Na początek muszę kilkoma zdaniami wrócić do swojego zeszłotygodniowego tekstu, tekstu niewesołego, w którym pożegnałem zmarłego 20 lipca profesora iławskiego liceum Henryka Pukiańca. Pośród – nie kryję – wielu gratulacji za esej pojawiło się też zadane mi przez grupę absolwentów pytanie o szczerość mych intencji w akcentowaniu wyjątkowości każdego, kogo uroczyście żegnam, a niestety w krótkim okresie było to już czwarte bodaj „adieu”.
Leszek Olszewski
Kością niezgody stała się postać dyrektora Żuchowskiego, a pytanie mniej więcej sformułowane zostało w ten sposób: „Zawsze akcentujesz wyjątkowość swoich czterech muszkieterów. Dyrektor do nich nie należał, a równie głęboko jak umarł podkreślałeś jego przewagi nad innymi. Kto więc dzierży palmę pierwszeństwa – on, muszkieterowie czy może kolejny zmarły profesor będzie znów naj i naj?”. Spieszę wyjaśnić, bo ten rodzaj myślenia krzywdzi i mnie i ich – w tym co mówię i piszę można znaleźć wiele, ale z pewnością nie znajdziecie tam wyrachowania czy oportunizmu. Innymi słowy jeśli dobija mnie paplanina biskupów na temat czego zakazać w wolnym państwie, to nie zawaham się o tym napisać, ale nie zbaczajmy z tematu.
Prawda jest trywialna i nawet o tym wspomniałem w tekście o Romanie Żuchowskim. Muszkieterowie to była moja druga rodzina, stanowili oni kolaż niesamowitych osobowości, byli jak Beatlesi – każdy inny i może w pojedynkę mniej wyraziści niż w swoim otoczeniu, status grupy pozwalał zauważyć ich wyjątkowość. Dyrektor zaś był Napoleonem, jakimś niedostępnym Ludwikiem XIII w szkole i od tej strony go żegnałem, z perspektywy ucznia. Słowem jako kogoś niepowtarzalnego, do tego świetnego historyka, gawędziarza – inny klimat, inne, mniej poufałe relacje, jednak równie głęboka rysa pozostawiona w pamięci na zawsze.
W tej chwili – moim zdaniem – jeszcze tylko jedna osoba spośród pedagogów z LO może się z nimi równać pod kątem kalibru. Wierzę, że czekają ją długie lata zdrowego życia, mimo osiągniętego statusu emeryta, a raczej emerytki. Pożegnania więc dobiegły kresu i bardzo dobrze, chociaż wciąż tli się rana po profesorze Pukiańcu, ale widać tak miało być. Z wyrokami losu czy opatrzności jak kto woli się nie dyskutuje.
Teraz zaś przejdźmy bardziej do powitań, bo powitaliśmy sierpień, miesiąc trzeźwości, chociaż i w lipcu odpowiednie czynniki dbały o trzeźwość.
Zatrzymała mnie otóż przy gimnazjum policja, wzięła dokumenty do kontroli, potem grzecznie poprosiła do siebie i zapytała czy jestem trzeźwy, na co ja, że jak najbardziej, bo w ogóle staram się nie pić. Dla pewności dali do dmuchania rurkę, wyszło 0.00, po czym na pożegnanie pan w mundurze poinformował mnie, że zatrzymanie to efekt akcji komendanta wojewódzkiego policji, którą ten zatytułował: „Bezpieczne wakacje”. Walor pokazowy więc osiągnięto, szkoda tylko, że komendantowi generalnie na badaniu trzeźwości pomysł na bezpieczne wakacje się skończył. Nie łapie policja np. o nieoczekiwanych porach w nieoczekiwanych miejscach piratów drogowych. W Iławie to wieczorami plaga, chociażby na obwodnicy lub ulicy Mickiewicza. Wiem, bo biegam, a policji tam nigdy nie spotkałem – podczas akcji „bezpieczne wakacje”, „Boże Narodzenie” czy „maj” – szkoda.
To już może zresztą domena komendy powiatowej. Zachęcam komendanta do wypuszczenia drogówki i zasadzek na piratów. Pójdzie fama, kilka mandatów macie pewne i proceder zaniknie. Piractwo to w 95% domena za przeproszeniem wyładowanych adrenaliną gówniarzy za kółkiem – ukróćcie ich harce, a populacja wam tego nie zapomni!
Zmieniamy temat. Ostatnio tak pomyślałem, by sporządzić listę miejskich potworków architektonicznych, budynków nie starych i po prostu brzydkich z urody, jak za przeproszeniem krokodyl czy ropucha z okolic Amazonki. Chciałem to obfotografować, zrobić listę przebojów, ale potem stwierdziłem, że lepiej zawęzić i wybrać dwójkę zwycięzców i przedstawić ją literalnie, szkoda aparatu.
I wiecie kto zajął drugie miejsce? Dziwnie przyznać, ale nieruchomość zbudowana bardzo niedawno i to sakralna. Myślę tu o kościele na ulicy Ostródzkiej, o jego bryle zewnętrznej, którą zaprojektował chyba architekt-samobójca jako wystawienie rachunku światu za swe nieudane życie. Równocześnie pobudował się kościół pod wezwaniem Andrzeja Boboli na Lipowym Dworze i on w przeciwieństwie do swego kamrata świetnie wkomponował się w otoczenie. Jest nowoczesny, o wysokiej estetyce, chce się po prostu na niego spojrzeć, Ostródzka zaś to jakaś strzelista blaszana wieża, parterowa paskudna rzeźba i koniec – katastrofa. Chociaż słyszałem, że ksiądz tam w porządku i lubiany przez parafian – a to najważniejsze.
Pierwsze miejsce w brzydocie made in Iława przypada zaś budynkowi klubowemu Jezioraka, nieremontowanemu – jak powiedział mi zaufany człowiek – od momentu powstania, tj. w jakimś głębokim powojennym archaiku. Cała Polska buduje teraz nowe stadiony i ich zaplecza: Białystok, Pruszków, Suwałki, Ostróda, Olsztyn się przymierza – wszyscy kończą z kompleksami rodem z komuny. Nie wiem, może można na to uzyskać dofinansowanie z funduszy unijnych?
W Iławie o modernizacja stadionu to potrzeba chwili! Za kilka lat wstyd będzie organizować mecze w takiej scenerii – wąski pasek asfaltu, obskurna brama wjazdowa, zapuszczone boczne boiska, no i ta rudera jako zaplecze klubu, a obok piękne bloki, hotel i futurystyczny basen. Gdzie indziej telebimy, a tu – odpadające tynki.
LESZEK OLSZEWSKI