Jestem człowiekiem zupełnie pozbawionym tremy. Mogę jutro wystąpić z koncertem na Wembley i wyjdę na scenę przed stutysięczną publiczność jak do osiedlowego sklepu po olej, nic przerażenia czy paraliżu. W podstawówce grałem w teatrzyku szkolnym Kopernika. Jak zapomniałem roli, od razu skleciłem coś od siebie w klimacie akcji – polonistka gratulowała mi refleksu, a to przecież było konieczne, na zimno! Tak jak największe zadęcie zbijesz głośnym śmiechem, tak i on czasem uratuje publicznie twą twarz i to jest ten pożądany odprysk dystansu i luzu. Tyle że trzeba się z nim urodzić. Mnie jakimś zrządzeniem losu się to udało i cenię ten fakt bardzo przeogromnie, co za miły kompan!
Dawniej mój zespół grający Beatlesów nazwałem Tomorrow Never Knows – „jutro jest nigdy niewiadome”, tak to mniej więcej brzmi po polsku. Na cześć piosenki stało się to, z albumu „Revolver”. Nie wpadłem, ile problemów będzie stwarzało centrom kultury wydrukowanie plakatów z prawidłowo napisaną nazwą! Anglicy mają martwe „k”, więc zwykle pisano Nows, zdarzało się też tomorrow z jednym „r”, Never z „w” – znajomość angielskiego, widać po pokojach, nie powalała.
Gramy kiedyś w Ostródzie na zamku, dzień wcześniej jestem gościem tamtejszego radia, prowadzący pyta, dlaczego nazwa jest z błędem w stosunku do piosenki, oryginału? Nie chciałem flekować nikogo z tamtejszych, więc odparłem: „Dobrze jej to robi, nie popada w rutynę, w przyszłym roku też coś urozmaicimy” i było po sensacji.
Następne pytanie brzmiało: kogo chcielibyśmy jutro ujrzeć na koncercie: „Jana Pawła II” – odparłem, tę niezawoalowaną chęć pamiętają mi tam do dziś. A z kolei kolega z grupy przed mikrofonem był biały – słup soli, żywy trup, każdej sylaby się bał i czemu? Nie zrozumiem.
W kinie tutaj robiliśmy koncert z okazji 20-lecia śmierci Lennona, też plakat poszedł z bykiem, interweniowałem. Zdążyłem, druga transza była modelowa. Doszły jeszcze imienne zaproszenia: burmistrza i innych się zwoływało. Format kopertowy, estetyka wysoko gustowna, literuję Tomorrow, itd. – spisali się, gra! Przywieziono to z drukarni, wziąłem jedną sztukę do domu, na wieczór patrzę, a tu zaproszenie nie na „imprezę z okazji”, a „imrezę”!
Dzwonię rano do ICK, za późno, amen – z tą kichą musimy przejść przez performans. Tyle że akurat kretynizm tyczy poważnych ludzi, dyrektorów, wójtów, starostów, nawet księży.
Tu się kabaretu nie robi, są jakieś granice! Narada sztabowa, może długopisem dopiszemy? Nie, tragedia, jakby na zaproszeniu ślubnym ingerować w wydruk. Trudno zatem, pięknie zaprosimy tego i tego z tamtym, może nie dojrzą... A jak dojrzą – może nie rozgłoszą, zamieciemy to pod dywan przy pewnej dozie milczenia towarzyskiego.
No i przychodzi sądny wieczór, sala kina pęka w szwach i postanowiłem, że najlepiej zagrać w otwarte karty. Na samym początku, zanim jeszcze wybrzmiały dźwięki, witam wszystkich przybyłych i dzielę się anegdotą. Domniemywam, że wielu z nich obdarowanych zaproszeniami mogło dostrzec, że zaprosiliśmy tu dziś na „imrezę”. Wyjaśniam dwa dodruki i że na trzeci nie było już czasu. Zatem wpadliśmy w kleszcze, ale nie ma tego złego, coby na fajne nie wyszło. Bo każdy z nas – zakładam – był w życiu na wielu imprezach, a na „imrezie” – mniemam – żadnej!
