Może po raz kolejny nie napiszę wygodnie, za to szczerze, co w tym kraju nie jest przesadnie powszechne, gdyż tonie on w codziennej hipokryzji i wszelkim pozoranctwie. Poruszę kilka spraw, bo aż nic się wielkiego nie dzieje, by poświęcać temu miejsce od „A” do „Ż”.
Leszek Olszewski
Postanowiłem sobie, że po raz kolejny zasygnalizuję to, co nieuchronne. Mieszkańców Iławy czekają w tym roku wybory burmistrza, drugi raz bezpośrednie i oby pierwsze zakończone sensownym, wreszcie mądrym werdyktem. Frycowe zapłaciliście w 2002 roku – obdarzając zaufaniem Jarosława Maśkiewicza, który może i jest „ciekawym” człowiekiem, ale misja przerosła go mniej więcej tyle, co pomysł, by konik polny próbował zjeść słonia.
Zresztą dajmy mu spokój i obdarzmy wspólnym szacunkiem u schyłku urzędowania. Zwłaszcza za to, że jak piskorz wywija się wciąż wymiarowi sprawiedliwości i doczołgał się jakoś do kolejnych wyborów, w których – mam dobrą nadzieję – nie wystartuje. Z szacunku dla nas (w ramach rewanżu).
Ma ów i tak wiele szczęścia ostatnio. Iława dała się uwieść jego błyskotliwie kreślonym wizjom i nieodpartemu czarowi osobistemu. Sądy uwieść się nie dały, ale za to ślimaczą się przy piskorzu jak – nie przymierzając – Francja z Anglią w 1939 roku, by zająć Niemcy, a potem Hitlera z kolegami wsadzić w klatki i obwozić po świecie za dobre pieniądze.
Triumf piskorza jest więc pełny, o ile nie popełni harakiri i nie zapisze się do wyścigu na kolejną kadencję, bo tam kontrkandydaci wdepczą go w ziemię, to pewne. Z takim bagażem obnażonych zawirowań moralno-etycznych jest idealnym materiałem do odstrzału i nikt, przypuszczam, nie zawaha się w debacie czy dyskusji publicznej pociągnąć tu za spust, by jednego harcownika mieć z głowy w głównej, finałowej rozgrywce.
Na kogo więc postawić? Trudno z tą mizerną podażą ludzką tu kogoś wskazać. Karkołomne to prawie jak casting do agencji modelek z Mediolanu (przeprowadzony w Wikielcu, bez obrazy do tamtejszych), ale może jakaś perła jakościowa się objawi. Całkiem nawet prawdopodobne. A jak nie perła to ktoś na poziomie solidnego rzemieślnika.
Jakiś zdeklarowany urzędnik (płci obojga) państwowy, „garniturman” z krawatem między piersiami i dobrymi intencjami w klapach. Tylko zwróćcie uwagę czy umie się wysławiać i generalnie wie o czym mówi, bo to na prowincji okazuje się – jakość niezbyt powszechna, a nawet na wymarciu jeśli chodzi o rządzących decydentów. Jest więc nadzieja na minięcie wielkiej smuty, bo wszystko się kiedyś kończy, oprócz rzeczy naturalnie, które się nigdy nie skończą, jak np. „Moda na sukces”.
Druga rzecz, to problem karmienia ptaków w związku z paniką ptasiej grypy. Tu Iława zapisuje chwalebną kartę, bo – widać – medialne pranie mózgu na niewiele się tu zdaje, gdyż ludzie jak dokarmiali kaczki i łabędzie, tak czynią to dalej. Ja miałem ciekawą scenę w jednej piekarni, gdzie biorąc chleb wymsknęło mi się, że jego przeznaczeniem jest lądowanie w ptasich gardłach, na co jedna pani odparła wystraszona: „I nie boi się pan, że zarazi się od nich grypą? Toż to taka epidemia!”.
