Tyle się słyszy o reformie edukacji w tym kraju i może wreszcie coś się z tego wykluje. Projekty zmian idą bowiem w najbardziej oczekiwanym kierunku! Takim, w którym szkoły przestaną produkować rzesze nieuków, a materiał, który się przyswaja, nie będzie na tyle jałowym, że mózg wyrzuci go ze swych archiwaliów po kilku miesiącach. Po co bowiem dłużej trzymać w głowie wzór na średnicę prostopadłościanu?
Leszek Olszewski
Szkoła przede wszystkim nie uczy myśleć. Jest to bowiem (pod każdą szerokością geograficzną) umiejętność dana „z urodzenia” zaledwie jednostkom. Masy zaś (niestety dla nich) są jej pozbawione i tu wielką, pozytywistyczną więc pracę do wykonania, by wahnąć tymi niekorzystnymi wyrokami Matki Natury, mają systemy edukacji każdego kraju. Tylko tyle i aż tyle. System polski nigdy nie silił się na nadanie nauce od szkoły podstawowej jakiejkolwiek normy jakości – uczył on generalnie wykuwania materiału na blachę, a po zaliczeniu go kucia od razu czegoś następnego i kolejnego.
Wachlarz przedmiotowy jest prześwietny: fizyka, biologia, chemia, a nawet przedmioty humanistyczne, które przecież sui generis stworzone są do dyskusji, a ta zawsze świetnie rozwija osobowość, nie mówiąc już o sztuce konwersacji. Pamiętam, jak na j. polskim w LO program zakładał metodyczne uczenie się życiorysów Mickiewicza, Słowackiego, Reja i innych demiurgów tej nacji, którzy schwycili za pióro i coś z tego wyszło chociaż na regionalną raczej, jeśli nie krajową skalę.
Mam napoleońską, fotograficzną wręcz pamięć. Do dziś pamiętam, że Mickiewicz urodził się w Wigilię 1798 roku, a Chopin żył w latach 1809-40, tylko po co encyklopedycznymi tymi danymi zaśmiecać sobie mózg, a taką regułę polska szkoła non stop praktykuje. Na biologii uczyliśmy się jak ryba wydala, a pająk trawi to, co wcina. Na geografii kuło się złoża węgla kamiennego na świecie i długości kilometrowe najdłuższych rzek Azji. Na historii zamiast tłumaczenia procesów programy preferowały rzędy dat i dokładność w podawaniu szczegółów mapy, np. na jakiej rzece kończyło się księstwo X w okresie rozbicia dzielnicowego?
No po prostu marnowanie czasu przez godziny i godziny siedzenia w szkole i w domu. Nie winię tu nauczycieli, bo takie mieli dyrektywy programowe. Efekt jednak modus operandi, jakie MEN preferuje, jest taki, że kto się sam nie postarał o swoje dointelektualizowanie, ten dziś pewno i pomyli Wielką Improwizację z Wielką Smutą. „Boska komedia” zaś i „Nie-boska komedia” to diabli wiedzą, czy nie część tej samej trylogii Norwida? Owoce wtórnego analfabetyzmu to naturalną koleją rzeczy wielcy reżyserzy tutejszej rzeczywistości, a kraj ów czyni wszystko, by żyło im się świetnie i w dalszym ciągu pasożytowało sobie na milionach polskich ludzi.
Chory jest więc system. Zobaczcie, co zrobiono z dumnym statusem uczelni wyższej, nawet na przykładzie Olsztyna, który ma takie tradycje akademickie jak Jasna Góra hazardowe. Połączono tam Wyższą Szkołę Pedagogiczną, czyli III ligę nadającą stopnie magisterskie, z ART i jest wielki uniwersytet. Nawet w Iławie zainstalowała się filia Sorbony z Płocka, która za pieniądze masowo produkuje magistrów od wszystkiego i niczego. Ale ma uprawnienia, to czemu nie?
Czytałem nawet gdzieś w prasie wywód profesora Uniwersytetu Warszawskiego, że kiedyś nie było wstydem nie mieć wyższego wykształcenia, dziś zaś papierek pewnych „uczelni” jest wstydliwym świadectwem poziomu absolwenta, z czym trudno się nie zgodzić. Polską piłkę nożną gnębi korupcja, edukację zaś nowotwór nijakości, co potem daje taki poziom społeczeństwa, jaki się sformatuje. W USA po miesiącu nauki w podstawówce dzieli się klasę na dzieci zdolniejsze, zdolne w normie i mniej zdolne i każda grupa w danym przedmiocie realizuje odrębne programy nauczania.
Nie dziwne, bo Ameryka zawsze uważała się za kraj promujący indywidualizm i trochę dalej na tym zaszła przez dwa stulecia niż inne kraje przez lat tysiąc. Co zatem winno się przedsięwziąć nad Wisłą, by za statystyczne dwie-trzy dekady kraj zaczął składać się z ludzi na tyle porządnie wyedukowanych, by przekładało się to na łatwość w pokonywaniu kolejnych zakrętów egzystencji? Przede wszystkim skonstatujmy fundament może na przykładzie właśnie języka polskiego.
W tej chwili „mądry inaczej” paradygmat nauczania zaleca uczenie się tego samego w szkole średniej i podstawowej – ci sami autorzy, te same lektury, ta sama sucha i diabli wiedzą do czego potrzebna (poza egzaminami) gramatyka. Literatura współczesna to wielka, biała plama. Ważniejsze są treny Kochanowskiego i ta sama wypłowiała historyjka o tym, co ś.p. Jan przeżył 500 lat temu, jak stracił córkę. Nie wyobrażam sobie, żeby Bułgarię – jeśli chce aspirować do miana nowoczesnego kraju, stać było na kształcenie lekturowe swej młodzieży tylko na tym, co udało się przez wieki spłodzić Bułgarom. Z dezynwolturą jednocześnie traktując nazwiska takie jak Goethe, Dostojewski, Bułhakow czy Hrabal.
Polska „bułgarski” kierunek trzyma mocno. Pierze mózgi na tyle skutecznie, że ktoś jedzie do Paryża, dostaje na teście pytanie o spuściznę Chopina i wybiera opcję, że była ona „ogromna”, miast obiektywnej oceny klasyfikującej ją jako „skromną”. Takie zaś mają być Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży wychowanie, jak z kolei – jakby przewidując dzisiejsze problemy – słusznie zauważył onegdaj Staszic. Dlatego jestem za zmianami rewolucyjnymi, bo podobnie zmurszałej konstrukcji bez radykalnych kroków nie wzruszy się z posad. Mundurki mogą być, wręcz uelitarniają one szkolną dziatwę, ale w głowach tejże czas dokonać siewu korzystnego i dla nich, i dla kraju, który zdobytą przez siebie wiedzą (a nie indolencją) kiedyś ubogacą.
Mniej pustego patriotyzmu, więcej pragmatyki. Szkoła laicka, nie oparta na wierzeniach i religijnej aksjologii, wyższe uczelnie jako placówki prestiżowe, a nie taśmowe itd. Na szczęście rząd trochę znormalniał i jest w końcu na to szansa. Na szczęście dla Iławy, Wikielca, Poznania i Warszawy. Oby starczyło im determinacji, bo czas tu już uciekł i nie wiadomo, gdzie jest!
LESZEK OLSZEWSKI