Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2015-04-01

Reich: Życie zdarza się za szybko


Zaczynam rozumieć, że nie mamy kompletnie wpływu na długość własnego życia. Wcale nie pomogą nam dobre geny po dziadkach, diety, zdrowy tryb życia ani nawet pozytywne nastawienie do świata. Nic z tego. Żeby długo żyć, trzeba mieć dużego fuksa, bo na śmierć jest zawsze za szybko.

Znowu się zieleni trawa, drzewa nieśmiało pokazują pierwsze liście. Chcemy czy nie, idzie wiosna. Nas może nie będzie, ale wiosna przyjdzie i tak, co roku przychodzi. Człowiek wtedy nabiera jakiejś głupiej nadziei, że wszystko przed nami, tak dużo możemy. Tak bardzo nam się chce żyć, rozpiera nas energia. I mówisz sobie: w tym roku to dopiero wszystkim pokażę, sobie udowodnię. Przecież idzie wiosna, dzień coraz dłuższy, wszystko robi się kolorowe. Chce się po prostu żyć. Jesteś pewien, że wszystko, co najlepsze, dopiero przed tobą. Nawet przez głowę nie przejdzie ci myśl, że być może to ostatnia taka wiosna w życiu i może wcale tej drugiej już nie będzie.

Skąd masz w sobie tyle zuchwałej i ślepej wiary, że z każdą wiosną możesz wszystko zaczynać od początku? A przecież w każdym życiu przychodzi śmierć. Nie ma żadnego życia bez śmierci. Nikt nie jest w stanie zakończyć inaczej własnego istnienia ani też wybronić się przed oczywistym i przewidywalnym finałem. Życie jest zawsze śmiertelne, choć wolimy ślepo wierzyć, że jest inaczej. Mamy przecież naiwną i egoistyczną wiarę w to, że wiemy lepiej i kontrolujemy własny los. Nic z tego. Śmierć znajdzie nas wszędzie. Można stwierdzić, że życie to nawet taka podróż w jedną stronę. Nigdy tylko nie mamy pewności, jak długo będziemy podróżować i w jakim towarzystwie.

Był początek marca, kiedy zadzwonił telefon. Nie lubię, gdy ktoś dzwoni do mnie na komórkę z rodziny, bo wiem, że to może zwiastować złe wiadomości. Pomyślałem sobie, nie odbiorę telefonu od matki. Postawię się. Nie usłyszę, a wtedy uniknę prawdy. Nic się nie stanie, nie wydarzy nic złego. Tak bardzo chciałoby się zakląć czas. Zaczarować chwilę, żeby tylko wszyscy byli zdrowi i żyli jak najdłużej. Znacie to uczucie, nawet jeśli nie jesteście w stanie się przed sobą przyznać. Mimo wszystko odebrałem telefon.

Mogłem się spodziewać, że babcia jest chora. W końcu ma te swoje 94 lata. Wiek wspaniały, ale kilka tygodni temu trafiła do szpitala. Potknęła się w mieszkaniu i najoględniej mówiąc, trochę potłukła. Nic dziwnego, że rodzina zdecydowała się odwieźć ją do szpitala.

Ale ten telefon nie miał dotyczyć informacji na temat samopoczucia mojej babci. Wiedziałem, że musiało wydarzyć się coś złego, ale nie spodziewałem się kompletnie, że chodzi o mojego wujka Jerzego. Mama powiedziała tylko, że jej brat nie żyje.

– To on chorował? Coś mu było? Nic nie wiem na ten temat. Miał wypadek?

Zmarł jakoś o 8:30 w szpitalu. Lekarze nie byli w stanie go uratować. Pomyślałem sobie, że to nieprawda. Miał 60 lat. Nigdy nie skarżył się na zdrowie, zawsze chodził własnymi ścieżkami, jak to bywa w przypadku indywidualistów, ale musiałem zmierzyć się z informacją o jego śmierci. Oswoić się z faktami. Po kilku latach względnego spokoju i ciszy cała rodzina musiała zmierzyć się znowu z nią. Nie ma chyba osoby, która byłaby zaprawiona w żałobie i odporna na śmierć. Na początku, kiedy dowiadujemy się, że ktoś zmarł, czujemy, jakby ktoś nas uderzył ciężkim przedmiotem w głowę i potem próbujemy zrozumieć, co właściwie się stało. Można płakać, krzyczeć, milczeć. Ile osób, tyle sposobów przyjmowania złych wiadomości. Każdy jest dobry, każdy równo przystoi.

