Nie ma co ukrywać, że ludzie się tu trochę w ostatnim okresie doeuropeizowali, wykonali kilka potężnych susów w pogoni za XXI wiekiem w wydaniu awangardy krajów cywilizowanych, standardy rodem ze słomy i słoniny zostawiając w głębokiej niepamięci. Upadek komuny dużo w tym nie pomógł, wejście do Unii Europejskiej zaś zmienia i będzie zmieniać ten kraj rok po roku na lepsze i lepsze.
Leszek Olszewski
Dziać się tak będzie do czasu aż ostatnie przyczółki kołtunerii zobaczą któregoś dnia swe wstydliwe osamotnienie i zrezygnują z dalszego opiewania swojskiego a chronionego tradycją wstecznictwa i takiejże proweniencji pospolitej ciemnoty. Galaktycznie mniej – w stosunku do realiów sprzed kilku lat – widzi się aktualnie na ulicach drobnych pijaczków, zanika niejako instytucja upijania się na umór po ławkach i pod sklepami, spożycie wódki maleje, alkoholów lekkich – jak na Zachodzie – rośnie. Signum temporis.
Pijemy dla przyjemności nie z beznadziei czy ubóstwa, bo i tak prawie niczego w sklepach, poza wąsko rozumianymi artykułami spożywczymi, nie uświadczysz. Gdzie ta dawna Polska śmiało przez wieki porównywana z krajem, gdzie bimber i spirytus są jedynymi stałymi, niepodatnymi na burze historii monarchami, czyli Rosją ukochaną?
W miejsce tego alkoholu, obżerania się tłustymi świństwami (w dosłownym i przenośnym tego słowa znaczeniu) pod tanie pieczywo i kapustę, kwitnie dostrzegalnie promocja nowego trybu życia. Nowoczesnego, zdrowego, opartego na sprawdzonych wzorcach, bo przecież w Stanach nawet 85-letnie babki bez żenady przemierzają na rolkach parkowe alejki, nie budząc tym niczyjego zdziwienia. Potem zaś obowiązkowe wieczorne jaccuzi i usuwająca ze skóry nagromadzone toksyny sauna i życie do śmierci płynie niewegetatywnie. W Polsce do niedawna to była chińszczyzna, jakieś wspominania o SPA, zdrowym żywieniu, aktywnym nawet na emeryturze trybie życia, zbilansowaniu witamin i minerałów w organizmie itp.
Bieda i niedostatek takimi zbytkami się nie zajmują. Plus w tym, że oba te aktywa wokół od jakiegoś czasu się kurczą, a percepcja ogółu – co widać na przykładzie tutejszym – na tyle uległa zredefiniowaniu, że to co jeszcze niedawno uchodziło za fanaberię dziś staje się modną, „trendy” powiedzielibyśmy regułą. Wybuchła wiosna (na szczęście nie wojna) mnóstwo z nas w wolnych chwilach spaceruje, oblega okoliczne lasy, jeździ rowerami, biega – aż miło doprawdy widzieć te kolejne zastępy populacji chcącej kiedyś umrzeć zdrowo.
Przy telewizorze popołudniami zostali nałogowcy i osobnicy podsuszeni polską rzeczywistością, kto ma trochę ikry we wnętrzu pierwsze zaś co zrobił, to z domu zwiał. Miód w tym, że nie jednostki to dziś a stada. Feler, że stada te trzeba by i powinno się rozmnożyć. Jak w Niemczech, Holandii czy Szwecji. Bez ingerencji płciowej, a za pomocą jedynie działań metodycznych, dobrze skalkulowanych i umiejętnie wprowadzanych w życie.
Istnieje konieczność wyrobienia u jednostek mniej zdecydowanych, a czasem trochę zawstydzonych swym wyglądem czy wiekiem swoistej ponadczasowej mody na sukces. Ten mierzony poprawą własnej kondycji i oszczędności jakie przysporzy nam rzadsze chadzanie do aptek, bo ciągle coś. Słaby organizm, to jak słabe państwo – zawsze znajdzie się chętny, by je zaatakować. Lepiej zatem zainwestować w dobre buty czy rower i popracować trochę dla siebie przynajmniej z dwa razy w tygodniu.
W tej rzeczywistości inicjacja jakiejkolwiek kampanii lokalnej, to rola przede wszystkim... czynnika centralnego, potem zaś dopiero oddolnie samorządu lokalnego czy burmistrza – tutaj ponoć ex-lekkoatlety. Zaraz wyjaśnię o co chodzi.
Ruszyła mnie nieodległa inicjatywa „Gazety Wyborczej” pt. „Polska biega 2007”. Zapraszają oni na Bieg Wiosny, który – o co proszą – zorganizują w sobotę 12 maja polskie samorządy. W ogóle apelują o bieganie, truchtanie po lasach, parkach, stadionach, osiedlowych alejkach itp.
Ich poprzedni Bieg Jesieni odbył się w 162 miejscowościach, pobiegło wówczas ponad 40 tysięcy osób. Najwięcej – 22 biegi zorganizowała gospodarna Wielkopolska, najwięcej biegło w Wałbrzychu – 729 osób. Najbardziej zadziwiła 4-tysięczna Krobia (w Wielkopolsce), gdzie wystartowało... 500 osób.
Co do roli samorządów, to „Gazeta” prosi je o wyznaczenie trasy Biegu Wiosny otwartego dla wszystkich chętnych o długości trzech-sześciu kilometrów i koniec – niewiele zachodu, prawda? A co w zamian?
W zamian – piszą słusznie – zasłużą lokalne władze na życzliwą pamięć swych obywateli a od gazety dostaną piękny dyplom z podpisem m.in. Roberta Korzeniowskiego, który stopniowo – jak mówi – przechodzi na bieganie. Temu się nie dziwmy, bo ileż można chodzić? Niezależnie od tego w „Gazecie”, w RMF i TVP będą też bieżące relacje z tego ogólnokrajowego zamieszania z joggingiem w tle. Rejestracja na www.polskabiega.pl – czasu jest całkiem sporo, Krobia i Wielkopolska na pewno go wykorzysta, a Iława, Lubawa czy Susz?
Też nie powinny się długo zastanawiać. Taki bieg to możliwość dla ludzi pokroju burmistrza czy kogoś w tym kalibrze narobienia sobie samych plusów. Wystartuje – będzie miło, „spuści” bieg z pistoletu – będzie równie miło. Elektorat lubi nieformalne okazje i bardzo przyjemnie w świadomości je odnotowuje, a tu jeszcze taka fortunność z wyczynową sportowo przeszłością rajcy grodu.
Poprzedni burmistrz też dużo biegał, ale po sądach, stąd ulicznych galopad nie organizował – w obawie pewno przed własnym zejściem. Teraz zaś czasy o mniejszej pikanterii, pora więc na gremialne odstresowanie.
A trasa? Może zacząć z ulicy nieodżałowanej pamięci Jadama (nie pomyłka to) Mickiewicza i potem via Gajerek, i Podleśne z powrotem. Albo jeszcze dalej. Policja zabezpieczy trasę – tak pięknie spisała się z okazji parafialnych dróg krzyżowych, to i teraz z pewnością umiejętnie odetnie ruch kołowy tam gdzie zajdzie taka konieczność.
Mołojecka sława więc czeka, działajcie panowie! Puk-puk, panie i panowie z promocji wszelakiej.
LESZEK OLSZEWSKI