Lotnicza majówka za nami. Samolot odrzutowy MiG poderwał nawet umarłych. Na niebie wspaniały pokaz bez wychodzenia z domu! Iława i okolice dostały pierwszoligową rozrywkę. W tym roku pokazy przyciągnęły jeszcze więcej mieszkańców i turystów. Wolnych noclegów w mieście i okolicach nie było już od dawna. A wieczorem koncert grupy „Enej”. Działo się!
Jest sukces? Jest i to duży! Pokazy lotnicze okazały się promocyjnym strzałem w dziesiątkę. Miasto zalały tysiące osób, które z podziwem parzyły w niebo. Było co oglądać, pokaz samolotów nad Jeziorakiem przekracza wiele doświadczeń turystycznych.
Gdyby ktoś dziesięć-dwadzieścia lat temu powiedział, że nad wodami iławskiego jeziora przeleci MiG albo Yak 11, albo fenomenalna grupa Żelazny, nikt by nie uwierzył. W najgorszym przypadku taki niepoprawny marzyciel znalazłby miejsce na oddziale iławskiego szpitala łóżko w łóżko z innymi marzycielami.
Tymczasem już drugi raz brzegi jeziora zapełniły się rodzinami, miłośnikami lotnictwa i zwykłymi przechodniami, którzy ulegli urokowi przelatującego myśliwca albo sercem wykonanym na niebie przez samoloty.
Warto marzyć! Dzięki marzeniom świat idzie do przodu! I tak można cofnąć się do 1994 roku. Do ówczesnego burmistrza Adama Żylińskiego zgłasza się Stanisław Cejrowski. Pada propozycja organizacji nad Jeziorakiem festiwalu jazzu tradycyjnego. Burmistrz to wizjoner i jazz znalazł swój dom w Iławie.
Kto w tamtych czasach znał jazz? Rok 1994! Dziś w Iławie małe dziecko wie, co to jazz, ale 24 lata temu? Miasto bez tradycji muzycznych, tym bardziej jazzowych, dostało w prezencie prestiżowy festiwal…
Jazz w czasach wczesnego Gomułki był tym, czym muzyka punk w latach Jaruzelskiego, był kulturowym okienkiem na Zachód, protestem i fermentem. Krzysztof Komeda grał jazz wbrew wszystkiemu tak dobrze, że zrobił światową karierę. Zresztą kariery zrobiło wielu muzyków z tamtego czasu, właśnie wyhodowanych na improwizacji jazzowej.
Napisałem kiedyś felieton o zabytkowej dzielnicy w Toruniu. Różne stowarzyszenia protestowały przeciwko niszczeniu secesyjnych kamienic, budowaniu nowych bloków w zabytkowej tkance miasta. Moim zdaniem architektura musi żyć i nic nie powstaje jako zabytek. Dzisiejszy zamek w Malborku był budowany jako dom dla rycerzy, czerwony kościół w Iławie był zbudowany zgodnie z ówczesnymi zasadami i był jednym z setek podobnych kościołów. To nie były zabytki ani arcydzieła architektury! Dziś nawet iławski ratusz uznaje się za zabytkowy, a przecież jako biurowiec nie spełnia współczesnych standardów. Sto lat temu spełniał, ale dziś nie.
Jestem zwolennikiem żywej architektury, która podąża za człowiekiem. O ile lepiej by było, gdyby urzędnicy ratusza mogli pracować w nowoczesnym obiekcie biurowym niż w krętych korytarzach obecnego budynku… Ratusz ma sto lat, a przecież nawet budynek starostwa powiatowego, który jest znacznie młodszy, już jest stary i potrzebuje choćby wymiany okien, ocieplenia, zmiany układu pomieszczeń czy dostosowania do potrzeb osób niepełnosprawnych. Popularny iławski „mechanik”, czyli szkoła niedaleko ratusza, mieści się w przedwojennym budynku. Ciemne korytarze nie przystają do współczesnych czasów. To, co było dobre kiedyś, dziś jest utrudnieniem. Z naszą architekturą też tak będzie. Zestarzeje się i stanie się problemem.
Czy wyobrażają sobie Państwo, że za sto lat ktoś powie, że budynek sklepu Kaufland to wybitne dzieło architektury z końca XX wieku i należy go zachować w stanie niezmienionym? Cechą człowieka jest dostosowywanie otoczenia do swoich potrzeb, cechą zwierząt jest dostosowywanie się do otoczenia. Powinniśmy kształtować przestrzeń dowolnie i jeśli coś przeszkadza, to należy to naprawić albo zbudować od zera. Iławski ratusz jest wyeksploatowany, za mały i niefunkcjonalny. Potrzebny jest nowy ratusz.
