„Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal” – głosi stare przysłowie, o którego wyjątkowej trafności wciąż się przekonuję. Nasza wyobraźnia jest dość otępiała – przeczytamy, że w czystkach etnicznych zginęło gdzieś 40 tys. albo milion ludzi i nie potrafimy sobie wyobrazić różnicy. Gdy jednak widzimy trójkę wisielców choćby na okupacyjnych zdjęciach, przeszywa nas momentalnie lęk i groza, a po plecach zwykle przechodzi zimny pot – tak „wzrokowo” jesteśmy ponad wszystko uformowani!
Na tej zasadzie oglądam w necie zdjęcia zwierząt mordowanych w rzeźniach, żeby potem ktoś mógł sobie na obiad zjeść kotlet i choćby dlatego mięsa nie tknę do śmierci. Z tym, że decyzję tę podjąłem sporo naprzód, zanim fotki te stały się – jak to ma miejsce od niedawna – ogólnodostępne. Nie tak dawno czytałem też coroczny raport wakacyjny, ile to ludzie, wyjeżdżając na urlop, porzuca psy. Liczba ta idzie corocznie – nie uwierzycie – w dziesiątki tysięcy. Nie będę tu pisał o etycznym aspekcie tego barbarzyństwa, bo domyślacie się mojej opinii. Nie ma więc co neurotyzować sobie pióra, którymi to akapitami siebie i was nieźle naładuję złą energią!
Przyświeca mi bardziej misja światełka w ciemnym tunelu. Dostaniecie więc historię z małym, ale zawsze happy endem. Ostatniej soboty jadę sobie rowerem do Sarnówka, skręcam 2 km za Iławą w prawo w las, by dotrzeć do celu skrótem i momentalnie dostrzegam na zbudowanym w tym sezonie letnim parkingu leśnym leżącego sobie jakoś tak bez życia ogromnego psiaka o gabarytach bernardyna – głowę miał podobną rozmiarami do ludzkiej. Zdziwiło mnie to, bo wokół cisza, żadnych właścicieli, samochodu. Pies zaś jakoś tak przeraźliwie smutno i łzawie zerkał w moją stronę, że od razu zaświtała mi myśl, czy nie zgubił się swoim właścicielom. Za moment dopiero przyszła ta otrzeźwiająca – ktoś pozbył się tego – jak miało się okazać za moment – arcyłagodnego giganta ze swego życia.
Początkowo bałem się podejść, tzn. podejść zbyt blisko, ale wkrótce mowa ciała czworonoga pozwoliła mi uzyskać wewnętrzne przekonanie, że niczym nie ryzykuję. W końcu przykucnąłem przy nim, a ten nieszczęśnik spojrzał mi w oczy i delikatnie mnie polizał, lekko też uchylił się do głaskania. Wstać jednak nie chciał, wyglądał na nieźle steranego wielogodzinną tułaczką. Potem zaczęły się farty. Na pusty cały czas parking zajechał elegancki jeep, z którego wyszło zainteresowane przedziwnym widokiem małżeństwo. Jak się miało okazać, wpadli tam oni z własnym pieskiem na spacer leśnymi duktami. Gdy dogadaliśmy się w sytuacji, pan niezwłocznie zadzwonił na policję z prośbą o zawiadomienie schroniska dla zwierząt, po czym wrócił do domu w Iławie, by „nieznajomemu” dowieźć coś do jedzenia i picia.
Gdy wrócił, opowiedział, że w ostatnich dniach tylko na rogatkach grodu widział trzy podobnie błąkające się psy. Dodał też, że jako wieloletni psi spec doskonale odróżnia zwierzę przypadkowe od wyrzuconego, mają inne stereotypy zachowań. W tym czasie nasza znajda dziko wręcz spałaszowała kilka saszetek pedigree pal, po czym nadjechał samochód schroniska i zapakowaliśmy go do specjalnej klatki, która pomogła przetransportować go do zwierzęcego azylu. Posiedzi tam kilka dni, w tym czasie ja ze znajomymi znajdziemy mu nowy dom, by odzyskał zaufanie do naszego tak nikczemnego w niektórych przypadkach gatunku.
Ale są i plusy, primo: nikt tego psiaka nie przywiązał w środku lasu do drzewa, bo i to się zdarza – nie miałby wówczas najmniejszych szans na przeżycie, a tak wierzę – jeszcze wiele dobrego przed nim. Secundo: jego załamane, smutne, ciężkie do zniesienia wręcz oczy w obliczu pochylających się nad jego losem, przyjaznych homo sapiens zdawały się odzyskiwać blask. Widać trauma, jaką przeżył, te być może kilka samotnych nocy w lesie, nie do końca przełamała go psychicznie! Poeta Tadeusz Borowski po przeżyciu Auschwitz zawsze nosił w kieszeniach marynarki chleb, nawet podczas wieczorów autorskich nerwowo sprawdzał, czy kieszeń nie jest pusta, a i tak popełnił samobójstwo w 1951 roku w wieku zaledwie 29 lat – trwale złamał się od środka.
Tak, wszyscy jesteśmy do siebie niesamowicie podobni, ciężko przeżywamy wszelkie zakola losu, stąd psychoterapeuci to w Stanach najbardziej rozwojowa z lekarskich profesji. Od wizyty u psychoterapeuty szefa mafii nieradzącego sobie ze stresem rozpoczyna się notabene jeden z najlepszych seriali w historii telewizji, amerykańska – „Rodzina Soprano”.
Kończąc historię iławskiego psiego wyrzutka z leśnego parkingu, pora na pochwały „za postawę”. Pierwsza dla policji, a nade wszystko iławskiego schroniska – w sobotę późnym popołudniem tak szybko zareagować – jestem pod wrażeniem. Przypadkowi moi pomocnicy, owo małżeństwo z jeepa, świadkowie niedoli naszego bohatera to wielka nadzieja, że jest nas, tj. ludzi z sercem, po właściwej stronie dużo, bardzo dużo, może nawet stanowimy milczącą, przytłaczającą większość w obliczu jednostek-degeneratów. Słowem, że nieść pomoc mogą często pierwsi, którzy natkną się na sytuację kryzysową, nie dla ludzi, ale właśnie dla zwierząt – to wielka pociecha.
Tertio, pora na donos obiektywny. Na dniach otwiera się po roku droga na Radomno. Asfaltują już chłopaki zjazdy z nowego mostu, jak zwykle warto było czekać. Całość prezentuje się solidnie, nowocześnie, pachnąco wręcz. Jednak ostatnio wracając z Torunia, w Nowym Mieście Lubawskim, zauważyłem nakierunkowanie na Iławę drogą przez Radomno właśnie i Chrośle bez informacji, że trakt ów póki co prowadzi donikąd. Efektem tego jest wiele aut z obcymi rejestracjami dojeżdżających do owego mostu od strony lasu i zawracających tam z głośnym klnięciem zza szyb, czego doświadczam każdorazowo, gdy tam biegam, a czynię to kilka razy w tygodniu. Ludzie zasięgają języka, gdzie ta Iława i jak – skoro nie tędy do niej dojechać? Wyobraźmy sobie nas w podobnej sytuacji gdzieś w Ełku.
Na koniec pochwalę się. Objechałem rowerem Jeziorak – 72 km. Mamy jutro święto, może dopiszecie sobie podobny osiąg do CV? W sumie nic wielkiego, ale psychicznie robi wrażenie!
LESZEK OLSZEWSKI