Jestem dość kompleksowo przeczulony na wszelkie przejawy nadużywania władzy, nawet na hipotetycznej linii pani woźna-statystyczne sprzątaczki. Dzieje się bowiem często, zwłaszcza na realnych szczeblach niższych, np. mundurowych, iż wystarczy, że jakiemuś zakompleksionemu jegomościowi przydzielisz dwóch nawet podwładnych i zaczyna się żenujące przedstawienie pt. „Ja wam tu zaraz k… pokażę miejsce w szeregu!”
Leszek Olszewski
Bardzo podatni – okazuje się – na tego typu kulawą megalomanię są początkujący adepci policji, zwyczajowo wypuszczani w komendach na patrole prewencyjne, bo przecież starszyzna nie będzie nocami tłukła się radiowozami by sprawdzić, czy miasto spokojnie przysypia.
Wyekwipowani więc i uzbrojeni chłopcy, mając uczucie całkowitej bezkarności nierzadko urządzają sobie łowy, by upolować na patrolu to nastolatków wracających po północy z dyskoteki, to tychże siedzących spokojnie na przystanku przy butelce piwa itp.
Słowem każdego kogo uznają za bezbronnego wobec ich „karzącej ręki prawa i porządku.” Szwankować tu muszą kryteria naboru do zawodu, które pozwalają przedostać się do niego osobnikom, którzy swoją misję od początku traktują nie jako służenie społeczeństwu poprzez realne eliminowanie grożących mu zagrożeń, a jako sposobność pokazania zastraszonym młodocianym, że są zawsze nikim w prowokowanym nierzadko starciu z nimi – panami świata na ulicach i chodnikach.
Specjalnie użyłem terminu „przedostać się”, gdyż pisząc o zjawisku mam na myśli jednostkowe, w każdym razie zupełnie mniejszościowe przypadki, które niebywale jednak niekorzystnie rzutują na ogólny odbiór pracy policji. Od Iławy po Kraków i Cieszyn, bo głosy dopływają zewsząd, proszę śledzić na bieżąco choćby serwisy internetowe. Osiądźmy może nad Jeziorakiem.
Latem rozmawiałem przez przypadek na ten temat z szefostwem iławskiej komendy i tam usłyszałem, że tym to też często opadają ręce, gdy dowiadują się rano, że w nocy po akcji prewencji w komendzie polała się krew, a przywieziono chłopaka z parku, bo był lekko pijany, więc go do radiowozu i na przesłuchanie. Niedaleko bowiem leżał przewrócony kosz i rozbita butelka po piwie – przesłanki do zatrzymania były więc więcej niż ewidentne.
Słyszałem też o kompletnej nieznajomości prawa wśród pewnego prewencyjnego duetu, który wręczył ubzdurany mandat zastraszonemu chłopcu, mimo, że ten nie ukończył 17 lat. Mandat okazał się wobec tego nic nie wartym świstkiem papieru i dobrze, bo dzieciak go przyjął chcąc uniknąć awizowanego przez policjantów wezwania… Straży Pożarnej, by ugasić grilla, z którego wraz z kolegami wcinał kiełbasy. Polityka zastraszania więc to potężny oręż bossów z radiowozów wobec każdego, którego po wstępnych oględzinach uznają za potencjalną ofiarę. Nie piszę tu o fajnych chłopakach z prewencji, tylko o ich przynoszących im wstyd kolegach po fachu.
Do poruszenia generalnie tej problematyki na łamach skłoniła mnie przeczytana w ostatnim NKI historia kolejnego widowiska z radiowozem w tle. Tym razem zatrzymany w dość filmowym stylu został młody kierowca, pod adresem którego skierowano fatalny – porównywalny chyba tylko z zabójstwem czy gwałtem – zarzut, że wjechał na skrzyżowanie świetlne, gdy światło zmieniło się z zielonego na pomarańczowe, a potem za moment – czerwone.
Karomierz przy tym przytoczono na tyle kosmiczny, że mandat za owo miał wynieść bodaj 900 zł i 18 punktów karnych! Sytuacja paranoiczna, ale metoda operacyjna patrolu nieobca, jeśli wspomnimy historię ze Strażą Pożarną sygnalizowaną powyżej. Potem doszło do tradycyjnego złagodzenia liczb, mandat zmalał kilkukrotnie, punkty o 2/3. Słowem – ciesz się człowieku szary, przyjmuj i leć z przekazem na pocztę w terminie tygodnia. Argumentowano to jakimś – usankcjonowanym na pewno przez ustawodawcę – „dniem dobroci”(!) – pełen profesjonalizm więc karodawców.
Obyście też trafili – jak np. za późno dacie kierunkowskaz skrętu w lewo na ten amerykański patrol. Trafiła jednak – poważnie mówiąc – kosa na kamień – i za to dla kierowcy gratulacje. Odmówił on przyjęcia mandatu, gdyż czuł się całkowicie „wrobiony” w problem. Nie jechał przy tym sam, więc może liczyć na świadka i zdecydował się oddać rozstrzygnięcie sprawy w ręce niezawisłego sądu, który z pewnością wyda sprawiedliwy wyrok, ufam, że na korzyść zatrzymanego.
Tam już bowiem nie sięgają wpływy i wypływy propagatorów „dni dobroci” i innych tego typu idiotyzmów. Liczę przy tym, że sąd poprosi „patrolantów” o złożenie obszernych zeznań na jakiej podstawie są oni władni samowolnie obniżać mandaty o kilkadziesiąt procent i w ramach jakiej normy jakości pracy policji za przejechanie skrzyżowania nawet w chwilę po zgaśnięciu zieleni straszy się kierowcę tak horrendalnym karomierzem? Białoruska norma ISO czy może kubańska?
Przykład ów powinien być dla nas wszystkich w dwójnasób lekcją świadomości obywatelskiej. Po pierwsze – winniśmy być w każdej sytuacji świadomi swoich praw, bo tak naprawdę policja niewiele jest w stanie nam zaszkodzić jeśli ewidentnie nie złamiemy prawa. Pojął to ów młodzieniec od grilla, który na przyszłość zarzekł się nie przyjmować mandatu gdy nie czuje się winny, nawet jeśli pan z radiowozu zagrozi niezwłocznym wezwaniem posiłków z CIA i osobiście Jamesa Bonda.
Secundo zaś, nie pozwólmy sobie na jakiekolwiek formy fraternizowania się z rozzuchwalonym stróżem prawa, w stylu: „Bierz mandat i masz spokój”. Nawet jak zaparkujemy wszerz asfaltu na ruchliwej ulicy, obowiązkiem policjanta jest traktowanie nas zgodnie z literą prawa, ale bez żadnych osobistych wycieczek, słowem prośba o dokumenty, informacja co przeskrobaliśmy i werdykt dotyczący kary.
I tyle mamy ze sobą wspólnego, pamiętajcie o tym jeżeli ktoś się bał lub boi!
LESZEK OLSZEWSKI
opinie@kurier-ilawski.pl