Wszyscy więc debiutujemy, dlatego benefis, który za chwilę zapowiada się wyjątkowo frapująco, doceńmy więc jako wspólne szczęście! Śmiech, szerokie brawa, polecieliśmy z tą „imrezą” tak, że aż śp. Niesiobędzki stracił kontakt z jawą i opisywał film z Beatlesami, choć ci, co zostali na jawie, w tym burmistrz Żyliński, byli spektaklem oczarowani. Impreza by pewnie aż tak nie wypaliła – jestem wręcz tego pewien! Ale i luz potrafi zaprowadzić na manowce.
Dzwoni raz do mnie Stanisław Piasek, że jest rejs niewidomych z Siemian do Iławy, zakończony wręczeniem statuetek w amfiteatrze. W sumie nie wiadomo, w ile dopłyną, czy nie zagralibyśmy z godzinę, może mniej na wypadek opóźnienia? Jasne, załatwiłem sponsorów – sieć komórkowa dawała nam po telefonie. Dostaliśmy ulotkę, by wybrać.
Siadam do pianina, mechanicznie gram i śpiewam, pamiętam „Help!”. Na klawiaturę nie muszę patrzeć, a tekst znam, więc na podeście na nuty kładę ulotkę, by poprzeglądać. Nie wiedziałem, że ten szczytny rejs nagrywa TVP Olsztyn, bo to jakiś ogólnopolski fajerwerk był, jubel niewidomych. Nas też nagrali i puścili w jakichś wiadomościach, które akurat oglądał Bogdan Olkowski w domu. Dzwoni mi zaraz po nich: „Leszek, jak było widać, że coś czytasz, wertujesz, kamerzysta skupił się na tobie. Jakieś obrazki miałeś, co to było”? O cholera! Jak to twierdził zapamiętale zmarły też już sędzia Jerzy Cwalina – zawsze ktoś cię widzi i tu miałem tego niezaprzeczalny dowód! A wydawało mi się, że publiczność jest kilometr ode mnie, kamery chyba nawet nie spostrzegłem. Zresztą co tam kamera, jak tu jakiś telefon trzeba sobie rozsądnie przydzielić…
Czasami też zdarza mi się powiedzieć o słowo za dużo, ale to też raczej obleka się w pozytyw niż obraca się przeciwko mnie.
Gramy raz na Owsiaku, poza Iławą i zaanonsowałem zespół mniej więcej tak: „Usłyszycie rock and rolle, ballady po angielsku, lata 60., coś tam późniejszego i wcześniejszego. Jak wam się spodoba, to dobrze, a jak nie – pech, bo i tak 30-35 minut będziecie musieli tego wysłuchać”. Ożywczo podziałało, pamiętam. Jak widzę czasami konferansjerów, to żal mi ich, sztywność jakieś tam ramy narzuca, ale to są sztywne trupy, że aż się prosi dać kopa w cztery litery, czy mu się zmieni mina. To z dawnego opisu Talleyranda, którego dokonał Napoleon, mówiąc komuś: „Talleyrand to tego rodzaju człowiek, że gdyby podczas rozmowy z tobą ktoś go kopnął w d…, to nic byś po jego twarzy nie zauważył”!
1 czerwca prowadziłem znów w amfiteatrze aukcję dla TPD. Pewną rzecz drogo wylicytował pijak (z daleka tego nie wyłapałem), po czym podszedł do sceny i stwierdził, że nie ma grosza w kieszeniach. Aż się prosiło o kopa w cztery litery dla… otrzeźwienia, skrewiłem, jak to mawiał Wiech!
A w ogóle to w marketach iławskich TPD robi zbiórkę żywności, dar serca dla domów dziecka. Wspomóżcie tych wolontariuszy, można i towarem, i monetarnie, skarbonki też przyniosą. Czuć Boże Narodzenie, mikołajki – dzielmy się dobrem, nie chodzi o krocie, a gest, z tych składają się… krocie!
LESZEK OLSZEWSKI