Sytuacja jest zerowo-jedynkowa: albo po wstaniu jestem wyspany, albo nie. Ludzie najczęściej nie są: to zmrużyć oka długo nie mogli, to koszmary się śniły – co się ze mną dzieje, powtarzają tysiącami, ba milionami! Idą do apteki, wykładają na leki – pieniądz stracony. Wmawia się im w tych mękach materace, pościele, spec poduszki – kupują je i wciąż bez poprawy, pokaźne złocisze przy okazji utopione. Czy warto tak bezrefleksyjnie się ich pozbywać? Nie warto! Warto natomiast pozbyć się problemu i w tym gratisowo postaram się pomóc. Bo zwykle tak jest, że spodziewamy się rozwiązania gdzieś w przestrzeni międzyplanetarnej, a to czai się za rogiem, grzecznie prosząc o uwagę!
Leszek Olszewski
Wystarczy bowiem przed snem nie być rozklekotanym (przeładowanym w głowie), poza tym odpowiednio napompowanym, plus w pewnych przypadkach dogrzanym i problem powinien zniknąć jak za dotknięciem różdżki czarodzieja, do miana którego absolutnie nie aspiruję. Aspiruję jedynie do wskazania wam „za rogu”. Ilu ja osobom tu pomogłem, to chyba tylko święci i Matka Boska wiedzą – jeśli mają ochotę to podliczać, ale od czegóż z drugiej strony niebiańskie komputery, chyba idą z duchem czasu?
Nie traćmy chwili. Czytajcie uważnie, jak się pozbyć dolegliwości, która funduje nam potem kolejne fale zmęczenia za dnia, że chodzimy trupy i nic nam nie w smak: ani życie, ani patrzenie w telewizor – no co się z nami dzieje? Chorujemy? Bynajmniej! Męczennicy jesteśmy zaledwie, generalnie z własnego wyboru.
Po pierwsze – nie rozciągamy się. Wiem, że to żmudne, a nie lubimy wysiłku, niemniej jest jedno ćwiczenie, które powtórzone kilka razy dziennie skutecznie nas odepnie i uczyni podatnymi na zbawienny, nocny wypoczynek w łóżku. Jest to przeciwieństwo skłonu, tj. odginamy się do tyłu, wyginając kręgosłup w małą literkę „c”. Trwamy tak kilkanaście sekund, czując fajne ciepło nad biodrami. Ile wytrzymamy – będzie dobrze, jest to fitness dla każdego, typowo mieszkaniowy. Kuchnia, duży pokój jak sobie przypomnimy – alleluja, będziemy giętcy, nieoczekiwanie odświeżeni, silni wzrokiem. Bo to spięcia są źródłem nieprawidłowej wędrówki krwi, mrowienia powiek, ogólnej ociężałości. Po drugie – bo o to wszystkich zadżumionych bezsennością pytam – nie umiemy oddychać! Oddychamy niechlujnie, szybko, gasimy się skutecznie.
Jest taka świetna metoda 4-7-8. Też do praktykowania no z 5 razy dziennie. Bierzemy wdech, by brzuch nam utył, ile wlezie – liczymy do czterech, potem 7 sekund wstrzymujemy oddech i powoli wypuszczamy powietrze, licząc do ośmiu. Erytrocyty wtedy budujemy, wzbogacamy, nie od razu pozbywając się tego, co udało się wciągnąć w płuca – to bardzo ważne. Nie darmo się mówi „Weź głęboki oddech”. No właśnie weź – stres odgonisz, wnętrze użyźnisz, energię uwolnisz! Przypadkowe oddychanie to spam, śmieć, taki tam przetrwalnik bezwartościowy, acz do wegetacji niezbędny. Tyle że bez ładunku jądrowego, który uruchomić prosto jak palec u nogi. Dalej – do snu, podobnie jak do egzaminu czy posiłku trzeba się przygotować! Żadne walnięcie się „z buta” na tapczan czy wersalkę nie wchodzi tu w rachubę.
