Czasem mam ochotę kupić popcorn i przejść po ulicach, obserwując świat z uwagą godną kasowego filmu w kinie. Nie wiem, co jest w powietrzu, ale rzeczywistość zaczyna przypominać ostatnio ciężki dramat, czasem komedię lub kryminalny serial, gdzie rozwiązuje się tajniackie zagadki. Ktokolwiek powie, że nie dzieje się nic, chyba będzie musiał zostać wyproszony z sali.
„Szarada”. Obsada: Cary Grant, Audrey Hepburn, Walter Matthau. Regina Lambert (Hepburn) powraca po wakacjach z przyjaciółką do mieszkania, w którym nie zastaje niczego. Żadnych mebli, żadnych pieniędzy ani chociaż jednej skarpetki czy kolczyka. Absolutnie nic. Ktoś, komu ufała, doszczętnie przepadł z całym jej bogactwem.
W Iławie też znalazł się taki scenariusz, no i pewnie gdzieś mieszka także lokalny odpowiednik Granta. Nagle zamknięto punkt opłacania rachunków. Wszystko zniknęło, łącznie z kasą – zamiast otwartego „okienka”, plastikowa roleta. Gdyby nie ochocze zapewnienia właścicielki, że sytuacja wróci do normy, a ona sama właśnie nie wybiera się na Bahamy, mielibyśmy tu do czynienia z szaradą na nieco większą skalę. Może też doczekalibyśmy się Oskara.
„CSI: Kryminalne zagadki Miami”. Serial powstał dość niedawno, ale znalazł wielu zwolenników, głównie dzięki powalającemu zespołowi niezawodnych detektywów. Ostatnie odkrycia w okolicy mogłyby stanowić treść jednego z lepszych odcinków, tyle że zamiast funkcjonariuszy policji, po polach między Zalewem a Pasłękiem biegałby spec od pracy w terenie ekipy CSI – Ryan Wolfe. Jeden z mieszkańców tamtych okolic został niedawno uznany za winnego makabrycznej zbrodni, dlatego że najpierw plątał się w zeznaniach, potem przyznawał się i odwoływał na zmianę. Właśnie opuścił cztery miesiące aresztu, by zrobić miejsce temu właściwemu, gwałcicielowi i zabójcy 15-letniej Eweliny. Do ostatecznej identyfikacji przyczyniło się DNA, którego wyniki poznaliśmy dopiero teraz. Niewłaściwy podejrzany, więzienie i zaskakujące odkrycie na koniec – jak bardzo przypomina to kryminalny serial! U mnie po raz kolejny gęsia skórka: jak ludzie mogą w ten sposób krzywdzić? Jak ludzie mogą zabijać jedni drugich? Odpowiedzi nadal nie wykryto.
„Szybcy i wściekli”. Vin Diesel w nazbyt obcisłej koszulce, nieco tajemniczy Paul Walker. Grupy fanów dużych prędkości zbierają się, by urządzać wyścigi ulicami miasta. Wszystko w otoczce głośnej muzyki, tuningu aut i dziewczyn w za krótkich spódniczkach.
Okazuje się, że fanów prędkości mamy też u siebie. Honda dachuje w czasie jednego z wypadów, podczas których liczy się tylko wskazówka na cyferblacie i uczucie adrenaliny, która podkręca motyle w brzuchu. Do zniszczonego samochodu dołącza się także zniszczona reputacja – domorosły iławski rajdowiec okazał się znany niejednemu. Niektórzy twierdzą, że zostali przez niego poczęstowani… tyłkiem w oknie samochodu. Fan Vina Diesela może być już teraz tylko wściekły.
Ból matki po utracie dziecka to nie tylko temat dla filmu „Oszukana” z Angeliną Jolie. Jedna z mieszkanek Iławy, o której pisaliśmy niedawno, ten ból także musi znosić. Dramat stał się częścią rzeczywistości, bo surowa instancja nie odpowie na łzy matki – w końcu prawo jest prawem. I chociaż sprawa nie jest jeszcze zamknięta, moment, gdy kobieta traci własne dziecko, zawsze będzie tragedią.
Vervrax grający przed Acid Drinkers przypomina mi o tych wszystkich filmach, które opowiadają o początkach wielkich kapeli. Przykład? „The Runaways”, czyli historia kontrowersyjnej Joan Jett i Cherry Curie, dwóch nastolatek o odmiennych temperamentach, których wizerunek sprzedawano wraz ze śmiałymi piosenkami w latach 70-tych. Jak wszyscy zaczynały od supportu. Kolejna propozycja to „John Lennon. Chłopak znikąd”, opowiadający o powstaniu Beatlesów. Wszędzie w przypadku muzycznych odkryć początkiem był pomysł na siebie i inność. Vervrax to ma. Kto wie, czy kiedyś nie spotkają się z Kieślowskim, by omówić filmowe propozycje.
Nie sposób jest powiedzieć, co bardziej inspiruje – życie jest muzą dla filmu, czy film muzą dla życia. Można by powiedzieć, że pierwszy wybór jest trafiony, ale nie do końca. Znam kobiety, które gracji i wdzięku uczyły się ze „Śniadania u Tiffany’ego”, niezłomności w osiąganiu celów z „Diabeł ubiera się u Prady”, a odkrywania męskiej natury z filmów takich jak „Byliśmy żołnierzami” czy „Ojciec chrzestny”. Ile z nas porzuciło standardowe myślenie o swoim świecie i zatęskniło za prawdziwym szczęściem po obejrzeniu „Pod słońcem Toskanii” albo „Jedz, módl się i kochaj!”? Męskich odpowiedników tego wszystkiego nie wymienię, gdyż ciężko mi przychodzi oglądanie czegokolwiek związanego z brutalnością, futbolem, gangsterami, a jeszcze gorzej (możliwie najgorzej) z walką.
Najciekawsza jest jednak dla mnie chwila, gdy film wpływa na świat, w którym żyjemy. Film, czyli kilku aktorów, pomysł i ciężka praca realizacyjna, ale z innej strony patrząc, po prostu sztuczny twór, który oddziałuje na rzeczywistość w dość znaczący sposób. Po 11 września 2001 powstały szeregi wierzących w to, że cały zamach był spiskiem rządu USA, który potrzebował pretekstu do wojny z Irakiem, więc także do wojny o ropę. Ideę rozpropagowano dzięki filmowi krążącemu w internecie. Więcej takich przykładów wystarczy sięgnąć w telewizji. W momencie powstawania artykułu jest to dokładnie dzień przed wyborami parlamentarnymi. Krótki reklamowy spot niekiedy może wpłynąć na decyzję, a jedna decyzja może przesądzić wynik wyborów i określić, jakie będą kolejne cztery lata w Polsce i co się tak naprawdę z tym krajem stanie. Wystarczy krótki filmik, 3 minuty, czasem nawet 30 sekund.
Mówi się czasem, że czyjeś życie jest jak w filmie, choć właściwie to pierwsze stanowi wzór dla drugiego. Film ten może być bajką, historią spełnionych pragnień, opowieścią o szczęściarzu, który wygrał los na loterii, może być też dramatem, obrazem bólu i rozterki. Film i życie, odkąd połączyły się, już nigdy nie ulegną podziałowi. Więc by pozostać w tym kanonie, słowo na koniec: wiedźmy życie tak, by można było o nim potem nakręcić oskarowy film.
MARLENA KLEPACKA