Odpowiedziałem, że głupota w Polsce jest o wiele większą epidemią, bo choruje na nią kilkanaście milionów ludzi, a jakoś niektórzy wciąż – mimo nieustannego kontaktu z nosicielami – pozostają niezarażeni. Odważna teza, o dziwo, spotkała się z aprobatą i ta sama pani za chwilę odrzekła, że chyba rzeczywiście nie ma się czego obawiać – który to tor myślenia polecam panikarzom.
Rzecz trzecia, to wybory Człowieka Roku 2005 i ich finaliści oraz kandydaci w rodzaju osiedlowych księży, którzy w mieście są rozpoznawalni na równi z ciotecznym bratem szwagra Jana Rokity. Tu nie mam nic przeciwko komuś konkretnemu, ale formułę konkursu na przyszły rok, jeśli bomba atomowa gdzieś w pobliżu nie uderzy, trzeba zmienić.
Żeby znów nie kandydował np. pan Adam Żyliński z adnotacją, że kiedyś był burmistrzem, a teraz zarabia na etacie tu i tu. Sam pan Adam zdaje sobie pewno sprawę z irracjonalności swej nieustającej kandydatury, dlatego życzę mu z całego serca, by w przyszłym roku w wyróżnionym gronie z okazji dożycia roku 2007 się nie znalazł. Chyba, że wygra wybory zdobywając 98% głosów, czy coś koło standardów a la Kim Dżong Il.
Podobne pragnienia mam do kapituły przy uwzględnianiu kandydatur pokroju szefa emerytów branży budowlanej w mieście, przewodniczącego działek przy Dzikiej Plaży czy kierowcy autobusu miejskiego, bo przykładnie punktualnie jeździ. Chociaż nie – to ostatnie wycofuję. Taki człowiek z pewnością zasługuje na zauważenie i triumf, o wiele bardziej niż głosujący na siebie duchowni czy każący na siebie głosować urzędnicy, ludzie prywatnych interesów, bo i o takich praktykach się słyszało.
Słowem potrzebna jest zmiana filozofii przy kręceniu następnego odcinka serii. Może lepiej, by ubiegających się było połowę mniej, w zamian za zawyżenie kryteriów doboru? Pójdę dalej: niech nominacja już będzie dla kogoś nagrodą za zorganizowanie np. nieformalnego ośrodka kultury w mieście czy czegoś tego kalibru (Adam Żyliński się na pewno nie obrazi, gdy zluzuje go ktoś taki, zaręczam).
Abstrahuję oczywiście od sytuacji z Kim Dżong Ilem, ale wtedy powinien tytuł dostać bez konkursu, chyba, że Chuck Norris zgłosi chęć udziału w nim, wtedy będzie musiał się odbyć. Bezwarunkowo. Zapomniałem, że mam pewnego waleta z rękawa w tym kontekście i to – a jakżeby – z okolic panów w komżach.
Jeden iławski ksiądz bardzo ważny (spod lasu) wyjawił ostatnio parafianom swoje poważne plany inwestycyjne na II połowę roku. Za ich pieniądze naturalnie. Gwóźdź programu to nowy dzwon wartości minimum 150 tysięcy złotych, który jak pewnego dnia zabije rankiem, to nawet kolejarze z Ostródy go usłyszą, wpadając w panikę gdzie chwalić Pana: u siebie, czy w Iławie, skoro takie nawoływania idą.
Gawiedź na mszy słuchała struchlała, naturalnie z pokorą, a w domu poszły ciężkie działa słowne na to, „że jeszcze mu mało”, „niech się wypcha”. Po czym zwyczajowo za jakiś czas zapukają tam do domostw dwie anielskiej dobroci emerytki z listami obecności i wpłat na cel. Sprawy potoczą się zwyczajowym krokiem. Dobry kandydat na Człowieka Roku?
Moim zdaniem, znakomity.
Leszek Olszewski