„Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą zostaną po nich buty i telefon głuchy tylko to co nieważne jak krowa się wlecze najważniejsze tak prędkie że nagle się staje potem cisza normalna więc całkiem nieznośna jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego” – napisał Jan Twardowski. Krzysztof Kolberger odszedł. Zostawił po sobie pustkę i milczenie.
Tomasz Reich
Co wyrażają słowa napisane? Dla niego dużo znaczyły. Pewnie więcej niż nawet ból, który zamieszkał w nim prawie 20 lat temu. To wtedy padła po raz pierwszy diagnoza.
– Jest pan chory, to rak – powiedział lekarz do Krzysztofa Kolbergera.
Nie pozostawił żadnych niedomówień, miejsca na wątpliwości, na złudzenia. On chyba wtedy jeszcze bardziej pokochał to, co mamy bezcenne, to, co tracimy niezależnie od tego, co robimy, skąd pochodzimy – życie. Pokochał je. Ale nie dla siebie, dla innych. Dla tych, którzy cierpieli, przynosił im nadzieję, bo jeżeli człowiek nie ma wiary, to wszystko, co robi, nie ma sensu. Kolberger ją miał, pracował i żył za wielu. Żył wbrew i pomimo.
Spotykałem go w wielu miejscach. Pierwszy raz w TVN 24 w kwietniu 2005 r. Pewnie wszystkim w pamięci pozostanie tekst testamentu Jana Pawła II czytany na antenie. To był wielki i pełen wiary tekst, najważniejszy w jego życiu i karierze, jak później powiedział w którymś z wywiadów. Wtedy go poznałem osobiście. Ale nie przypuszczałem, że nasze drogi będą się splatały dość często, żeby nie napisać nieustannie. Widzowie byli poruszeni tą interpretacją tekstu. Ale nikt nie wiedział, przynajmniej oficjalnie, że Krzysztof kilka dni później trafił do szpitala w Szwajcarii. Tam przeszedł ciężką operację. Już wtedy nie miał przeżyć. Ale on żył i trwał. Była w nim wielka wola życia i radość z każdego dnia.
Rok później minęliśmy się w Sopocie. Był czerwiec, dość ciepło, a nad Bałtyk zjechali się wszyscy. Festiwal Dwóch Teatrów to rzadka okazja do tego, żeby aktor mógł spotkać się z widzem i porozmawiać z nim jak z najlepszym przyjacielem. Pamiętam Kolbergera. Był wychudzony, osłabiony, widać, że tym razem walka z chorobą nie poszła tak łatwo. To wtedy po raz ostatni widziałem Gustawa Holoubka. Ale Kolberger przyjechał dla widzów, dla poezji oraz sekretnego planu, o którym opinia publiczna miała się dowiedzieć wiele miesięcy później. To tam aktor przesiadywał wiele godzin w towarzystwie pewnej kobiety, która rozmawiała z nim wiele godzin i choć on był wyczerpany, to wiedział, że musi to zrobić.
W grudniu 2006 roku w warszawskim klubie Traffic miała odbyć się inauguracja akcji „Mój kumpel Rak” i promocja mojego tomiku wierszy Trans. Teksty miał czytać Krzysztof Kolberger. Zgodził się od razu. Nie wiedzieliśmy do samego końca, czy będzie mógł przyjść. Chciał być obecny. Przyznam, że to dla mnie wielkie wyróżnienie. Prawdziwy zaszczyt. W sprawie zaangażowania Krzysztofa w promocję mojej akcji od początku kontaktowałem się z jego życiową partnerką Zofią Czernicką. Wyjątkową i wspaniałą kobietą.
W dniu promocji książki zadzwonił telefon. Kolberger był osłabiony i nie mógł ruszyć się z domu. Przez trzy godziny wspólnie z Zosią szukał zastępstwa. Znalazł młodego aktora. To on czytał wiersze. Ale Kolberger, choć cierpiał, był z nami. Bartek Jędrzejak z TVN Warszawa podziękował wszystkim osobom, które przyszły na spotkanie w imieniu Krzysztofa. Czułem się zaszczycony, że tak wyjątkowy człowiek wsparł naszą akcję. Do dziś brakuje mi słów.
