las zaczął rzednąć. Po chwili wyszli na zamarznięte jezioro. Andrzej wyjął lornetkę. W ciemnościach trudno było znaleźć to, czego szukał.
– Jezioro przejdziemy osobno. Upewnijcie się, czy jesteście dobrze zamaskowani.
Mężczyźni sprawdzili mundury, poszarpane spodnie obwiązali białym materiałem. Andrzej zobaczył na śniegu czarną plamę.
– Mały! Co jest?
– Ten pies poruczniku… Zanim go uciszyłem, ugryzł mnie.
Andrzej podszedł do Małego.
– Pokaż. Możesz iść?
Białe spodnie Małego na udzie były czarne.
– Nic mi nie jest – powiedział Mały.
Andrzej podszedł do Piotra. Spojrzał mu w oczy. Piotr zrozumiał. Idąc dalej z Małym, ryzykują wszystko. Głuchy strzał przypominał pękający lód.
Noc zaczęła szarzeć. Ciało Małego przykryli śniegiem.
– Za kilka miesięcy nie będzie to miało już znaczenia – pomyślał Andrzej. – Wiosna odsłoni wszystkie blizny i grzechy ziemi. Ale to my będziemy spowiadać i dawać rozgrzeszenie.
Andrzej położył się na lodzie. Powoli przesuwał się w stronę ledwo widocznego brzegu. Kilka metrów za nim był Piotr. Mężczyźni co chwilę się zatrzymywali i nasłuchiwali.
Na drugim brzegu Andrzej poczuł, że jest na terenie Niemiec. Może to powietrze, które miało inny zapach, może jedynie wyobraźnia. Jednak poczuł nagłe napięcie, jakby czekał, aż zostanie odkryty. Co by z nim zrobili? Wojna niedługo się skończy, oni muszą to wiedzieć. Czy warto zabijać? Przypomniał sobie Małego, który jeszcze przed chwilą z nimi szedł… Zanim wojna się skończy, trzeba ją najpierw wygrać.
– Rozdzielamy się. Wiesz, co robić – powiedział cicho Andrzej, choć w jego głosie czuć było napięcie.
– Słuchaj, ile my tu będziemy?
– Nie wiem, nie znam planów. Dla nas to nie ma znaczenia. Uderzą, jak będą gotowi – warknął Andrzej. Nie lubił takich pytań. Miał swoje zadanie i na nim się koncentrował. Piotr nie powinien o nic pytać. To pytanie obudziło w Andrzeju nieufność.
Jezioro leżało w małej dolinie. Powoli wspięli się na dość stromy brzeg. Miasto było zanurzone w szarości zimowego poranka. Dzień zanosił się na pochmurny. Więc to są Niemcy – pomyślał Andrzej.
Miasto wyglądało jak dziesiątki innych. W odległości kilkuset metrów zaczynały się pierwsze zabudowania. Spojrzał przez lornetkę. W oddali majaczył zamglony ratusz i kościół. Spojrzał bliżej.
– Piotr! – rzucił za siebie. – Słuchaj, pójdziemy jednak razem. Będziesz szedł za mną i w razie czego pomożesz.
– Tak, panie poruczniku – odpowiedział Piotr.
– To miasto jest gęsto zabudowane, za kilka godzin wejdziemy do niego. Na razie poczekamy.
Usiedli. Andrzej wyjął mapę.
– Musimy dojść do stacji. Tu są dwie, obie nas interesują. Miałem to zrobić sam, ale idziesz ze mną. Potem zajmiemy się koszarami. Zrobimy to w jeden dzień. Na jutro mamy inne sprawy.
Mężczyźni przebrali ubrania. Przypominali teraz biednych, robotników fizycznych.
– Sprawdź kieszenie. Nie możemy mieć przy sobie nic, co nas identyfikuje. Nawet głupie zapałki mogą nas wsypać – powiedział Andrzej.
– Nic nie mam. Myślisz, że nas zatrzymają? – zapytał Piotr, ale bez lęku w głosie.
– Możliwe. Ze wszystkim się musimy liczyć. Tak naprawdę nie wiem, jak tam jest.
– Albo jest bałagan, albo policja pracuje normalnie. Na pewno ludzie są czujni. Front codziennie przesuwa się w ich stronę – powiedział Andrzej i pomyślał, że ludzie w mieście mogą tego nie wiedzieć. – Piotr, słuchaj, podobno masz doświadczenie. Długo działasz?
– Dość długo. Przed wojną byłem w organizacji… mieliśmy problemy z policją. Dla mnie największym problemem był ojciec. Nigdy nie rozumiał tego, co robię – powiedział ściszonym głosem Piotr. – Miał dla mnie inne plany i pretensje, że nie chcę być jak on.
Andrzej wiedział już, że nie może ufać Piotrowi. Nie lubił ludzi z dobrych domów. Z drugiej strony Piotr miał duże zasługi. Sprawdził się wiele razy. Pułkownik przydzielił go do zadania, bo mówił bardzo dobrze po niemiecku.
– Gdzie nauczyłeś się niemieckiego? – zapytał Andrzej.
– Miałem lekcje – zmieszał się Piotr.
– Ja nauczyłem się sam. Rodzice nie mieli pieniędzy na naukę. Od dziecka pracowałem.
