Jako rzecze Leszek Olszewski, ten wyróżniający się eksponat z górnej półki, z ostentacyjnie noszoną opaską uciskającą korę mózgową, mistrzem jam ci niemałym w płodzeniu rzeczy płytkich, duchem ubogich i ćwierć inteligentnych, co mniejszą zgoła (jak w Lubawie mawiamy) połowę oznacza. A skoro tak, to dalej w tym duchu i tonie...
Andrzej Kleina
Wielu mistrzów dziennikarskiego pióra, i tych większych i tych mniejszych, i tych ambitnych, i tych też co nieco mniej – za obrachunkowe bary się wzięło z mundialem. I nie chodzi już o to w zasadzie, że baty dostaliśmy nań sromotne, co było naturalne i wszak oczywiste (ostatni cud w Kanie Galilejskiej miał przecież miejsce).
Chodzi o to, że większość w piśmie piłkarskim uczona, a i też w ogóle niedouczona, potępiła w czambuł bez mała Zinedine Zidane’a, który z byka walnął Włocha pewnego. Włoch, tak jak go wcześniej uczono, walnął o glebę cielskiem swym wielkim tak strasznie, że litość sędziego niezwykłą wywołał. Kiedy z czerwoną kartką na plecach Zizu do szatni wędrował, Materazzi wstał z martwych i do gry dołączył. Zatrudniono nawet specjalistów od czytania z warg, bo problem światowy powstał niemały. Obraził Włoch Francuza, czy nie obraził? Obraził siostrę urodziwą, czy raczej matkę leciwą? Gromady specjalistów zarówno w prasie jak i telewizji pouczały, czym jest moralność sportu, a czym nie jest zgoła.
Jednym z nielicznych, którzy rozsądek i umiar zachował, był obok Stacha, co oczywiste, prof. Ludwik Stomma, etnolog, a i felietonista też. Stomma powiedział, i jak się z nim nie zgodzić: „Futbol, pozostanie zabawą niegrzecznych chłopców, którzy będą między sobą całkiem nieładnie regulować porachunki”.
Pół wieku wcześniej z okładem George Orwell już pisał: „Gdyby ktoś pragnął powiększyć istniejące dziś w świecie ogromne zasoby wrogości, najlepszym sposobem byłoby zorganizowanie serii meczów piłki nożnej między Żydami i Arabami, Niemcami i Czechami, Hindusami i Anglikami, Rosjanami i Polakami oraz Włochami i Jugosłowianami; każdy z nich powinna oglądać stutysięczna widownia składająca się po równo z przedstawicieli obu stron. Gdy tylko zostaną wzbudzone silne uczucia rywalizacji, natychmiast idzie w zapomnienie idea prowadzenia gry zgodnie z przepisami. Ludzie pragną ujrzeć jedną ze stron w glorii chwały, drugą zaś upokorzoną... Sport uprawiany na serio nie ma nic wspólnego z zasadami fair play. Łączy się on z nienawiścią, zazdrością, samochwalstwem, łamaniem wszelkich prawideł gry oraz z sadystyczną przyjemnością towarzyszącą obserwowaniu aktów przemocy: innymi słowy jest to wojna minus strzelanie”. Amen!
Jak bumerang wraca echo słynnej już sesji rady miejskiej w Lubawie. Mister Bąk, bo takowe pseudo burmistrz Edmund Chroniczny uzyskał – w swej słynnej już frazie o bąków puszczaniu przez dyrektora ogólniaka dr Bolesława Zawadzkiego był też łaskaw wyjawić prawdziwą, zgoła egoistyczną motywację zasypania lubawskiego basenu. Otóż był Edmund nasz złoty na spacerze z wnuczką w okolicy basenu, która tak niezręcznie się potknęła, czym litość dziadka wzbudziła, że ten obawiając się groźnych konsekwencji i wobec innych mogących się potknąć dzieciaków, basen zasypać kazał.
Przesłanie mam przeto praktyczne, do wszystkich mieszkańców Lubawy bez mała, ażeby burmistrza zaczęli zapraszać na spacer po swoich ulicach z żoną nieodłączną. Kiedy żona burmistrza obcasy połamie, to istnieje szansa pewna na to, że Edmund złotousty, ulicę takową w budżecie do remontu zechce umieścić. Chociaż, obiecanki-cacanki. Obiecywał dwa lata temu przecież, że podjazd dla niepełnosprawnych w przychodni lekarskiej powstanie. Wszak ośrodek tego typu, jak mało co, bliżej klienta, tzn. pacjenta niepełno sprawnego być winien.
Od momentu, kiedy zwróciłem uwagę opinii publicznej na brak trybun na budowanym stadionie po przeciwległej stronie bieżni, co ułomnością jest niebywałą, stadion regularnie nazywany jest stadionem... lekkoatletyczno-piłkarskim.
Aktualnie, pod patronatem, co oczywiste, honorowym Burmistrza Miasta Lubawy toczy się konkurs na nazwę, która ogłoszona zostanie w dniu otwarcia, który zapoczątkuje oficjalne i niezwykle aktywne włączenie się Edmunda Standary w wyścig do fotela burmistrza.
Z pięciu propozycji nazw, które przeszły do dalszej części konkursu, jedna ma charakter niezwykle wyrazisty i resztę dystansujący, a mianowicie: Stadion im. Kazimierza Górskiego, co po wygraniu powodować będzie jednoznaczne skojarzenia. Druga nazwa związana jest z wybitnym lekkoatletą, mistrzem olimpijskim z Los Angeles (1932) – Januszem Kusocińskim. Brakuje mi w tej grupce nazwiska wybitnego lekkoatlety, mistrza olimpijskiego z Rzymu (1960) w biegu na 3000 m z przeszkodami, wielokrotnego mistrza Europy, zawodnika pochodzącego z... podlubawskiego Grabowa – Zdzisława Krzyszkowiaka (tak, tego samego, który OSiR lubawski otwierał).
Nie chodzi mi absolutnie o to, żeby ów Krzyszkowiak zaraz wygrał, bo to niemożliwe. Brakuje mi go po prostu tak dla zasady – dla pewnego szacunku.
Z informacji, podanej przez wierno-poddańczą prasę burmistrza, nie wynika, że poza meczem lubawskiego Motoru, otwierającym podwoje stadionu, odbędzie się mityng lekkoatletyczny. Ewentualne zaproszenie pierwszej damy polskiego sportu Ireny Szewińskiej i Mariana Woronina to duża sprawa, szczególnie gdy ciepłe słowa pod adresem burmistrza głośno skierują, a naród, chłepcząc grochówę darmową, słyszeć to będzie...
Uważam też, że anonsowane występy artystyczne jako główny gwóźdź programu (z całym szacunkiem dla Czerwonych Gitar i Kombi) to porażka intelektualna i organizacyjna. Przecież to nie remiza strażacka do użytku jest oddawana, a obiekt sportowy, który od samego początku winien życiem tętnić niezwykłym: sportowym! Nie ukrywam, iż mam nadzieję, że nastąpi opamiętanie i zorganizowanie hucznego mityngu lekkoatletycznego o wymiarze ogólnopolskim.
Wszak świadomość dyrektor poddańczy Jacek Różański winien posiadać tę, że OSiR to przedsiębiorstwo sportowe, a nie melina festynów ludowych! Wszak po to stadion był budowany, co wynika z projektu, ażeby „rozgrywać imprezy sportowe o charakterze ponadlokalnym, ogólnopolskim”. A słone pieniądze na mityng dla gwiazd?! A co tam, zawsze kolejny kredyt zaciągnąć można... Podatnik zapłaci.
Andrzej Kleina