Agenci czechosłowackiego wywiadu w 1943 roku przeprowadzili w Kisielicach brawurową operację wywiadowczą. Dzięki niej zdobyto plany urządzenia, które znacząco przyspieszyły rozwój powojennej Czechosłowacji. Opowieść zapiera dech w piersi...
Późnym popołudniem w lipcu 1943 roku na biurko szefa departamentu wschodniego czechosłowackiego wywiadu StB trafiło bardzo rozmazane zdjęcie tajemniczego urządzenia. Fotografia została wykonana przez doświadczonego agenta działającego na terenie III Rzeszy. Jak wynikało z krótkiego opisu, urządzenie pozwalało na doskonałą komunikację bez ryzyka podsłuchu.
Szef departamentu wschodniego w podziemnym, czechosłowackim wywiadzie pochylił się nad zdjęciem. W ciemnym, słabo oświetlonym pokoiku, z którego okna widać było mocną czerwień słońca zachodzącego nad okupowaną Pragą, zaskrzypiało biurko. Szef poprawił okulary, które lekko zsunęły się ze spoconego nosa. Biurko pamiętało lepsze czasy, kiedy był znanym w Pradze fotografem i dziennikarzem. Od kiedy Niemcy zajęli Pragę, był jednym z najbardziej poszukiwanych ludzi w protektoracie.
Przedwojenna działalność publicystyczna szefa w Rudym Pravie była szeroko znana Niemcom. Jego wąska twarz, inteligentne oczy, wysoki wzrost i pochylona sylwetka były znane wszystkim agentom Gestapo w Pradze. Żył jak szczur. W dzień spał, pisał listy i planował kolejne akcje. Wychodził tylko w nocy, chowając się w cieniach praskich kamienic, dostarczał rozkazy do skrytek rozsianych po śródmieściu. W skrytkach znajdował jedzenie i jego największą słabość, piwo Pilsner. Pieniędzy nie potrzebował i tak nie mógł ich nigdzie wydać.
Siatka wywiadowcza działała w podziemiu. Sam szef znał jedynie kilka osób w organizacji, w razie aresztowania nie mógł nikogo wsypać. Nie znał adresów, jedynie skrytki kontaktowe. Kierował kilkunastoma ludźmi, sam podlegał komitetowi centralnemu. Co miesiąc zdawał relację ze swojej działalności, zostawiając dokumenty w najważniejszej ze wszystkich skrytek, która znajdowała się w ubikacji publicznej, pod jedną z płytek. Skrytka była doskonała, każdy może wejść do miejskiego szaletu, nie wzbudzając podejrzeń.
Szef patrzył na fotografię, myśląc, jak mało na niej widać i jak dużo zarazem może znaczyć to urządzenie. Wiedział, że wojna kiedyś się skończy i kraj będzie potrzebował nowoczesnych technologii. Nie dla bogatych elit, ale dla robotników i chłopów. Szef stał się komunistą, od kiedy zobaczył, jak jego ojciec, oficer wywiadu Pierwszej Republiki Czechosłowackiej, uderzył słowackiego robotnika, którego przesłuchiwał. Matka szefa przysłała go do biura ojca ze śniadaniem i piwem Pilsner, które ojciec również uwielbiał. Jak zwykle nie pukając, otworzył drzwi i zobaczył, jak jego ojciec stojąc, uderza jakiegoś człowieka tak mocno, że ten traci kilka zębów i pada na podłogę. Później dowiedział się, że był to słowacki działacz niepodległościowy i robotniczy.
Od tego czasu relacje syna i ojca bardzo się popsuły. Spotykali się tylko w niedziele, jedząc wspólny obiad. Szef rzucił szkołę i poszedł do pracy w hucie szkła, gdzie zapisał się do partii komunistycznej.
Zdjęcie, które leżało na jego biurku, wymagało natychmiastowego działania. Schował dokumenty w kopertę i uchylił deski, które prowadziły na poddasze kamienicy. Pokój szefa był właściwie strychem, z którego wydzielono kilka metrów i zasłonięto je deskami. Kiedy działacze przybijali ostatnią deskę, Niemcy już maszerowali po ulicy biegnącej przed kamienicą. W pokoiku znajdowało się biurko i krzesło. Nie było miejsca na łóżko. Szef spał na podłodze pod biurkiem.
Nikogo nie było słychać, więc szef zbiegł powoli schodami na dół i rozejrzał się ostrożnie po ulicy. Na rogu stał jak zwykle żandarm, który jednak bardziej zajęty był oglądaniem pięknych dekoltów młodych Czeszek, które latem ubierały się wyjątkowo lekko i zazwyczaj nie nosiły biustonoszy.