– To nie moja wina, w jakim domu się urodziłem – powiedział twardo Piotr, czując, że porucznik ma w głosie pretensje a może żal, że sam nie miał tego wszystkiego, co Piotr. Jego pochodzenie ciągnęło się za nim od dłuższego czasu. Im bardziej zbliżało się zwycięstwo, tym bardziej ludzie zastanawiali się nad życiem po wojnie. Piotr wiedział, że Polska będzie inna. Czuł, że tacy jak on będą mieli ciężko.
Mężczyźni zamilkli. Siedzieli zmarznięci, patrząc na odległe miasto...
* * *
To fragment mojej książki „Czerwone okna”, która jest zapisem ostatnich dni Deutsch Eylau. W książce opisuję również lata powojenne. Bohater po wyzwoleniu pracuje w Warszawie, jednak wraca do Iławy jako oficer Urzędu Bezpieczeństwa.
Powiat iławski został wyzwolony dość brutalnie. Przez okolice przetoczyły się stepowe hordy, gwałcąc, paląc i rabując, co się da. Jednak trzeba pamiętać, że nie były to ziemie polskie. To była niemiecka rzesza. Wojska wyzwoleńcze nie znały litości dla Niemców za lata okrucieństwa. Oko za oko. Możemy sobie wyobrazić, co czuł Polak, stając wobec niemieckich żołnierzy nie jako niewolnik, jeniec czy więzień, ale jako żołnierz.
Życie pod niemieckim butem nie było przyjemne. Mimo że Niemcy to kulturalny i cywilizowany naród, stworzyli getta i obozy koncentracyjne. Polską kulturę niszczyli bezwzględnie i konsekwentnie. Morderstwo profesorów krakowskiego uniwersytetu, niszczenie polskich pomników, palenie książek czy w końcu deptanie godności Polaków to codzienność II wojny światowej.
Nie można było oczekiwać od młodych często żołnierzy polskich i radzieckich litości dla Niemców.
Całkiem niedawno rozmawiałem z iławskimi kombatantami. Pamiętają czas wojny dość dokładnie, mimo że czas zatarł inne wspomnienia. Różne były ich losy. Jeden był jeńcem, inny robotnikiem przymusowym, jeszcze inny żołnierzem frontowym. Jedno przewija się w ich wspomnieniach. Potworne okrucieństwo Niemców wobec Polaków. Nie było zasad. Polacy byli po prostu niżej od zwierząt. Głodni i schorowani musieli pracować ponad siły, często umierając w polu. Kto próbował uciec, a mu się nie udało, był straszliwie torturowany.
Spokój mieszkańców Deutsch Eylau był okupiony krzykiem zamęczonych więźniów obozu pracy przy iławskiej lokomotywowni. Kiedy Niemcy siadali do kolacji w swoich pięknych mieszkaniach, tuż obok nich robotnicy wyli bici przez ojców i synów niemieckiego narodu.
Ci wracali potem do swoich żon i matek, by wspólnie zjeść kolację. To nie żołnierz radziecki i polski napadł na Niemcy, to Niemcy napadli na świat, zamieniając go na pięć lat w piekło.
Mój dziadek Stanisław jako młody chłopak nie mógł grać w piłkę, biegać za dziewczętami i myśleć o przyszłości. Jego ojczyzna zamieniła się w ruinę, o jego życiu decydowało samopoczucie Adolfa Hitlera. Jednak trzeba pamiętać, że Hitler był jeden i sam by nic nie zrobił, gdyby naród niemiecki go nie poparł.
Każda wieś i miasto miały swojego Hitlera. Ci, którzy bili iławskich kombatantów, robili to nie dlatego, że musieli. Oni po prostu chcieli bić.
Tragedia Iławy, Susza, Kisielic, Zalewa to nie spalenie przez wojska radzieckie. Te piękne miejscowości zapłaciły cenę za wojnę, którą rozpętali Niemcy. Tę samą cenę zapłaciła spalona Warszawa. Ból, który noszą w sobie tzw. wypędzeni Niemcy, jest niczym w porównaniu do mieszkańców Warszawy, którzy stracili najbliższych. Ten ból nie ma w sobie pokory i żalu, który powinien cechować każdego mordercę. Czy więzień cierpi? Oczywiście, ale pretensji nie może mieć ani do policji, ani do sądu. Jedynie do siebie samego.
Mimo że minęło już tyle lat od tamtych czasów, wydaje się, że atmosfera sprzyja rewizji postaw. Nikt nie składa kwiatów pod pomnikiem ofiar obozu pracy w Iławie, ale płaczemy nad każdą kamienicą spaloną przez żołnierzy wyzwalających miasto.
Pamiętajmy, że to nie żołnierz radziecki i polski zbudował obozy koncentracyjne. Nie polski żołnierz bił Niemców za narodowość. To Niemcy w imię rasizmu i nacjonalizmu postawili ciężki but na gardle Polaków.
Moja książka ma postawić świat na nogi. Ten mały świat, w którym żyjemy i który coraz bardziej się zaciera w niepamięci. I wcale nie chodzi o to, by dziś rozliczać Niemców. Jednak jeśli ktoś mówi, że Niemcy cierpieli, że tęsknią za utraconymi Prusami, to trzeba im przypomnieć, że Polacy podczas wojny ponieśli straty, których nic i nikt nie naprawi.
Nie bronię gwałtów i morderstw na Niemcach, ale zanim zapłaczę nad zgwałconą Niemką z podiławskiej wsi, płaczę nad dziećmi całego świata palonymi w krematoriach Auschwitz.
BARTOSZ GONZALEZ