Tak samo jest z jazzem. To, co było fajne, ciekawe w tej muzyce, dziś jest skansenem brzmień odrzucanym przez młodzież. Młodzi ludzie, którzy słuchali jazzu w czasach Gomułki, słyszeli tam wolność i Zachód. Dziś oczywiście nikt z młodych tego nie usłyszy w jazzie. Jazz tradycyjny jako muzyka odważna, rewolucyjna, łamiąca standardy stał się muzeum i nikogo już nie porusza.
Jazz w ogóle ma się bardzo dobrze, tyle że nie tradycyjny. Przykładem nowego jazzu jest polska pianistka Joanna Duda, która łamie wszelkie konwencje i jest równie świeża jak Krzysztof Komeda sześćdziesiąt lat temu. Są też i inni, o czym przekonałem się podczas targów jazzowych w niemieckiej Bremie.
Młodzi nie chcą grać jazzu tradycyjnego. Ciężko znaleźć też słuchaczy tego jazzu. Życie tętni gdzie indziej. Na targach pokazał się kwiat jazzu europejskiego i nie tylko. I co się gra? Jazz dzisiaj dalej łamie standardy, tworzy nowe konfiguracje instrumentalne, jest fermentem. Ale to nie taki jazz, jakiego słuchamy na Złotej Tarce. Ten jazz zatrzymał się w czasie. Nowy jazz jest inny. Dużo w nim połączeń z muzyką folkową, jazz eksploruje kultury i bierze z nich głosy, instrumenty, brzemienia.
Norweska wokalistka (dosłownie, bo śpiewa bez słów, jedynie naśladując i wydając dźwięki) Ruth Wilhelmine Meyer, brazylijska piosenkarka Liz Rosa i wiele innych tworzą nowy jazz na granicy etno. Nie ma tu tradycyjnych brzmień jazzowych. Ale właśnie samo słowo „tradycyjny” w połączeniu z jazzem brzmi tak samo jak powiedzenie „tradycyjny punk”. Jazz nie może być tradycyjny! Co by rzekł Komeda, gdyby ktoś mu powiedział, że stanie się kanonem, zabetonowanym muzeum dźwięków!? Tak jak architekt iławskiego ratusza nie projektował zabytku, ale secesyjny budynek biurowy, tak i ojcowie jazzu nie tworzyli muzyki tradycyjnej. Myślę, że gdyby ich zapytać o zdanie, byliby oburzeni, że jazz stał się tradycyjny.
Jazz żyje i musi żyć festiwal w Iławie. Jeden dzień na początek można przeznaczyć na nowe brzmienia, pokazać, jaki jazz gra się dzisiaj. A jest co pokazywać! Piękny jazz grają młodzi Szwedzi, polscy artyści piszą i grają ciekawą muzykę, Brazylijczycy kombinują jazz z rytmami latynoskimi, bardzo dobry jazz grają Estończycy…
Nowy dyrektor Tarki to strzał w dziesiątkę. Podglądałem Grzegorza Piotrowskiego na targach w niemieckiej Bremie, byłem na jego koncercie. Mamy za sterami festiwalu człowieka o ogromnych horyzontach muzycznych, niezwykle otwartego i poszukującego. Przygotowanie festiwalu to ciężka i długa praca. To nie sklep z artystami na półkach czekającymi na klientów. Świat muzyki jest trochę jak ulica z prostytutkami. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę, ale trzeba sobie zdać sprawę, że najlepsi artyści kosztują majątek i nie mają wolnych terminów. Na ulicy, do wzięcia od zaraz, pozostają ci słabsi, mniej popularni i początkujący. Nie łudźmy się, że można mieć tanio i dobrze. Kalendarze układa się na dwa lata do przodu. Trzeba się nieźle nagimnastykować, by spiąć program Złotej Tarki. Często decydują osobiste znajomości. Ktoś z zewnątrz, tylko na telefon, siedząc za biurkiem, miałby duży problem, by zrobić festiwal na wysokim poziomie.
Już zeszły rok pokazał, że zmiana formuły idzie w dobrym kierunku. Może dla niektórych było to zaskoczenie, ale taki jest dziś jazz. To po prostu życie! Zmienili się ludzie i zmieniła muzyka. Kultura w oderwaniu od człowieka nie istnieje, staje się muzealnym eksponatem. Oczekiwanie, że w Iławie będzie tylko jazz „tradycyjny”, jest smutnym przykładem postawy tzw. „konserwatora zabytków”, który nie pozwala tchnąć życia w martwe często mury starych budynków. Dziś są nowe Komedy, Ptaszyny i Armstrongi! Dajmy im głos i otwórzmy się na nowe!
BARTOSZ GONZALEZ
Przedstawiciele Iławy na targach muzycznych
w niemieckiej Bremie. Ewa Wiśniewska, Piotr Ambroziak,
Bartosz Gonzalez oraz piosenkarki Liz Rosy (siedzi),
Ruth Wilhelmine Meyer (z prawej) i Grzegorz Piotrowski.