Ostatnie bezsensowne wypadki drogowe, gdzie to pan z Białegostoku kierując autobusem zabrał ze sobą kilka kanistrów z tanią białoruską benzyną, po czym miał wypadek i skład eksplodował, oraz znanej pływaczki, która nieumyślnie – acz przez własną głupotę – wysłała brata w zaświaty dają do myślenia, gdziekolwiek się nie żyje.
Leszek Olszewski
Problem istnego szaleństwa na polskich bieda-drogach objawia się bowiem wszędzie, na każdym kilometrze asfaltowej ziemi. Starosarmacka prawda jakiś czas już stwierdza, że szlachectwo zobowiązuje, bycie idiotą – jak się okazuje – również podlega powyższym uregulowaniom, a jednym z lepszych papierków lakmusowych by stwierdzić przypadek jest, gdy ktoś siądzie za kierownicą i ruszy.
Pisałem już kiedyś o samochodach krążących po Iławie z rejestracją NNM, które wyczyniają nierzadko cyrki na skrzyżowaniach, światłach itp. zwłaszcza w piątki i wtorki, bo grona owe zjeżdżają na targ. Ktoś się ponoć stamtąd oburzył i nie miał racji, bo nie pisałem o każdym z powyższych przybyszów, a zjawisku, jakie z pewnością w jednostkowych i trochę szerszych przypadkach istnieje.
Ostatnio widziałem nawet jakiegoś leciwego forda stamtąd, który przebył na włączonym kierunkowskazie pół miasta, nic sobie nie robiąc z klaksonów i innej sygnalizacji, którą otrzymywał od mijających go pojazdów. Twarda jednostka, to biło zarówno z twarzy jak i całej reszty zjawisk, jakie wykreował. Niemniej uważam obiektywnie, że tacy ludzie, to w miarę marginalny problem, a przynajmniej nietrudny do zneutralizowania.
Wystarczy starouzbecka zasada ograniczonego zaufania, wzmagająca czujność rewolucyjną, której w żadnych czasach nie powinno nikomu zbraknąć. Są jeszcze chociażby kobiety za kółkiem, z których pokaźny procent blednie i traci funkcje życiowe w związku z dojechaniem do ronda, czy koniecznością wyjazdu z niego, ale to jak wyżej – idzie żyć a umrzeć ciężko na skutek mityngu z kimś na ten obraz i podobieństwo.
Realną tragedią są piraci drogowi, tu dopiero wysiew półgłówków przybiera rozmiary zastraszające. Rekrutują się oni przeważnie spośród młodych adeptów czterech kółek, co to mają w głowie prosty obraz życia – zdusić pedał gazu maksymalnie, wtedy jestem kimś i każdy to widzi. Istotnie, często będąc mijanym przez „asów” na archaicznym nierzadko sprzęcie mam potem ich obraz długo przed oczami.
Czasem popędzą wprost na rondo, albo za nic mają, że z naprzeciwka ociera się o nich prawie inna maszyna. Co tam, czego się nie robi dla siebie, a nierzadko siedzącej obok koleżanki zafascynowanej być może wyczynami towarzysza podróży. Kto wie czym taki zachwyt zaowocuje na najbliższej dyskotece albo imprezie w węższym gronie? W końcu nie po to poddało się tunningowi kadetta z 1988 roku, by teraz gasić prędkościomierz w mieście na 50 km/h, a poza nim 100.
No i potem następuje gdzieś niekorzystne sprzężenie okoliczności idiota-ofiara i zakłady pogrzebowe oraz księża odliczają gotówkę, cmentarze pęcznieją, słowem nekrobiznes nie narzeka. Podejmowane przy okazji akcje – np. „Stop wariatom drogowym” – odnoszą taki skutek, co apele do bin Ladena, by się uspokoił, bo przesadza.
Gdzieś nawet czytałem, że drogówce na patrolach asystują księża, którzy szalonych delikwentów pouczają, że nie pójdą do nieba, co z kolei można uznać za kolejny przykład folkloru obyczajowego znad Wisły. Bo chociażby podobnej sytuacji w Holandii czy Włoszech nie sposób sobie wyobrazić. Jak więc złapać (że posłużę się kolokwializmem) problem za gębę i sprać mu oblicze dla otrzeźwienia?
Wyjścia są i to całkiem proste, bo w tym tkwi zwykle czar najlepszych rozwiązań. Primo, wzorem USA, ktoś świeżo po zdobyciu prawa jazdy winien mieć zakaz przez dwa lata jeżdżenia szybciej niż 80 km/h, naturalnie poza terenem zabudowanym. Żeby poznał specyfikę prowadzenia auta, swoje mechanizmy reakcji na sytuacje nieprzewidziane itp. Potem, jak okrzepnie może trochę głupoty mu z głowy wyparuje, przypadkom zaś ludzi mądrych też w niczym nie zaszkodzi podobna kwarantanna. Secundo, powinno funkcjonować coś a la policyjny telefon zaufania kierowców, gdzie to po podaniu swoich danych można by poinformować tę służbę, że np. kwadrans temu samochód o takiej a takiej rejestracji wyczyniał na naszych oczach to czy tamto. Konfrontacja tutaj pewno też niczemu by nie zaszkodziła, ja chociażby chętnie bym korzystał z tej formy dopoinformowywania chłopaków z komendy o realnym zagrożeniu dla normalności, które zauważyłem.
Takie coś funkcjonuje w niektórych krajach Unii i ponoć świetnie przyczynia się do radykalnej redukcji zagotowanych głów za kółkiem. Najpierw daje się gościowi ostrzeżenie i obietnicę wzięcia pod lupę, jeśli dochodzi do recydywy, żarty kończą się w kilka minut. Państwo obywatelskie daje przecież ludziom szereg środków oddziaływania na otaczającą ich rzeczywistość, a gdzież lepiej tego doświadczyć niż w przypadkach, gdy czujemy, że nasze bezpieczeństwo jest pod znakiem zapytania?
Gdzieniegdzie też każe się i kieruje od nowa na egzaminy teoretyczne właśnie „zagubionych” na rondach czy skrzyżowaniach, co to stoją na zielonym, na czerwonym ruszają, jadą pod prąd, bądź wymuszają pierwszeństwo, bo w końcu oni jadą, to przepisy na bok. Kamery wychwytują podobne indywidua i może przyszły nieświadomy zabójca wraca do nauki ABC drogowego ABC. Nie proste? Arcy.
Osobna sprawa to naturalnie polskie drogi, czego gdyby tyczył serial pod tym tytułem, jego wymowa byłaby nie mniej dramatyczna od oryginalnej. Ale tego, w przeciwieństwie do mentalności kierowców nie da się zmienić z roku na rok, dlatego główny strumień skutecznych działań położyłbym na sferę ludzką nie zaś wałowo-asfaltową.
Z wiatrakami walczyć nie dał rady nawet don Kichot z Manczy, a miał konia, szpicę i wroga na wyciągnięcie ręki – mimo to chłopu nie wyszło, co winno dla potomnych być swoistym memento. Z drugiej strony oczekiwać od państwa polskiego skutecznego działania w jakiejkolwiek sferze to też walka z wiatrakami, czyli jesteśmy en masse heroikomiczni. Ba...
Leszek Olszewski