Powiem wam, że z podziwem przyjąłem słowa papieża Benedykta XVI, kiedy to obwieścił światu, że z końcem lutego, tj. dokładnie jutro, abdykuje ze swojego urzędu, przygnieciony coraz większym ciężarem płynącym z odpowiedzialności za prowadzenie Kościoła (targanego licznymi skandalami oraz niespotykaną w dziejach utratą wiernych), jak i tym płynącym z sędziwego wieku. Żegnamy zatem Benedykta z pełnym respektem. Nie był to może heroiczny czyn, niemniej bije z niego niemiecka trzeźwość – 85 lat to nie wiek na stawanie wobec problemów, które ów wiek przerastają, a nigdzie nie jest powiedziane, że papież musi sprawować swą posługę dożywotnio, mimo że tak się utarło.
W 1999 roku w czerwcu jechałem z ojcem i znajomym księdzem prałatem z Olsztyna do Warszawy. Ksiądz miał problemy ze stawem kolanowym, więc ojciec swoimi kontaktami umówił go z tamtejszą profesurą. Jechaliśmy tak, miło gaworząc, aż w pewnym momencie spytałem: ciekawe, ile jeszcze pożyje Jan Paweł II, bo już wtedy wyglądał na umierającego – choroba Parkinsona, zgarbiona sylwetka, nieobecne spojrzenie... Żal go było, że tyle musi się jeszcze publicznie pokazywać, wygłaszać homilie, prowadzić procesje, skoro biło w oczy – przepraszam za szczerość – że jest jedną nogą w grobie. Ksiądz prałat na moje pytanie zadumał się i niespiesznie odparł: „Myślę, że jeszcze zdoła wprowadzić Kościół w trzecie tysiąclecie i wtedy pewnie Pan Bóg powoła go do siebie.” Piękna to była odpowiedź, pamiętam ją do dziś.
Gdy po śmierci Karola Wojtyły zdałem sobie sprawę, że w tak cierpiącym stanie od czasu naszej rozmowy z księdzem dał jeszcze radę prawie 6 lat dźwigać na swym słabym ciele krzyż swojej przecież nieprzymusowej misji, zgodziłem się z tonem prasy zagranicznej (bo polska naturalnie skierowana do Polaków poważnych tematów nie podejmowała) – dlaczego przy końcu lat 90-tych, kiedy jął ogromnie podupadać na zdrowiu, nie zrezygnował z kierowania Stolicą Piotrową i nie zaszył się na powrót w Krakowie, co nawet postulowały przychylne mu tytuły i publicyści? Serce się rozdzierało na jego widok na kilka dni przed zgonem w oknie swego apartamentu, gdzie wielkanocnie próbował pozdrowić zgromadzonych na placu św. Piotra wiernych i zabrakło mu głosu, a wyglądał wtedy na znajdującego się w stanie agonii. Jak można człowieka u kresu dni narażać na takie wyzwania? Przecież to nieludzkie i Ratzinger pewnie patrząc na siebie w lustrze, ma tego żywą pamięć i nie chce podobnie jak swój poprzednik – umierać kiedyś w obecności kamer. Nie pozwoli – póki mózg pracuje – na igrzysko swoim personalnym kosztem.
Jeszcze raz ukłon ze strony ateisty za ów wyłom w tradycji i oby nowy papież (stawiam na kogoś z obu Ameryk) miał w sobie tyle roztropności w różnych sytuacjach, co jego poprzednik, a charyzmy co Jan Paweł II w kwiecie wieku. Wtedy może kościoły na Zachodzie przestaną być wynajmowane poza niedzielami na koncerty i wystawy malarskie, czym księżom łatają pustki w swym dziurawym budżecie. Państwo ich bowiem nijak nie utrzymuje, a wiernych nie ma – taka mała różnica w stosunku do Polski. Za to dostatnio się ludziom żyje, stąd to Polacy emigrują do Niemiec, Holandii czy Anglii – nie odwrotnie.
W tych niemieckich oparach jeszcze pozostaniemy, ale skaczemy spadochronem i lądujemy w Iławie, w tonie właśnie i właściwie emigracyjnym. Mój zeszłotygodniowy tekst o bałaganie z pojemnikami śmieciowymi tutaj przeczytał mieszkający na stałe w Akwizgranie (Aahlen) znajomy, dawny iławianin, od ponad 20 lat już ‘uchodźca’ z niesłabnącym sentymentem do Jezioraka i swej małej ojczyzny, który wpada tu dwa-trzy razy do roku. Refleksje jego były takie: Iława przez wybebeszone, stojące byle gdzie śmietniki, wszędzie odpowiednio obsypane resztkami, fatalnie się prezentuje wizerunkowo. Porównał to do Ukrainy i Rosji. My Polacy – mówił, jakoś to trawimy, choć krajowa ‘strefa trawienia’ zawęża się. W Niemczech ludzie obaliliby burmistrza, gdyby z okna mieli widok na jakieś śmieci. Tam to nie do pomyślenia. Nawet zamknięte na klucz altany śmieciowe obwieszane są kwiatami dla podniesienia estetyki miejsca, a prowadzi do nich równy jak blat trotuar.
Zwrócił też uwagę na to, że przed blokiem jego matki stanął jakimś cudem osesek – segregacyjny pojemnik na metale i matka mówi, że to absolutny jedynak na dwa osiedla – znaczy, że tylko w tych okolicach ktoś spodziewa się od ludzi wyrzutów odpadów metalicznych! Taki bałagan – spuentował – w Niemczech zakończyłby współpracę śmieciowej spółki z miastem, ale w Polsce – rozjaśnił się – zawsze prowizorka i aż dziw, że z roku na rok ten kraj jakoś trwa. W każdym razie dla niego – przesiąkniętego już normalnymi rozwiązaniami – to w pewnym sensie zagadka, miła na końcu, bo za Iławę dałby sobie ręce uciąć, ale bajzel dostrzega w całej pełni.
Tym milej wyłuskać mi odskocznię od tego lokalnego nieładu: pojemników na makulaturę, do których nie sposób wrzucić karton, niezadaszonych, pozbawionych takiego elementarium jak ławki wiat przystankowych, etc. i uciec w krainę ciepłem i mądrością płynącą, a wszystko pod etykietą „Można i w Iławie”.
Z wielką radością informuję, że wraz z nastaniem nowego roku zmieniły się klimaty w iławskim schronisku dla zwierząt. Po epoce cienia nastała, zdaje się, ta świetlana. Ludzi odbębniających temat zastąpili miłośnicy zwierząt. Nagle w internecie zasypywani jesteśmy zdjęciami zwierząt do adopcji, szczęśliwych ludzi biorących stamtąd czworonogi do swych domostw, czuje się energię, wolę działania, pasję. Wzorem Warszawy podsuwam pomysł „Schronisko w Amfiteatrze”. W maju i lipcu np. podczas koncertów przywieźcie zwierzaki, pokażcie je, niech ludzie z widowni biorą te nieszczęścia, gwarancja powodzenia pełna! A póki co, fan kotów, Benedykt XVI ma od piątku dla nich czas – wypoczywaj i dbaj o siebie!
LESZEK OLSZEWSKI
Szpecące widok kartony spoczywające
u stóp niedostępnego im segregatora z napisem „papier”.
Obok znicz, też opadły z niemocy – marzenia o przejściu
przez otwór „szkła bezbarwnego” okazały się mrzonkami!