Masy robią błąd, wyłączają TV bądź komputer i uderzają w popularne kimono. A potem oczy w sufit, z boku na bok, a czas leci. No śpij cholera – powtarzają sobie, a im bardziej sobie powtarzają, tym bardziej nie śpią. Sam mając koszmary, szedłem bezwiednie tą drogą, przypisując je diecie – idiotycznie. Do ostatnich chwil, do 2:02, 1:54, 2:31 słuchałem muzyki, oglądałem filmy dokumentalne, telewizor bębnił, w telefonie coś znalazłem – potem katastrofa, mózg to trawi, zwoje przegrzane, niepokój. Aż przypomniałem sobie jakby błogość! Dużo drzewiej brałem do poduszki książkę, zapalałem nocną lampkę i tak gasłem po 30-40 minutach, samoistnie, w cieple i ciszy, gdy lektura wyczerpywała siły. Zamajaczyła mi matka – to był też jej sposób na zaśnięcie, mocne. Jakżeż skuteczny, pięknie wyhamowujący!
Moja teściowa w Toruniu też inaczej nie finalizuje doby, lecz ma jeszcze rytuał, za który dałaby się pociąć – poprzedzającą sesję czytelniczą długą, gorącą kąpiel. Potem w szlafrok, kapcie i do jakiegoś Kafki czy Hrabala. Też odpływa jak bobas z godną podziwu powtarzalnością: po czwartku, piątek, po wtorku – środa. Dostrzegacie to „za rogiem”, czy idziemy do apteki po krople i wiesiołki? Mariola jeszcze nastaje na wietrzenie sypialni, siedzi w tej wannie, a okno otwarte na oścież – wtłaczamy H2O, nie bójmy się zimna, wyrzucajmy z siebie mięczaka! Ona nie ma za bardzo czasu na spacery, bo jest zapracowana – i wystarcza. Umie się należycie zmierzyć z zagadnieniem, docenia je i ma rozpracowane względem siebie. Ja też już przestałem zostawiać cokolwiek przypadkowi, a wyciskanie owego „c” jest prawdziwą przyjemnością!
Nieforsujące, niewykańczające, do setki w kalendarzu można się sposobić – objawienie, tyle że nie Maryjne. Oczywiście są ludzie cierpiący z jakichś przyczyn na niedobór snu jako pochodną choroby X lub Y, ale w stosunku do narzekaczy jest ich ułamek, tak przedstawił mi to znajomy lekarz u schyłku zeszłego roku, gdy poruszaliśmy ten temat. Swoistym żerem na frajerów są te magiczne oferty sklepowe albo co gorsza – hochsztaplerskie, bo w sklepie zostawisz 700 złotych, ale materac z jakimiś tam wymyślnymi systemami masz. Tyle że potrzebne ci one jak kurze słoń. Hochsztaplerzy zapraszają na spotkania, jak ci od garnków kiedyś i noży, proponując swą prezentację pod darmowy obiad. Dał się na to nabrać w połowie lat 90. mój sąsiad, znana tu postać, ale go imiennie nie skompromituję, choć już umarł.
Poleciał na takie spotkanie do jednej z tutejszych restauracji i wrócił zeń z kołdrą z… wielbłąda i pościelą z lnu bodaj turkmeńskiego, który tylko dla uczestników przeceniono z 4500 złotych na 2999. Wtedy to był majątek, który sąsiad uszczknął sobie z konta, bo zazna królewskiego spania jak życie długie. A garnek dostał w gratisie i deskę z drzewa z Kolumbii. Nawet kilka osób mu zazdrościło, a on z ulotki czytał atrybuty – na erekcję też działało! Z czasem pojawiły się pytania: jak to się sprawdza „w praniu”, błękitne sny, może erotyczne, a może kamienne noce? Żadne, dał się po prostu ogłupić i koniec, po 2 miesiącach wrócił do starych klamotów, lornetki schował. Bo to dosyć łatwe zajęcia, przeto zaliczmy je… łatwo!
LESZEK OLSZEWSKI