Zwróćcie uwagę, jak hipermarkety okradają nas z czasu! Koniec lipca, środek lata, a tam półki zastawione pod hasłem „Witaj szkoło”. Wrzesień się rozpocznie – wystawiają znicze na Wszystkich Świętych. Jeszcze przed tym dniem rozstawiane są choinki, światełka, łańcuszki – słowem Boże Narodzenie niedługo, a tu ponad dwa miesiące! Potem paralelnie – Walentynki w styczniu, wielkanocne zające na początku lutego. Bombarduje się ludziom w ten sposób podświadomość, a na końcu tego przepastna żądza, by jak rok długi uszczuplać im portfele.
Leszek Olszewski
Tak, pogoń za nieustannym zyskiem czyni handlowców wyzutymi praktycznie z wszystkich norm. Czytam w Kurierze o wyprawie po złote runo do Torunia z prezentacją garnków w tle. Tam jeszcze sytuacja jest o tyle klarowna, że jak sobie ktoś nie da sprać mózgu oracją radośnie trajkoczącego pana, to zrobi sobie przejażdżkę, zje schabowego i wraca szczęśliwy sam lub z towarzyszem podróży do domu. Garnki muszą jednak schodzić, skoro interes tyle lat im kwitnie, a autobusy rączo wyjeżdżają w kolejne wycieczki – od Częstochowy po Wybrzeże.
Emeryci – uważajcie! Jesteście najbardziej naiwną wg badań marketingowych grupą odbiorców, dlatego przede wszystkim na was są nakierunkowywane te wszystkie „wyjątkowe okazje”, listy zwiastujące krociowe wygrane pieniężne, propozycje wyjazdowe, etc. Całkiem niezły procent z was daje się na to złapać, inne grupy wiekowe są praktycznie dla cudotwórców-oferentów poza zasięgiem! Im trudniej wcisnąć zdrowotną, przedłużającą życie o 10% pościel z owcy australijskiej za jedyne 2.499 zł albo odkurzacz antyalergiczny, dzięki któremu ominie nas zatruwanie organizmu podczas codziennego wdychania kurzu za kolejne „jedyne” 1.999 złotych polskich.
Z tytułu bycia osobą lubianą posiadam swoje znajomości w każdej grupie społecznej i wiekowej – od robotników po żydowskich cadyków i dam wam kilka świadectw iławskich, jak podobne oferty zamieszały w głowach poważnych skądinąd ludzi. Nie jakichś tam naiwnych, niepiśmiennych, małorolnych z kolonii pod lasem. Najmniej dał się na to nabrać mój ojciec, ale też kilkaset złotych władował w pewno przedsięwzięcie, dając się kusić mirażem czeku na 250.000 złotych albo nagrodą pocieszenia, którą był dobrej klasy samochód. Działo się to jeszcze jak był lekarzem i raz w skrzynce pocztowej znalazł zaadresowaną na swoje nazwisko kopertę.
Informowano go, że już znajduje się w IV etapie ostrej selekcji ludzkiej i jak zamówi którąś z kilku oferowanych książek, to etap V ma pewny, a VI to losowanie w wąskim gronie czeku i samochodu. Ojciec niby się śmiał, ale książkę zamówił. Książkę historyczną, o wartości poznawczej równej zdaniu, że ziemia się kręci. Kosztował zaś ów „biały kruk” równowartość dwóch dobrych albumów o malarstwie. Ojciec podchodził do sprawy trzeźwo, na zasadzie – z głodu nie mrzemy, a nuż czek będzie nasz? Cztery bodaj kolejne lata się w to bawił, książek zakupił ze 20, aż odradziłem mu brnięcie w to trzeźwą konstatacją, że i bez tych książek wiadomo, że Grunwald był w 1410 r., a przemienią się one w czek równie prawdopodobnie co pęto kiełbasy w telewizor. Pomogło.
Co jednak zarobili, to punkt dla nich. Bardziej w kropce był tuż po osiągnięciu 70-tki wspominany i tydzień temu Stefan Trykacz, emerytowany już wówczas profesor LO, a zaczęło się też od listu, że znajduje się w IV etapie. Stefan był jednak z natury postrzelony, więc się korespondencją podniecił. Był bowiem pewien, że czek jest w zasięgu ręki. Jakoś wygrał kilka dni wcześniej „piątkę” w Dużego Lotka, a w horoskopie przeczytał, że spotkają go dwa uśmiechy losu, więc węszył za tym drugim i wtedy jakoś przyszedł ten list. Firma była inna, oferowała jakieś czajniki, które wzbogacały wodę podczas gotowania i ekologiczne zlewy, ale to później.
Prolongatą uczestnictwa w „programie czekowym” było zaś zamówienie kompletu czterech noży, które ukroją nawet płytkę chodnikową za jedyne 799 zł. Stefan, gdy go odwiedziłem, już zabierał się do wyjścia na pocztę płacić za noże, bo miał gotówkę z tej „piątki”. Czekał jeszcze tylko na zapowiedzianą wizytę Leona Bittla, swego wieloletniego przyjaciela, również nauczyciela LO, chciał z nim jeszcze skonsultować inicjatywę. Generalnie jednak był zdecydowany dokonać szybkiej transakcji, euforia malowała mu się w oczach. Znów użyłem całej swej siły perswazji, by odwieść go od wyrzucenia pieniędzy w błoto i gdzieś po mniej więcej godzinie się udało. Chociaż potem jeszcze z trzy miesiące psioczył, że może i źle, że dał mi się przekonać, tyle mógł mieć dzisiaj na koncie!
Dzisiaj królestwem polowania na naiwnych-leciwych są programy shoppingowe w TV, gdzie na bieżąco odbywają się prezentacje różnorakiego magicznego sprzętu, a jak złożysz zamówienie na coś przed końcem programu, to cena zjeżdża o 200 zł, a do zakupu dołączą ci komplet do paznokci i latarkę. Znam małżeństwo, które nabyło stamtąd za 649 zł robot kuchenny, firmy naturalnie nieznanej, który po włączeniu czynił hałas równy młotowi pneumatycznemu. Aktualnie zaś hałasu nie czyni żadnego, bowiem po kilkukrotnym użyciu przepaliła się w nim instalacja.
Musi się więc rodzić pytanie, dlaczego za każdym praktycznie takim przypadkiem po stronie ofiar stoją seniorzy? Są bardziej naiwni, łatwowierni, ufni w prawdziwość niekłamanego podziwu prowadzących program czy pogadankę względem omawianego towaru? „Spójrz, jak ta suszarka suszy”, „Odkurzacz inny niż wszystkie” – nas może to śmieszy, im daje do zastanowienia. Potem nierzadko dokonują wpłaty i odkurzacz rzeczywiście okazuje się inny niż wszystkie, bo zamiast zasysać powietrze, bucha nim z rurki na zewnątrz. Niestety, emeryci to często duże dzieci, co najgorsze, z pieniędzmi, mogący nimi dowolnie dysponować. Kto im więc zabroni wydawać nawet majątek na antybakteryjne sztućce czy pościel, dzięki której zgodnie z ulotką przedłużą sobie życie o 10%?
LESZEK OLSZEWSKI