Ha! Wybrałem się w niedzielę, około godziny 10, na plażę „Kormoran”. Zwykle rano w niedzielę jestem w lesie, ale że akurat zepsuło mi się łożysko w rowerze, to zobaczyłem, co piszczy w cywilizacji. Niespodzianka. Plaża prawie pusta. Kilku ratowników i mała grupka dzieciaków z jakiegoś obozu żeglarskiego. Po chwili dzieciaki poszły, ratownicy schowali się do łodzi i na dłuższą chwilę zostałem całkiem sam. Oj, odwykliśmy od korzystania z natury.
Co prawda woda zimna, upałów nie ma, ale spokojnie można się poopalać. Słońce grzeje jak w każde lato. A że czasem zasłoni je chmura? O tej godzinie na tej plaży większy natłok kąpiących jest zimą. Wcale nie żartuję. W niedzielę przychodzą tu tzw. morsy. Tną sobie przerębel piłą i grupowo się pluskają. Też próbowałem, ale to jakoś nie dla mnie. Wejdę do jak najzimniejszej wody, ale warunek jest taki, że po wyjściu mam słońce i trochę ciepła. Jednak widać, że ludzie przyzwyczaili się do takiego komfortu, że nawet to im nie wystarcza i na plażę tłumnie chodzą jedynie w upały.
Można by pomyśleć, że plaża nie ma powodzenia, bo tak jak w bogatszych społeczeństwach ludzie porozjeżdżali się po ciepłych krajach i swoich altankach nad morzem. I że tylko ja, jak ten biedak, zażywam bezpłatnych atrakcji. Ale nie. Ludzie w Iławie są, miasto się nie wyludniło.
Poprzedniego dnia, na koncercie z okazji Dni Iławy, było nas kilka tysięcy. Ludzie wyszli, żeby zobaczyć to, co wcześniej widzieli już w telewizji. A nie lepiej pójść do lasu? Popatrzeć, jak z zarośli wylatują chmary motyli? Że za małe i mało kolorowe? Lepiej obejrzeć coś, co pokazywane jest w telewizorze na podkręconych kolorach i z efektami? No więc idziemy popatrzeć. Na rozstawionych telebimach wygląda to zresztą lepiej niż obserwowane bezpośrednio na scenie.
I tu znowu można było obserwować odzwyczajenie od natury. Przez chwilę padał deszczyk z rodzaju tych, co spadnie i wyparuje, a tu około setka ludzi uznała za konieczne schronić się pod dachem pobliskiego basenu. Widać, są już daleko od natury, a jeszcze nie przywykli do sprawdzania w internecie prognozy pogody.
W tym roku widziałem już w mediach ostrzeżenia przed egzotycznymi kleszczami i szerszeniami, ale dzień temu zdziwiło mnie ostrzeżenie iławskiego sanepidu przed żmiją zygzakowatą. Może i warto ludziom przypominać, że jest groźna. Tyle że jest tu od zawsze. Może to alert dla turystów? Za dzieciaka chodziło się łapać dla zabawy węże i jaszczurki. Jeden drugiego uczył, że można zwierzaka łapać, jak ma dwie żółte plamki po bokach głowy, bo to niejadowity zaskroniec. A to z zygzakiem jest niebezpieczne i może zabić. Kolega, który jeździ po różnych destynacjach, mówi, że manię łapania wszystkiego, co się rusza, mają jeszcze młodzi Rosjanie. U nas, w miastach, to chyba już zanikło. Na szczęście żmije syczą w przypadku zagrożenia, więc przy minimum ostrożności ciężko na taką nadepnąć. Może w szkołach o takich rzeczach nie uczą? Może jest tak jak w tych amerykańskich, opisywanych przez Vonneguta szkołach, że najważniejsze rzeczy zostawia się na mowę końcową ogłaszaną uczniom ostatnich klas? Jak to było u nas, nie pamiętam. Pamiętam jedynie bezgraniczną nudę i szczęście, gdy lekcje się kończyły i można było iść do domu coś poczytać.
