Nie kupisz tego na bazarze od ruskich. Nie przemycisz za żadną kasę. Jest tylko jedno i to w dodatku bezcenne. Sumienie. Jako jedyne stanowi najlepszy, jeśli nie jedyny, sposób na zrozumienie samego siebie. Naprawdę warto płacić życiu rachunek za sumienie.
Tomasz Reich
Warto przystanąć na jeden dzień w roku i odważnie, szczerze porozmawiać ze samym sobą. Jeśli ktoś nie wie po co, niech lepiej nie pyta. Odpowiedzi trzeba szukać w sobie. Wcale nie chodzi o rozliczenie tego, cośmy w danym roku zyskali i co stracili. Choć bilans zbiorczy w tym roku ponoć dla kraju i regionu iławskiego wypadł dodatnio. Takie wrażenie przynajmniej odniosłem rozmawiając z ludźmi.
Kilka dni temu spotkałem kolegę, przyjechał ze Stanów Zjednoczonych, gdzie o Polsce rzadko się mówi, a jak się mówi, to na ogół z przekąsem. Po kilku minutach rozmowy stwierdził, że jest dobrze! Zapytałem więc, co jest dobrze, bo nie bardzo można było zrozumieć, co ma dokładnie na myśli. – Dobrze, że w Polsce odbyły się wybory, bo przynajmniej jest normalnie i już się z nas tak nie śmieją, jak jeszcze to było choćby w lipcu – wyjaśnił.
– Ale, z jakiego powodu nagle przestali się z nas śmiać i co ich tak rozbawiło w Polakach? – spytałem.
– Nie śmieją się z nas, bo zmienił się rząd, były wybory. Jest normalnie.
Czy jest normalnie? To pytanie zadaje sobie? Co się zmieniło od października? Czy w ogóle się coś zmieniło? Nie chce mi się specjalnie wierzyć w takie uogólnienia, bo przecież na władze zawsze narzekamy, taka już ludzka natura i taki już los tych, którzy rządzą. Potwierdzają to zacięte dyskusje wśród mieszkańców Iławy czy Lubawy. Każdy pod osłoną anonimowości jest na tyle silny, żeby wyrażać często bolesne dla innych słowa krytyki. Gorzej już idzie, gdy w grę wchodzi pokazanie twarzy i nazwiska. Wówczas taki zacięty antagonista po prostu nabiera wody w usta.
Łatwiej jest śmiać się z innych niż z siebie. Sokrates dawno temu wpadł na pomysł, żeby śmiać się z siebie i rozpowiadał, że jest idiotą. Chyba nie muszę przypominać jak się skończyło jego życie, ale ten Grek był jednym z pierwszych, który zamiast osądzać innych, pod krytykę poddał siebie samego. Owszem, naraził się na śmieszność udając głupka i pewnie wiele osób miało przy tym dobrą zabawę. Ale tak naprawdę nikt wtedy nie połapał się, że Sokrates śmiejąc się z siebie tak naprawdę kpił sobie z innych. Na tym zasadzała się zresztą cała jego filozofia, do mistrzostwa opanował autoironię.
Trzeba się zastanowić, w jaki sposób Sokrates nauczył się tak wielkiego dystansu do siebie. Być może często rozmawiał ze samym sobą, być może robił często rachunek sumienia. Bo w końcu ludziom jest o wiele łatwiej przejść przez życie, jeśli są świadomi samych siebie. Co z tego, że czasami dostają kopniaki od innych, skoro potrafią zbudować w sobie na tyle mocną osobowość. Dzięki temu są bardziej odporni na kolejne ciosy, które przynajmniej z pozoru mogą być bolesne.
„Wymagaj od siebie nawet wtedy, gdy inni nie wymagają”. Proste i mądre słowa. Tylko kto je wypowiedział? Kiedy? Ta myśl kołatała mi w głowie przez połowę życia. Ta myśl ukuła się w moje motto, harmonogram rozkładu życia według, którego zawsze starałem się i staram się funkcjonować w dorosłym świecie. I stał się cud, bo po latach, zupełnie przez przypadek, dowiedziałem się, kto je wypowiedział. A trzeba przyznać, że mądrość z nich bije ogromna. Jakby napisał Erazm z Rotterdamu, gdyby dożył naszych czasów: pochwała prostoty. Albo: „To, co najpiękniejsze jest w istocie swej natury proste, a nie wydumane, a niekiedy wprost zmyślone przez ludzi” – powiedziała kiedyś Wisława Szymborska, której to niby z przypadku trafiła się nagroda Nobla. A w czym tkwi doskonałość? Ano w prostocie w której się lubujemy, a w żaden sposób nie umiemy do niej dotrzeć.
Wracając jednak do tej myśli, która ukuła się niejako w życiowe motto, dopiero po latach doszedłem, kto wypowiedział te słowa. Nie mogłem uwierzyć, że tak oczywiste przesłanie mogło paść tylko z ust jednej osoby.
Dokładnie 4 lata przed tym tragicznym zdarzeniem wyjechałem, jak się okazało, w podróż życia. Dokąd dokładnie? Do Włoch, do Rzymu. Według wstępnych planów miała to być bezpańska włóczęga po „wiecznym mieście” oraz wyjątkowe spotkanie z Kimś bardzo ważnym. Tydzień to za mało, żeby obejść wszystkie miejsca, o których się czytało książki, oglądało filmy. Ale nie to było ważne. Spotkanie zaplanowano w samo południe na placu św. Piotra, w Sali Klementyńskiej na Watykanie. Jak łatwo się domyśleć, chodzi o Jana Pawła II. Prywatna audiencja, na której moja ówczesna uczelnia miała wręczyć papieżowi dr honoris causa. Przyznam, że wiele szczegółów mi już umknęło, ale idąc po gigantycznych schodach oprzytomniałem w jednej chwili, bo te słowa przecież wiele lat wcześniej wypowiedział nie kto inny, tylko Jan Paweł II. To było wyjątkowe spotkanie. Napiszę tylko tyle, bo reszta mogłaby zabrzmieć pospolicie i nazbyt banalnie. Jeśli miałbym mówić o najważniejszym momencie w życiu, to właśnie to spotkanie było jednym z nich. Dlaczego? Papież był człowiekiem o niesamowitej energii, miał coś w sobie, czego nie sposób doświadczyć od innych ludzi. Miał jeszcze coś, co jest ważne. Prostotę i skromność.
Nie przypadkowo piszę o motcie, które wyznaczyło w przenośni bieg mojego życia, a przynajmniej po części myślenia o nim samym. Być może antidotum na zło i na wiele przykrych zdarzeń należy szukać w samych sobie. Łatwiej jest przecież komuś pomagać będąc samemu mocnym.
TOMASZ REICH
opinie@kurier-ilawski.pl