Istnieje coś takiego jak „pogoda rowerowa”. Jest ona wtedy, gdy na termometrze temperatura przekracza 21 stopni, a słońce okrasza dzień – do końca. Nietrudno się domyślić, że idąc za tą ilustracją, raczej nie spotkamy pogody rowerowej zimą, a teraz dla odmiany tak. Nie codziennie, bo aura kapryśna, ale może się zdarzyć słoneczny, piękny weekend – aż do sierpnia wypatrujmy takowych! Maj ma jednak to do siebie, że człowiek chodzi na głodzie: prawie rok przerwy w jeżdżeniu – chce się tę smutę raz a mocno odreagować. Corocznie w maju doświadczam jednego rowerowego wariactwa. O tym sprzed ledwie trzech dni poniżej.
Nic nie zapowiadało, że pokonam kosmiczną odległość 82 kilometrów ubiegłej niedzieli. O godz. 16 po prostu wyszedłem na rower. Wybrałem popularny kierunek Szałkowo-Makowo. Wybuch przyrody, zapachy kwiatów, mix powietrza kazały mi jednak szybko nie wracać do domu. Dużo widziałem, dokonałem kilku obserwacji. Odbędę tę wycieczkę na całej pętli jeszcze raz – literalnie.
Szybko minąłem aleję na Skarbek, opuściłem Lipowy Dwór, by wnet przekonać się, że asfalt Iława-Szałkowo to istne rekreacyjne pandemonium. Tata jechał z dwiema córeczkami, obie w kaskach, takich eskapad zaobserwowałem wiele. Niedziwne, Szałkowo to dziś kolonia Iławy. Rzędy nowych, nowoczesnych rezydencji, kolejne parcele zamieniają się w miniosiedla, a droga do miasta jakby nic nie drgnęło od czasów starego, zapyziałego Szałkowa.
Żal konotować strachy rowerzystów z powodu bezustannego ruchu kołowego. Nie ma gdzie uciec, a kierujący samochodami i motorami często nadużywają prędkości (proste odcinki) w sposób bardzo niebezpieczny. Pruje na ciebie taki pirat w audi (obowiązkowo w ciemnych okularach) i jesteś na celowniku. Niech się zamyśli czy wpadnie w koleinę… Kiedyś już słyszałem, że istnieje przepilna potrzeba połączenia Szałkowa z Iławą autonomicznym ciągiem rowerowym. Wypada mi podpisać się obiema rękami – Lipowy nie może kończyć ścieżek z tej strony. Szałkowo to obowiązek. Jeśli się go wykona, zyskujemy szlak jednośladów aż do Makowa! Teraz brakuje mu zębów + może tam dojść do nieszczęścia, co wieszczę. Przejedźcie się, to przyznacie mi rację.
W Makowie w okolicach odwiecznego sklepu i barów kupa zaparkowanych rowerów. Iławianie przybyli – ostatni argument za uzupełnieniem pasażu. Minąłem te gremia w locie, nogi rozgrzewały się, a przede mną jawiło się upojne 4 km lasu, z końcowym wylotem w Sąpach. Ten konkretny las i płynący kilka pięter niżej Jeziorak zawsze utwierdzały mnie w przekonaniu, że mieszkamy w najpiękniejszym miejscu w Polsce, tylko je oszlifować. 400 m przed Sąpami nieoczekiwanie na żwirówce pojawił się znak: „Koniec strefy ruchu!”. A żwirówka idzie dalej, bo za te 400 m asfalt. Coś głupiego! Teoretycznie wypada zawrócić do Makowa, co za osobliwość godna obśmiania. Złamałem zakaz i za 10 minut stanąłem w Urowie pod spożywczym, by nawodnić się po godzinie jazdy.
Już wiedziałem, że zamierzam się na cały Jeziorak, nie wiedziałem zaś, iż wycieczkę sobie znacznie poszerzę... Póki co, patrzę, a pod parasolem siedzi i zajada bułkę z wędliną i pomidorem król iławskich żeglarzy – Tadeusz Świst – gdzie to się ludzie nie spotkają?