Unikając wzroku żandarma, szef poszedł w stronę najważniejszej skrytki. Nie patrząc w twarze przechodniów, przemykał rozgrzanymi ulicami Pragi. Po dwudziestu minutach znalazł się przy skrytce. Szef otworzył szeroko oczy. Co za pech! Do szaletu stała kolejka pijanych żołnierzy niemieckich! Zachowywali się głośno, zaczepiając przechodzące dziewczyny. Szef zastanawiał się, co robić. Czekać nie mógł, miał bardzo mało czasu. Dostać się do skrytki też nie mógł. Sytuacja była trudna.
Wrócił do swojego pokoiku na poddaszu, za oknem rozpościerał się ujmujący widok. Praga budziła się do nocnego życia. Z oddali słychać było głosy żołnierzy niemieckich śpiewających frontowe piosenki. Szef pomyślał, co będą śpiewać po wojnie? Kim zostaną ci, którzy dziś podeptali świat. Może spokojnymi emerytami, a może dosięgnie ich sprawiedliwość i staną przed sądem? Ile to jeszcze potrwa? – zadumał się.
Sięgnął po stojące w rogu pokoju pudełko. Znajdowała się w nim malutka radiostacja. Można nią było jedynie nadać wiadomość, ale nie odebrać. Nie miała głośnika, jedynie klucz do alfabetu Morse`a. Instrukcje były jednoznaczne. Radiostacji można było użyć jedynie w razie najwyższej konieczności. Szef nie miał wyjścia. Dla niego to sprawa robotników była najwyższą koniecznością, była nawet ważniejsza od jego życia.
Pochylił się nad tekstem rozkazu, musiał go przepisać alfabetem Morse`a...
Wskazówki zegarka pokazywały drugą. Noc była gorąca i pachniała nadchodzącymi żniwami. Sternik schował latarkę do kieszeni. Pięć po drugiej co wtorek był czas nadawania. Nagle wśród brzęczenia świerszczy usłyszał znajomy dźwięk. Nadają! Sternik złapał ołówek, który zawsze miał przygotowany i zaczął notować. Rozkaz pochodził bezpośrednio z Pragi. Urządzenie, którego zdjęcie wczoraj przesłano, ma zostać przekazane w całości do centrali. W razie problemów należy przesłać dokładny schemat i zdjęcia urządzenia.
Rozkaz należało wykonać jak najszybciej. Sternik zamyślił się. Tej sprawy nie mógł znowu dać piłkarzowi. To właśnie on zrobił zdjęcie, które dostali w Pradze. Sternik zastanawiał się, czy w ogóle je wysłać, było straszne. Piłkarz był dobrym agentem, ale miał lepsze nogi niż ręce. Nie nadawał się do delikatnej pracy wywiadowczej. Przed wojną pracował w warsztacie samochodowym w Brnie. Piłując jakiś metalowy element, koszmarnie się skaleczył, od tamtej pory mówili na niego piłkarz. Nie mógł porządnie utrzymać ołówka, przeciął sobie jakieś ścięgna. Jednak był ambitny, pod pozorem naprawy rur poszedł do ratusza i sfotografował urządzenie. To był dowód odwagi piłkarza i poświęcenia dla sprawy.
Jednak sternik postanowił rozkaz centrali wykonać osobiście. Pradze zależało na tym urządzeniu i trzeba to było zrobić dobrze. Jeśli nie uda mu się go wynieść, sfotografuje je dokładnie.
Deutsch Eylau było miastem garnizonowym. Po ulicach chodzili niemal wyłącznie żołnierze. W mundurach i bez, przed urlopem, na urlopie i po. Miasto leżało nad pięknym jeziorem i otoczone było gęstymi lasami pełnymi dziczyzny. Jednak nikt teraz nie myślał o polowaniach. Przez ostatnie lata polowano na ludzi, dziki i jelenie mogły spać spokojnie. Dzięki temu w lasach działały różne grupy podziemne. Sternik spędził w lasach ostatnie dwa lata, ludzi widywał rzadko, najczęściej innych „podziemnych”.
Piłkarz zsiadł z roweru i udając, że naprawia koło, rozglądał się, czy nikt za nim nie szedł. Z miasta jechał dobre pół godziny polną drogą, ale nigdy nic nie wiadomo. Nikogo nie zobaczył. Schował rower w jeszcze wysokim zbożu i pobiegł w stronę drzew. Po piętnastu minutach dotarł do niewielkiej polany. Czekał kolejne minuty, kiedy nagle w cieniu drzew dostrzegł ruch. To był sternik.
– Jesteś wreszcie. Długo czekałem – powiedział piłkarz, jednak bez pretensji. Wiedział, że chodzi o bezpieczeństwo. Sternik na pewno obserwował polanę, czy nikt inny nie przyszedł za piłkarzem.