Samotność na plaży przerwała mi jakaś głośna grupka otwierająca puszki z produktem piwopodobnym znanej i reklamowanej marki. Koneserem nie jestem, ale przypadkiem mam niezepsuty smak, więc takie produkty, które nie są zrobione w miarę naturalnym sposobem, zwykle omijam szerokim łukiem. Jakiś czas temu obejrzałem reklamę znanej marki „piwa”, która chwaliła się, jaki to naturalny napój teraz warzy. Dałem im szansę i kupiłem butelkę. No i po pierwszym łyku zostałem za swoją naiwność ukarany falą smaku jakby rozpuszczalnika. Było gorzej niż zwykle, bo zazwyczaj piwo z koncernu ma tylko tzw. mysi posmak. To niesamowite, że firmom o wiele bardziej opłaca się oszukiwanie ludzi reklamami, niż po prostu robienie naturalnego piwa. I o dziwo ludzi na Zachodzie te same koncerny nie raczą takim wynalazkiem. No, widać, klient u nas nie ma wyrobionych zmysłów. Co ciekawe, od menadżera pracującego w przetwórstwie ryb dowiedziałem się, że przy produkcji dań dla kotów zachowuje się wyższe standardy i bardziej naturalne sposoby produkcji niż przy tych dla ludzi. Przyczyna jest prosta – kot ma lepszy węch, więc niedobrego jedzenia po prostu nie tknie. A człowiekowi można dosypać E-ileśtam, przypraw, nakleić na opakowanie ładny papierek i ten jeszcze się obliże.
No i wracając do Dni Iławy, też postawiłbym pytanie, po co za publiczne pieniądze organizować imprezy, gdzie ludzie mogą zobaczyć to, co mają w telewizji. Rozumiem finansowanie pokazu samolotów czy hobbystów, którzy w weekend zjawili się w Iławie z makietami pociągów. Zawsze to coś innego niż na co dzień. Ale taką masówką chyba powinien zająć się biznes prywatny? Przez lata w Iławie nie było klubu, gdzie w miarę regularnie można posłuchać muzyki i zawsze zazdrościło się Ostródzie, że tam coś mają. Ale to już się zmieniło. Więc może te środki warto by przeznaczyć na coś wyższych lotów? Zwłaszcza, że nie ma to chyba wpływu na wybory? Tutaj nie sprawdzi się taktyka, którą stosuje np. wójt Harmaciński, który organizuje i objeżdża mniejsze imprezy i chyba zdołał już uścisnąć dłonie wszystkich wyborców. Jeśli imprezy w Iławie organizowane są pod wyborców, to działa tu chyba to samo zgubne przekonanie, które było popularne wśród krajowych partii politycznych, że ten, kto rządzi w TVP, ten zostanie u władzy. Jak widzieliśmy, nie całkiem to się sprawdza i obecna ekipa, choć drugą kadencję ma już praktycznie w kieszeni, nie zawdzięcza tego telewizji publicznej, którą robią praktycznie w ten sam sposób jak za SLD czy PO.
No, ale pal sześć! Samorząd ma tak znikome uprawnienia, że właściwie może wykazywać się jedynie na polu igrzysk dla ludu – więc to robi. Ze zdziwieniem dowiedziałem się niedawno, że nie mamy nawet wpływu na sterowanie sygnalizacją świetlną na ulicy Wyszyńskiego (droga wojewódzka). Nawet opozycja, szukając pały na PiS, zaczęła ostatnio przebąkiwać, żeby może jakąś władzę samorządom dać, ale że chodziło im, zdaje się, głównie o samorządy, gdzie sami jeszcze rządzą, to sprawa ucichła. Teoretycznie samorząd ma szkoły. Tyle że może tam tylko wybierać zarząd i przekierowywać kasę z budżetu centralnego. Nie może robić własnej polityki. Choćby taka mała rzecz jak kupowanie ołówków i farbek dla pierwszoklasistów pozostaje chyba daleko poza jego kompetencjami.
Koszt wyprawki według listy, którą dostałem, to około 100 zł. Jeśli pierwszaków jest w Iławie około 250, to wszyscy wydadzą około 25.000. Jeśli zrobimy zakup zbiorowy i ściągniemy kilka palet towaru z Chin, to myślę, że bez problemu oszczędzi się około 10.000. A co to za problem ściągnąć teraz coś z Chin? Dzieciaki to robią przez apki w swoich telefonach. Jeżeli w następnym roku samorządowi nie będzie chciało się zorganizować tego tak, żeby oszczędzić rodzicom parę złotych, to już teraz zgłaszam się, że chętnie to sam zrobię. 50% oszczędności pójdzie do rodziców, druga połowa na fundację pomagającą w kształceniu młodzieży.
A co do edukacji. Jeśli ten felieton czytacie w środę 17 lipca, to wczoraj Elon Musk i jego firma Neuralink mieli wydać ciekawe oświadczenie na temat postępów w opracowywaniu interfejsu mózg-komputer. Właśnie zbieram środki na podobny interfejs (z Open BCI), żeby młodzież w Iławie mogła eksperymentować z nowoczesnymi technologiami.
Może dzięki temu w przyszłości uda nam się stworzyć więcej ciekawych i dobrze płatnych miejsc pracy w Iławie.
KRZYSZTOF KURPIECKI
KlubNauki.pl