To pociąg ekspresowy, a nie człowiek. Nie wiadomo, skąd miał w sobie tyle energii i siły, którą mógł imponować nawet o wiele młodszym od siebie osobom. Benedykt Czarnecki nie żyje. Po prostu Benek, zmarł, choć tak naprawdę chyba nikt w to nie wierzy.
Ile mogłem mieć lat, gdy poznałem Benka Czarneckiego? Trzy, cztery? Nie pamiętam. Ale znałem go od zawsze. Sprawą oczywistą jest fakt, że poznałem go dzięki temu, że moja mama pracowała przez kilka dekad w Urzędzie Miasta i Gminy w Lubawie, a później po rozdziale w samym Urzędzie Gminy Lubawa.
Czarnecki od zawsze był duszą towarzystwa. Potrafił oczarować i zjednać sobie ludzi jak mało kto. W zasadzie nigdy nie widziałem go, żeby narzekał. Był smutny. Owszem mógł i pewnie był i będzie wzorem do naśladowania dla wielu osób. Bo przecież działał w tak wielu miejscach, instytucjach, że trudno je zliczyć.
Kochał swoją wieś Omule, której przez lata był sołtysem a także radnym gminy Lubawa. Funkcji, jakie pełnił, zresztą trudno zliczyć. Przez lata działał w Ludowych Zespołach Sportowych, a puchary, które zdobyli młodzi sportowcy z gminy, stoją po dzień dzisiejszy w jego gabinecie w Urzędzie Gminy na Fijewie.
Benek był swojskim i bardzo życzliwym człowiekiem. Bardzo towarzyskim i wesołym. Optymizmem zarażał ludzi i pokazywał im, że ktoś ze wsi nie znaczy, że jest gorszy. Wprost przeciwnie. Pokazywał im drogę, żeby zdobywali upragnione cele.
Wiele osób, czytając te słowa, może nie rozumieć, co mam na myśli. Ale 20 a może nawet 30 lat temu nie było ani internetu, raczej rzadko ktokolwiek wyjeżdżał za granicę, a szanse na rozwój wiele osób miało nierówny. Ludziom mieszkającym w mieście było o wiele łatwiej zdobywać wyznaczone cele, a tym mieszkającym na wsi droga do marzeń stawała się bardziej wyboista. Naszpikowana wieloma trudnościami, które dziś w zasadzie w zmieniającym się w ekspresowym tempie świecie są zabawne. I to właśnie walka z tymi przeszkodami, które napotykali zwłaszcza młodzi ludzie, była jego jednym z najważniejszych celów.
I gmina Lubawa wiele mu zawdzięcza. Z jego inicjatywy wyremontowano, a w zasadzie zbudowano od podstaw stadion do piłki nożnej w parku niedaleko Lubawy na terenie Fijewa. Był i jest on do dziś miejscem, z którego mogą korzystać zapaleńcy piłki nożnej. Takich wsi i gmin, które mogą pochwalić się boiskiem sportowym, jest niewiele.
Licheń, Częstochowa, Zakopane, Krynica Morska, miejsca, które zjeździliśmy z Benkiem, wprost trudno zliczyć. Organizował mnóstwo wycieczek nie tylko dla pracowników urzędu, ale również mieszkańców gminy. To dzięki niemu, mieszkając w małym miasteczku, jako dzieciak zobaczyłem kawał Polski. Nie planował ich z wyprzedzeniem. Po prostu jak towarzystwo miało ochotę i chęć jechać w jakieś miejsce, to organizował autokar i w kolejną sobotę jechaliśmy w Polskę.
Tak więc zmysł organizacyjny i przy tym przewodnika miał we krwi. I co z tego, że podróże były męczące? Cały autobus wypełniony ludźmi był zawsze wesoły. Wszyscy nucili znane sobie piosenki, a także opowiadali dowcipy.
Nigdy nie dał nikomu odczuć, że jest kimś ważnym. Owszem, piastował wiele stanowisk, ale to ludzie go wybierali. Nie było i długo nie będzie takiej osoby ani w gminie, ani w Lubawie, która tak była zaangażowana w życie swoich rodzinnych stron.
Bycie lokalnym patriotą nie polega na biernym czekaniu, że zdarzy się jakiś cud. Jeśli coś miało się zmienić, to ktoś przecież musiał to robić. A Czarnecki nikogo o nic nie pytał. Po prostu działał. Znakomicie odnajdywał się w gminie, jak i też w telewizji, w której bywał niejednokrotnie. On po prostu się niczego chyba nie bał, a może jeśli nawet było inaczej, to nie miał na to czasu.
Był zafascynowany sportem, zwłaszcza uwielbiał piłkę nożną, ale był również strażakiem w Ochotniczej Straży Pożarnej w Omulu. Tak więc nie tylko dział, ale pomagał i ratował ludzi.
W latach 90. na lubawskim stadionie zorganizowano jakieś święto ochotniczej straży pożarnej. Wydarzenia po tylu latach raczej pamięta się połowicznie. Pamiętam, że w ich organizację był włączony nie kto inny tylko Benek Czarnecki. Sprowadził do Lubawy premiera Waldemara Pawlaka, który jednocześnie był wówczas prezesem Zarządu Głównego Związku Ochotniczych Straży Pożarnych. Myślę, że obecność w Lubawie osoby o tak dużym formacie jak ów polityk wywarła na wielu osobach wielkie wrażenie.
On po prostu nie znał żadnych granic, choć był osobą skromną i oddaną swojej wsi a także gminie. Nie było miejsca i sytuacji, w której nie potrafiłby się odnaleźć. Potrafił być szarmancki i czarujący dla kobiet, ale umiał też dogadać się z dziećmi i nastolatkami.
W ostatnich latach był nadal bardzo aktywny. Przyznam, że chyba nikomu nie przyszłoby do głowy kojarzyć Czarneckiego ze słowem emerytura. To niemożliwe, abstrakcyjne pojęcie. Jak można byłoby zatrzymać choć na chwilę tak aktywnego i pełnego życia człowieka?
I być może w domu bywał raczej gościem, ale był przy okazji wspaniałym mężem a także ojcem.
Co się stało w niedzielę 21 lipca na drodze do Rakowic? Tego możemy się jedynie domyślać. Podobno zasłabł i dlatego prowadzony przez niego ford fiesta czołowo zderzył się z toyotą rav4. Stamtąd przewieziono go do powiatowego szpitala w Iławie. Nie odzyskał przytomności. Po trzech tygodniach zmarł.
Bez wątpienia rodzinę pana Benka dotknęła wielka i nieopisana tragedia. Ale jeszcze większą tragedią jest owa śmierć i strata dla całej gminy Lubawy. Nie zawaham się tego napisać. Zmieniali się naczelnicy, potem wójtowie, których na ogół nie pamiętam. Ale Benka Czarneckiego znają wszyscy. I będzie bardzo po nim pusto, bo mało kto był wyrazisty jak On.
Chciałoby się powiedzieć, że niemożliwe dla niego nie istniało. Sporo w tym prawdy. Czego się nie dotknął, działało. Pozostaje nam wierzyć, że jak już tam „w tym niebie się” urządzi, to znajdzie czas, żeby w końcu odpocząć.
TOMASZ REICH