– Jak się masz? – sternik uśmiechnął się do przyjaciela. Znali się jeszcze z Pragi. Piłkarz przyjeżdżał do organizacji po Rude Pravo, które zawoził potem do Brna. Zaledwie kilka lat temu a tak dawno...
– Przyniosłem ci jedzenie. Coraz trudniej, Niemcy chyba mają problemy z zaopatrzeniem. Zobacz, ile tłuszczu jest w tej kiełbasie!
Sternik popatrzył na kiełbasę przyniesioną przez piłkarza. Tłusta czy nie, był głodny. W lesie jadł maliny, czasami łowił ryby, ale raczej unikał miejsc, w których mogą być ludzie. Sternik nie znał niemieckiego, po polsku mówił z akcentem. Gdyby ktoś się do niego odezwał, byłby skończony.
– Centrala chce mieć to urządzenie, które sfotografowałeś – powiedział, przełykając ostatni kawałek tłustej kiełbasy sternik.
Zapadła niezręczna cisza. Piłkarz wiedział, że nie może drugi raz wejść do ratusza w Freystadt.
– Nie pójdę tam znowu, nikt się nie nabierze na naprawę rury.
– Ja pójdę – powiedział twardo sternik. Było mu na rękę, że nie musi tłumaczyć się z tego, dlaczego sam musi wykonać rozkaz centrali.
– Co potrzebujesz?
– Możesz załatwić garnitur? Potrzebuję też kapelusz i teczkę. Akcję przeprowadzimy w piątek...
Sternik poprawił kapelusz. Wyglądał teraz jak przeciętny urzędnik albo przedsiębiorca. Spojrzał na budynek ratusza. Po plecach płynął mu pot. Było gorąco. Wiedział, że jeśli ktoś będzie czujny, zostanie natychmiast zatrzymany. Wyprostował się.
Do urzędu wszedł jako Vladimir Mensik – przedstawiciel czeskiego przedsiębiorstwa handlu zbożem i mlekiem. Łamanym niemieckim przedstawił się sekretarce.
– Chciałbym się widzieć z panem burmistrzem, jestem handlowcem.
Sekretarka patrzyła na sternika nic nie mówiącymi oczami. Mijały sekundy, które wydawały się godzinami. Sternik zaczął się denerwować.
– Proszę usiąść i poczekać, pan burmistrz ma gości i jest zajęty – powiedziała sekretarka.
Usiadł na obitej skórą ciężkiej ławie stojącej pod ścianą. Sekretarka wróciła do przeglądania dokumentów leżących na biurku. Sternik przyjrzał się jej nieco lepiej. Ze zdumieniem dostrzegł, że kobieta, która wydała się w pierwszym momencie bardzo szara, była bardzo atrakcyjna.
Miała starannie ułożone, długie włosy. Wąskie usta były lekko zarysowane czerwoną szminką. Długie palce delikatnych dłoni zdradzały jej wiek. Była bardzo zadbana, ale niemłoda. Raczej panna niż matka i żona. Sternik położył kapelusz obok, a wyjął z teczki kilka papierów, które załatwił mu piłkarz. Były to nic nie znaczące rachunki za zboże z lokalnych magazynów. Z daleka robiły dobre wrażenie.
Sternik sięgnął głębiej do teczki, obiektyw miniaturowego aparatu fotograficznego skierował w stronę urządzenia, które było zamontowane na ścianie przy drzwiach. Sekretarka spojrzała na mężczyznę. Grzebał w teczce i wydawał się zdenerwowany. Czego on tam szuka? Podejrzane – pomyślała.
Sternik nacisnął spust migawki kilka razy. Zdjęcia powinny się udać. Nic więcej nie mógł zrobić. Urządzenia nie da się zdemontować, nie mógł też podejść bliżej.
Nagle sekretarka wstała od biurka i patrząc na sternika, weszła do gabinetu burmistrza. Co za okazja! Sternik zerwał się z ławki i podskoczył do urządzenia. Z całych sił zerwał je ze ściany, wyrywając kilkadziesiąt centymetrów kabla. Biegł po schodach, kiedy usłyszał z góry głosy sekretarki i jakiś mężczyzn.
Nie udało im się go zatrzymać. Wybiegł z urzędu i od razu skręcił na podwórko. Na środku leżała góra węgla, którą zrzucano do piwnicy. Robotnicy akurat musieli mieć przerwę, bo nikogo nie było. Sternik wskoczył do stojącej na placu ciężarówki i ukrył się pod leżącymi na burcie workami...
Tak urządzenie zwane później domofonem trafiło do Pragi. Kilka lat później stało się źródłem dewiz dla czechosłowackiej fabryki „Tesla”. Sternikowi i piłkarzowi postawiono pomniki w wielu czechosłowackich miastach. Domofon stał się eksportowym hitem, a wszystko dzięki brawurowej operacji agentów wywiadu.
BARTOSZ GONZALEZ