Przyznam, że Dzień Kobiet jest dla mnie podobnie sensownym świętem, co Dzień Domków Jednorodzinnych. Niemniej jednak jeśli jakieś wyczulone babki, lubiące ten marcowy blichtr, czytają to – życzę każdej z nich wszelkiej pomyślności i 800 lat życia w luksusie na Bahamach, przy pełnej znajomości języka tubylców. Co można rozumieć na sto i jeden sposobów...
Leszek Olszewski
A teraz do rzeczy. Ludzie dzielą się na mądrych i głupich, i stąd wszelka nerwowość. Ci mądrzy są niestety czasem mądrzy po szkodzie i dobija ich głupota głupich, co to np. albo prezydenta albo burmistrza wybiorą sobie na swoim poziomie. Potem wybrana głupawość popisuje się podczas urzędowania kolejnymi aktami głupkowatości. A nic z rzeczy niematerialnych równie odczuwalnie nie boli jak głupota.
Zmierzam do tego, że idą wybory lokalne. I tu mam dwie prośby. Pierwszą, by nie wysuwali się na kandydatów ludzie, którym Austria myli się z Australią, a celownik liczby pojedynczej od imienia „Jan” mózg wymawia mu „Janu”. Dwa zaś, by głodny zmian tłum lokalny wyciągnął wnioski z przeszłości i nie dał się zrobić w balon obietnicami tysiąca fabryk, tanich mieszkań, groszowych czynszów czy darmowej wódki. Raz obudzić się z ręką w nocniku – wystarczy. Choć specyfika kraju każe w incydentalność podobnych niefartów powątpiewać.
Prezydent przecież to też chodząca elokwencja i wybitny geniusz. Mający podstawowe problemy z wymówieniem kilku zrozumiałych zdań, a jak już ktoś zrozumie, to łapie się na tym, że lepiej by było, gdyby jednak ich nie dosłyszał itp. Nie wspominając już o grymasie, jaki maluje mu się na obliczu, ilekroć usiłuje się uśmiechnąć. Wygląda wówczas równie naturalnie, co Hitler w stroju papieskim. Widać wówczas, że główny bohater jest poza swoimi klimatami, a to boli.
Dowiaduję się też, że doszło do przesilenia intelektualnego. Ultra-lewicowy burmistrz Iławy Jarosław M. wystosował do imć mega-prawicowego Kaczyńskiego Lecha epistołę, w której z serca gratuluje mu wszystkiego, upatrując w jego osobie zbawcy prawie mogącego wyznaczyć nowe standardy polityczne, społeczne i kulturowe w kraju, jakby uniwersalnych zasad było mało.
Analizując owo pustosłowie – doszedłem do wniosku, że może szczere to słowa, gdyż primo: tutaj jakiś czas już panują zupełnie nowe standardy, albowiem wszystko stoi na głowie, pora więc może na ich popularyzację. Secundo zaś: dotychczasowe regulacje w skali państwa nie są za szczęśliwe dla wielu urzędników urzędujących, bo jeszcze – na ich nieszczęście – sadza się od czasu do czasu niektórych za złodziejstwo, machlojki etc. „Nowe standardy” zaś być może – w zamyśle autora listu – zmienią te idiotyczne porządki, diabli wiedzą przez kogo i dla kogo ustanowione.
Władza – jak za komuny i cara Mikołaja – winna być poza kontrolą czynnika zewnętrznego, a np. gazeta czy radio jedne, o słusznej linii, wiecznie opiewające dobrego gospodarza, pasterza, sekretarza, burmistrza (sami sobie wybierzcie). A przy okazji taki adres wiernopoddańczy... Kto wie, czy gdzieś tam się kiedyś nie przyda... Warto wypuścić to w obieg, nawet za cenę żenującej reakcji od jakich kipi w „700-letniej Iławie”. Ale to już dla ratusza chyba chleb nasz powszedni od 2002 roku, głowy azali do góry.
Czekamy więc jeszcze na list do Benedykta XVI z okazji jego majowej wizyty nad Wisłą z życzeniami owocnych homilii i przypomnieniem, że jego poprzednikowi w okolicach Iławy podwinięto kajak, za co w imieniu swoim i mieszkańców burmistrz winien przeprosić. Napomykając, że gdyby on wtedy rządził okolicą, to złodzieje niechybnie zostaliby straceni w publicznej egzekucji po pokazowym procesie trwającym około kwadransa. Też może nie zaszkodzi takie coś wysmażyć?
„Nowe standardy” to podstawa. Zobaczcie! Gdyby nie samotnik-myśliciel z ratusza, być może do podobnych głębi dotarłbym za 40 lat, jeśli w ogóle. Z wami kwestia ta, czuję, ma się podobnie. Inna sprawa to tzw. elastyczna mentalność. Pech ludzi, którzy mają swoje lata polega mimowolnie na tym, że przeżyli i dożyli do dwóch biegunowo (jeżeli chodzi o hierarchię wartości) różnych epok. Słowem, Chrystus z postaci nierzadko wyszydzanej stał się na powrót Zbawicielem, Odkupicielem, Celem, Jasnością, Światłem.
Ci sami ludzie – w szkołach chociażby – którzy kiedyś wypuszczali uczniów na konkursy wiedzy o ludowym ruchu robotniczym, dziś pilnują czy należycie czci się Dzień Papieski albo skrupulatnie przeglądają frekwencję na rekolekcjach wielkopostnych. Dziwnych z punktu widzenia dni wolnych od szkoły. Nauczycieli jeszcze rozumiem, bo en masse to tradycyjnie, modelowo wręcz dyspozycyjne grono i co im dyktuje „pan dyrektor”, kurator czy strach – czynią zwykle z dokładnością do siódmego przecinka po przecinku.
Mniejszy dystans mam dla kameleonów politycznych, bo przekonania zmieniać na oczach tłumów, w zależności od wiejących wiatrów – na to gotowi są tylko ci, pozbawieni organicznie jakichkolwiek zasad. Jedno takie obnażenie przecież określa jasno czyjś kaliber na poziomie – że posłużę się eufemizmem – półzera, bo całego zera szkoda, skoro tyle połówek do obdzielenia.
W Polszcze Siermiężnej prowincja zwłaszcza wysypała podobnym wylęgiem neofitów, bo Urban jakoś nie niesie za Glempem baldachimu w Boże Ciało. Swoją drogą szkoda, bo można by wiarygodnie stwierdzić kto ma większe uszy. Może dlatego pewne próby podpięcia się pod kolejny w swoim życiu porządek u pewnych osobników budzą w ludziach reakcje obronne. Z Lucyferem pić wódkę jednego dnia, a nazajutrz w Raju prawić o swojej świętości raczej się nie da, a niektórzy tu – na ziemi Władysława Laskonogiego i Bogumiła Kobieli – stale tego próbują.
Komitety pozamieniali na plebanie, stołki w PGR-ach na fotele propagatorów Unii Europejskiej – oto oni w najnowszym spektaklu dziejowym! Łukaszenko, chłopina, jest przynajmniej konsekwentny na tej swojej Białorusi: PGR-em rządził, więc do Unii nie chce za cholerę. Nawet za cenę zaprzedania duszy diabłu, o czym kiedyś wspomniał, bo Chrystusa jakoś ceni mniej. Co kraj, to raj...!
Leszek Olszewski