Chciałem serdecznie podziękować za dwa miłe listy z zeszłego tygodnia, szczególnie pani, która winszowała mi odwagi w kwestii pisania o klerze. Nie pani jedna za grube pieniądze doczekała się jakiejś pieczątki. Ja jednak tylko i wyłącznie apeluję, by ludzie mieli odwagę mówić „Nie!”, gdy ktoś ich naciąga choćby na pochówek za 800 zł. Poczujmy każdy swoją siłę, podmiotowość (nie „pomiatalność”), a kraj ten inaczej będzie stał. Tak zbudowana jest Ameryka.
Teraz wytłumaczcie mi, po co Iławie dwóch wiceburmistrzów, skoro wspomniana Ameryka ma jednego wiceprezydenta, burmistrz Nowego Jorku wiceburmistrza nie posiada, podobnie jak Bronisław Komorowski też nie ma swego zastępcy. To małomiasteczkowe wylewanie pieniędzy w błoto, około ćwierć miliona złotych (!) rocznie z budżetu tak skromnego, jakim dysponuje Iława. Tej kwoty potem gdzieś musi braknąć, stąd częste biadolenie ratusza, że na to czy tamto nie mamy środków, a chodzi w sumie o jakieś duperele. Na wiaty przystankowe latami czekacie tu i tam, fontanny na Starym Mieście rozpadają się (ząb czasu wygryza im już fundamenty), a chodniki na Sobieskiego pamiętają pierwszą „Solidarność”, podobnie jak i długi, pordzewiały łańcuch tamże.
Taka metodologia: są burmistrzowie, nie ma wiat, chodników, panelu remontów, bo nie ma za co tego robić – oto jak władza dla dobra nie ogółu, a swojego, całkiem pragmatycznie działa. Pisałem już kiedyś o bijącym w oczy infantylnym przyzwoleniu na bajzel w mieście ze strony tych, którzy grodem tym sterują. Tej ekipy nauczycielskiej oderwanej od szkolnych tablic, stołów i klasówek. Pokazywałem na długo przed wakacjami palące bolączki: powycinajcie chwasty, dzikie drzewa, odsłońcie Iławkę, Jeziorak i hotel Tiffi na rondzie Dąbrowskiego! Nie zrobiono nic. Może nie ma na benzynę do pił i kosiarek? Szpeci ten ugór paskudnie.
Sama alejka nad Iławką to temat na oddzielną dysertację, zaraz złapiecie się za głowy. Jeszcze w kwietniu depeszowałem: wszystkie latarnie u jej wlotu od strony ul. Kościuszki aż do wysokości dzisiejszego pogorzelca, baru „U Janka”, zgaszone – co jest, do cholery? Jak tamtędy wieczorami spacerować, jeździć na rolkach, rowerami, biegać – po omacku jak na wsi? Co to za „aleja”, skoro ociemniała – ktoś o nią dba?! Naturalnie cisza. Dalej ten wlot (mimo środka lata i tłumów nocą) to czarna dziura. Jak pędzisz rowerem, a ktoś na chodnik położył gałąź – leżysz, głową w trotuar! Brawa przy otwartej kurtynie, panowie burmistrzowie, żyjący ex officio rytmem miasta! Sobotniego wieczora po przymusowej sesji przed komputerem postanowiłem około północy pojechać rowerem mocniejszym tempem dla doładowania się trasą na Skarbek i z powrotem. Takie 20 minut koszących tlen w płuca! „Czarną dziurę” minąłem, wypatrując duktu jak dawniej gość na statku lądu, powolutku. Most ukazał mi się na sekundę przed wjazdem. Czołgałem się rowerem, jazdą tego nie dało się nazwać. Potem delikatnie się rozjaśniło, ale przy wjeździe na alejkę plażową nad Jeziorak znów nieoczekiwanie cichociemno.
Do Skarbka dojechałem zbity trudnościami, ale i z silnym zamiarem, by w drodze powrotnej nie stawiać na dotlenienia, a na wysiłek paraintelektualny i zliczyć, ile pięknych nowych lamp rozświetla aleję, a ile nie, żebyście mieli w środę podane to na tacy. Zasługujecie na to chociażby w kontekście nadchodzących wyborów na burmistrza, bo rządzić miastem trzeba chcieć i umieć, a nie tylko pobierać apanaże ku przyklaskowi suto obdarzanych współpracowników.
Oto suche dane: na odcinku plażowym od Skarbka na 106 ustawionych lamp nie palą się aktualnie... 74! I to licząc tylko szlak rowerowy, który trzykrotnie bodaj rozjeżdża się tam z pieszym, na którym też zauważyłem lasy wypalonych latarń! Jeśli dodać do tego ponad 20 na „kościuszkowskim” odcinku alei, ze słynnym już wlotem od młyna, to lekko wyjdzie, że ponad 100 iluminatorów (!) stoi w zaciemnieniu i kogoś stale nie stać na prąd, by to zmienić! Buduje się takie cudo, naciągając Unię na pokrycie lwiej części wydatków (reszta idzie zaś z naszych podatków), hucznie przecina wstęgi, pokazuje w folderach, a codzienność to brak jednego statystycznego „pana Zdziśka” w ratuszu, który na bieżąco dbałby o alejki z uwzględnieniem jej oświetlenia. A schodzimy już przecież z dni dłuższych od nocy... Tamże właśnie widać polską abnegację i bajzel!
Aleja Pojednania nad Małym Jeziorakiem (Jan Paweł II pasuje tam jak Matka Boska na patronkę Euro) podobna sytuacja. Z racji aktywnego całorocznie trybu życia swoje niewidzenie tamże biorę za swoisty „obraz systemu”. Systemu, który pokazuje prężność władz grodu na równi z walką, by psy „nie zasmucały” chodników czy chociażby tymi wiatami przystankowymi, gdzie w ostatni piątek przy Lidlu ludzie mokli jak psy, czekając na przyjazd „3-ki”, co obserwowałem zażenowany z kolejki sklepowej.
Myślałem wówczas o 12-tysięcznej pensji burmistrza Włodzimierza Ptasznika, na którą co miesiąc wystarcza funduszy w miejskiej kasie, a wiata to 1/6 jego jednorazowego wynagrodzenia. Bez zbytniego więc ubytku na dobrobycie mógłby sam ją w prezencie mieszkańcom zafundować! Mógłby nawet zrobić zrzutkę ze swoimi zastępcami (cięcie kosztów), ale oni – jak księża – w życiu doją, a nie są dojeni. A wy chodźcie po ciemku i moknijcie! Cherubini!
LESZEK OLSZEWSKI