Spotkaliśmy się dwa miesiące później. Był luty. Na scenie kameralnej Teatru Narodowego zaplanowano promocję książki „Przypadek nie-przypadek”, którą kilka miesięcy wcześniej w Sopocie spisała Aleksandra Iwanowska. To nie jest zwykła książka. Krzysztof nigdy nie wyraził zgody na własną biografię. Był przekonany, że to nie jest dobry czas, może jeszcze kiedyś będzie okazja. Zresztą takie książki pisze się o ludziach wielkich, a on czuł się zwykłym, skromnym człowiekiem walczącym z rakiem. Zresztą po co miał to robić? Takie książki pisze się o ludziach nieżyjących, a w nim była wola życia. Walczył o każdą minutę. A wspomnienia? Owszem, miał ich dużo, ale gromadził je w głowie. Najważniejsze dla Kolbergera było spotkanie z człowiekiem. Nigdy nikogo nie pominął, nikomu nie potrafił też odmówić pomocy. A ludzie wierzyli w niego, jakby widzieli w nim siłę i nadzieję, że pokonają dzięki niemu własną chorobę.
Całe życie mówiłem sobie, że nigdy nie napiszę żadnych wspomnień i nie napiszę żadnej książki o sobie. (***) W związku z czym jest to kolejny powód, żeby nie pisać o sobie – napisał Kolberger. – Nigdy zresztą tego nie zrobiłem. Nie prowadziłem dzienniczka, nie zamierzałem zapisywać wspomnień.
Już sam fakt, że ktoś zainteresował się nim i chciał napisać o nim książkę, bardzo go stresował. Iwanowska znalazła jednak wybieg, a raczej sposób na to, żeby Krzysztof zgodził się na jej publikację. Namówiła go na długą rozmowę o nim samym, a w jej tle były wiersze księdza Jana Twardowskiego. Poety, który szczególnie był mu bliski.
Podczas spotkania promocyjnego wiersze czytał Piotr Adamczyk, a wywiad z Kolbergerem prowadziła jego była żona Anna Romantowska. Przyznam, że byłem tym zaskoczony. Nie sądziłem, że pani Anna zdobędzie się na tak wielki gest w kierunku byłego męża. Krzysztof jak zwykle niewiele mówił. Widać, że był tym spotkaniem z ludźmi poruszony.
– I wy wszyscy tu przyszliście, żeby się ze mną spotkać? – zażartował.
Tamten wieczór pozostanie w mojej pamięci. Miałem okazję wreszcie podziękować mu osobiście za pomoc, za wsparcie i dobre słowo, które miał dla mojego pomysłu od początku. Podarował mi książkę z dedykacją. Był bardzo ciepły i uśmiechnięty.
– Niech pan pamięta, że zawsze może pan liczyć na moje wsparcie. Jeśli tylko potrafię pomóc – powiedział do mnie.
– Dziękuję za wszystko. Jestem naprawdę wdzięczny za pomoc przy moim spotkaniu autorskim. Wiem, że wtedy był pan z nami.
O czym później z nim rozmawiałem? Tego nie napiszę. Co mogą wyrazić słowa? Krótkie i nietrwałe, rozsypujące się w powietrzu. Jedynym utrwalaczem tych momentów jest przecież pamięć. Krzysztof pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Wielki, zwykły człowiek, który pokonał samego siebie.
TOMASZ GÜNTHER REICH
zdjęcia: Damian Wojciechowsky, fakt.pl
Śp. Krzysztof Kolberger (ur. 13 sierpnia 1950 w Gdańsku,
zm. 7 stycznia 2011 w Warszawie)
Dedykacja dla autora tego felietonu
w książce „Przypadek nie-przypadek” Krzysztofa Kolbergera