Kilka dni temu spotkałem się z niesamowitym widokiem. Tuż obok podlubawskiego lasku zwanego Borkiem dostrzegłem uprawne pole, które było szczelnie ogrodzone sznurkiem od snopowiązałki. Na sznurku tym co kilka metrów majtały się na wietrze worki, które zapewne służyły odstraszeniu dzikiej zwierzyny. Dostrzegłem także dwa poidła dla bydła, mnóstwo kości, wydeptany, okrągły plac ziemi i leżącą na boku blaszaną beczkę, która ponad wszelką wątpliwość służyła jakiemuś psu za budę...
Tomek Orlicz
Porażające wyobrażenie osamotnionej placówki. I bestii, która zapewne miała za zadanie odstraszać dziki od śródleśnej uprawy ziemniaków. Samego psa jednak nie zdążyłem zastać, gdyż było już grubo po wykopkach. Nietrudno jednak było sobie wyobrazić, w jakim stanie psychicznym musiał być ów biedak albo też i tego, że być może za kilka dni przeczytam właśnie o tamtym psie w lokalnej prasie – że ów zagryzł jakieś dziecko albo że pomylił cielaka czy może nawet krowę z dzikim stworzeniem i w konsekwencji wgryzł się w gardło udomowionemu zwierzęciu. Widok psiej, osamotnionej placówki zbiegł się w czasie z publikacją w „Kurierze Iławskim” zdjęcia zwłok (rasowych) innego psa. Pamiętam, z jakim oburzeniem odczytałem nagłówek do tamtej informacji, podkreślony na domiar złego pytajnikiem. Bestialstwo? A cóż by innego, panowie redaktorzy?! Przecież, do cholery, pies nie zaciął się przy goleniu!
Kolejny tydzień przyniósł „jakoweś” wytłumaczenia właściciela psa, że być może pan ten, operując nożem kuchennym w okolicach szyi zwierzęcia, znajdował się w tak zwanym stanie pomroczności jasnej. Być może i tak było, chociaż wiadomo, że z takim stanem umysłu (zwłaszcza po alkoholu) można się tłumaczyć na tysiąc sposobów z najprzeróżniejszych głupstw. Można się też natrzeć psim smalcem, nie zastanawiając się nad pokładami naszego społecznego barbarzyństwa i zwyczajnej głupoty, podyktowanej wiarą w gusła rodem z czasów średniowiecza. Kto wie – być może i w naszych stronach psy są hodowane nie tylko w celach stricte kynologicznych. Może już wkrótce dowiemy się, że na wsiach „chowa się” psy... dla mięsa?
Wsiadłem na rower i przejechałem się do najbliższej wsi – do Byszwałdu. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyłem na miejscu, była zwyżkująca zamożność wieśniaków, dostrzegalna już nie tylko w gmaszyskach wielkich chałup, ale przede wszystkim w bogatych, wymyślnych elewacjach. Aż chce się powiedzieć: chłop nasz siłą stoi i jak może Unię doi! Jesteśmy także tradycjonalistami, którzy wychodzą z założenia, że żaden wymyślny system alarmowy nie ochroni tak dobrze naszego dobytku jak pies. I – uwierzcie – słychać to bardzo wyraźnie. Wjechałem do Byszwałdu incognito, mając nadzieję na przemknięcie przez tę wieś niezauważonym niczym wiatr. Tymczasem kilka setek psich mord podniosło tak doniosły wrzask, że niemal natychmiast mojemu przejazdowi zdążyło towarzyszyć co najmniej sto par ludzkich, zaciekawionych oczu.
Myliłby się jednak ten, kto pomyślałby, że oszczekała mnie banda jakichś tam burków. Z ręką na sercu muszę przyznać, że niemal wszystkie psiska były rasowe, albo... no – prawie rasowe. Można by powiedzieć, że pod tym względem zmiana wygląda na duży plus. Można by tak powiedzieć, gdyby nie jeszcze większy, tradycjonalistyczny minus w postaci tradycyjnego łańcucha. Nieważne, czy to jamnik, rottweiler czy biały jak śnieg owczarek podhalański – wszystkie pieski, szczerząc białe niczym śmierć zęby, kręcą się jak ogłupiałe wokół swych bud. I to na każdym podwórku! Aż strach pomyśleć, co by się mogło stać, gdyby do takiego „miśka” zbliżyło się jakieś śmiałe dziecko, chcąc pogłaskać rasowego psa, gdyż – dajmy na to – dziecko owo ma takiego samego pieska u siebie w mieście! Miejski bernardyn potrafi spać całymi dniami na schodach, a tymczasem jego wiejski odpowiednik nieustannie usiłuje wyrwać z fundamentami budę. Chociaż i w mieście Lubawa sprawa nie wygląda tak różowo i jakby się człowiek uparł, to wystarczyłoby wyjrzeć przez okno i odnaleźć zwierzę, które całe swe życie spędza w klatce o wymiarach dwa na dwa marne metry równie marnej egzystencji. Jednak nawet jeśli uważamy, że pies może być najlepszym przyjacielem człowieka, wolimy nie narażać się sąsiadowi i nie dzwonimy do odpowiednich służb w sprawie pieska owego sąsiada. Nawet wtedy, gdy dostrzeżemy, że stworzenia za zoologicznymi kratami na pewno mają lepszy wikt i opierunek! Gorzej, kiedy się okazuje po kilku latach, że sąsiad ów wyhodował na naszych oczach potwora ludojada.
Ale oczywiście: porządek musi być i każdy powinien znać swoje miejsce. Pozory jednak bardzo często bywają mylące, kiedy psu wpoimy zbyt żelazne zasady (tę dewizę można z powodzeniem przypiąć także do służb mundurowych). Jeszcze gorzej zaczyna się dziać, gdy wysyłamy psa na placówkę gdzieś na pogranicze tego, co normalne i tego wszystkiego, co kojarzy się nam z dziczą i kretyństwem właściciela psa.
A przecież tak niewiele potrzeba, by przemówić do rozsądku właścicieli psów. Można im na przykład opowiedzieć historyjkę o pewnym dobermanie pozostawionym samemu sobie na tydzień gdzieś pod lasem.
...Pies jest głodny, pies jest zły, pies ma bardzo duże kły! Biedaczysko w końcu uwalnia się ze swej niedoli, przegryzłszy sznur, którym dowiązane było do drzewa i rusza w kierunku miasta Lubawa. Doberman, poza tym że jest głodny, ma też wypaczony obraz wartości, gdyż nigdy nie widział większej grupy ludzi. W pierwszej chwili jest oszołomiony widokiem miejskich budynków i samochodowymi hałasami, ale już wkrótce diametralnie się to zmienia. Pies przystaje, unosi pysk w górę i chwyta woń jakiegoś pożywienia. Natychmiast rzuca się na oślep w tamtym kierunku. Chwilę później dostrzega dwie drobne postacie; to uczennice trzeciej klasy szkoły podstawowej. Dziewczynki wracają do domu. W tornistrze jednej z dziewczynek znajduje się niedojedzona kanapka – bułka z szynką. Pies ostrożnie podchodzi bliżej. Zachowuje się w towarzystwie dziewczynek, jakby te były dzikimi stworzeniami. I – zupełnie niespodziewanie – rzuca się do gardła jednej z nich...
Pies w dzisiejszych czasach jedynie bywa najlepszym przyjacielem człowieka. Coraz częściej jest on produktem naszych wypaczeń. Pamiętajmy o tym, kupując „pupila”.
TOMEK ORLICZ