Jak już się podziwiliśmy, wyjawił, że też okrąża właśnie Jeziorak, ale na skuterze. Musi być szybciej w Iławie, ale taka pogoda wymusza podjęcie wyzwań natury. Ruszyłem w dal pierwszy, minął mnie za 20 minut pod Zalewem, pomachaliśmy sobie – dwaj samotnicy z dala od domu, na pełnym morzu… Mijane wsie: Śliwa, Międzychód, Rąbity to zupełne novum krajobrazowe. Rowerem jest czas, by się im poprzyglądać. Im, polom, nawet drzewa tam wydają się ciekawe – jakieś większe, mosiężne. Nie wiem, jakie unikaty przyrody tam rosną, ale lekko wzmożony wiatr roznosił taką perfumerię, że aż się na jeden zapach zatrzymałem, by się go nawdychać! Takie cuda i widy (dosłownie!) już od maja, blisko stąd! Zalewo to punkt zwrotny, zawracamy na Jerzwałd. Zanim on, 11 kilometrów serpentyn i plątaniny, jak nie z góry to pod górę.
Przydrożne świątki, „Maryjo, miej nas w opiece”, sztuczne kwiaty, z tyłu pruski bezkres. Nie fotografuję na takich eskapadach z oszczędzania energii. Jak pokaźny wysiłek, to nie zdjęcia. Zmysły notują, to wystarczy. W Jerzwałdzie poprawiny w remizie i niestety żadnego czynnego sklepiku. Padałem z pragnienia, głowa lekko ćmiła – żar słońca zrobił swoje. No i pięć dziesiątek kilometrów dźwiganych na plecach to nie wyjazd pod galerię, stanowczo. W Siemianach na szczęście co miało być czynne, było czynne, turyści z Warszawy uzupełniali wieczorne zapasy w piwo (dwie torby)… O rany, patrzę – minęła 19:00! Diabeł jednak korcił – zrób coś ponad, wieczór długi, a nogi wszak stalowe.
Skręciłem z wioski na Urowiec, osadę Solniki (zjawiskowe jezioro, za Niemca pobierano wodę z niego dla browarów Prus i Rzeszy). Celem było Januszewo pod Suszem, jeszcze przedwczoraj majątek posła do hitlerowskiego Reichstagu. Wylatujesz z lasu wprost na jego posiadłość. W Januszewie stuknęło mi 61 kilometrów, a gdzie jeszcze dom? W Januszewie fajny widok: przed domem stół, czterech panów, na blacie dwie butelki wódki, szklanki i otwarty laptop. Wpatrywali się w niego niezwykle ożywieni – stawiam, że nie w wiadomości BBC, domyślajcie się na swą własną odpowiedzialność! Zjeżdżam.
W nieodległym Piotrkowie, aż nie wiem jak to opisać – odnowiony stary spichlerz w stylu takim, że mógłby stać w centrum Gdańska! Pięć gwiazdek! Muszę koniecznie zdobyć wiedzę, co tam jest (m.in. dom weselny - red.). Byłem i pozostaję zszokowany. Piotrkowo ma przed sobą wielkie perspektywy. Chmara dzieci, co mijany dom, na pęczki, jak rzodkiewki – refleksja nr 2. Wtedy już marzyłem o prysznicu, trzeba jednak było dociąć trasę, najpierw do Chełmżycy, potem strużką do Ząbrowa i via Kamionka do Iławy.
Przed wlotem do Chełmżycy pola, a na nich z 40 żurawi sobie chodzi. Niesamowite wrażenie, nie boją się nas, spacerują. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem, absolutne curiosum! Drogówka w Chełmżycy nie łapała, co tam rzadkie. W Ząbrowie znów sklep, mineralna i ostatnia prosta, a na liczniku trzy i pół godziny! Kamionka: zagłębie dzieci nr 2, znów boskie jezioro u dołu uwodzi. Raj, cała trasa to przelot po raju. Może maj pomógł, ale nie – pomógł w komforcie, dał ciepło, bezpieczeństwo. Nie siedźcie w domu, nie teraz, szkoda…
LESZEK OLSZEWSKI