Jerzyk Buliński, bo tak mówili najczęściej do wujka wszyscy, był dla mnie człowiekiem fenomenalnym. Żył w swoim świecie i tylko czasami i na swoich warunkach wpuszczał do niego ludzi. Ale ten jego świat budził w ludziach zachwyt i szacunek. Nikt nie potrafił zmierzyć się z jego talentem konstruktorskim. Był samoukiem, ale jego talent był niewątpliwy. Tak, to prawda, że każdy mężczyzna powinien zbudować samodzielnie dom, posadzić drzewo i spłodzić syna. Tak mówi powiedzenie. Ale wujek rzeczywiście nie będąc murarzem, zbudował samodzielnie piętrowy dom, do którego wprowadziła się jego cała rodzina.

Była połowa lat 80. Niewiele z tego okresu pamiętam, bo to czas mojego dzieciństwa. Czas, w którym dorośli odmieniali słowo kryzys we wszystkich przypadkach. Kolejek za papierem toaletowym do sklepu papierniczego przy ulicy Gdańskiej w Lubawie sięgających aż za pocztę i telewizorów kolorowych wielkości pokoju. I pamiętam, że właśnie w tych zdawać by się mogło kosmicznych czasach mój wujek pokazał mi pierwszy w moim świecie pilot do telewizora. Zrobił go sam.

I wcale nie przeszkadza mi to, że ów pilot był podłączony bezpośrednio do telewizora. Dla mnie to było odkrycie na miarę druku przez Gutenberga. Wyobrażacie sobie możliwość przełączania programów telewizyjnych bez podnoszenia się z kanapy? W tamtych czasach był to naprawdę wynalazek. W telewizorach były tylko dwa programy telewizyjne, serial „Niewolnica Izaura” i festiwal w Sopocie. O pilotach do telewizorów nikt wtedy nie marzył, bo zwyczajnie w świecie ich nie było. Ale dla Jerzyka nie było rzeczy niemożliwych. Co wymyślił, to zrobił. Nazywaliśmy go naszym MacGayverem. I taki właśnie był. Chodził własnymi drogami, ale zawsze był obok nas – ludzi.

Wiem, że słuchał radia, śledził większość moich publikacji. Wiem, że konstruował w swoim garażu od strony ogrodu kolejne wehikuły. One pozostały i my wszyscy jesteśmy zbyt mali do tego, żeby odgadnąć, jak je się buduje i do czego służą. Ale każdy musi przyznać, był takim naszym Stevem Jobsem. I kiedy piszę te słowa, mija już trzeci tydzień, odkąd nie chciałem odebrać telefonu. Odkąd na wszystkich mści się ówczesny brak. Czas powiedzieć – do widzenia.

* * *

Iława wyładniała. Widać to dopiero z perspektywy, kiedy przyjeżdża się z zewnątrz. Niby to samo miasto, ale jednak troszkę obce. Nie moje. To same miejsce, ale całkiem inne. Ponad dwadzieścia lat rozłąki robi swoje. Czas nie stoi w miejscu, wszystko się zmienia. Ludzie też, a jeśli wam ktoś mówi, że jest inaczej, to mówi nieprawdę.

Dwa dni później zadzwoniła moja siostra. Oboje mieszkamy w Warszawie. Pomyślałem, że pewnie ma jakieś informacje dotyczące pogrzebu wujka. Nic z tego. I tu nawet najbardziej przebiegli scenarzyści nie przewidzieliby podobnej sytuacji. Babcia nie żyje. Od tak po prostu postanowiła nas opuścić. To prawda, że miała 94 lata. To zacny wiek. W zasadzie dla większości nieosiągalny, choć telewizje śniadaniowe między blokami reklamowymi próbują nam wmawiać, że żyjemy coraz dłużej. Wmawiają nam diety, zdrowy tryb życia, rzadziej zaś mówiąc o śmierci i starości. Chyba że umrze Ania Przybylska, popularna aktorka. Choć i o jej śmierci media mówiły niechętnie.

Cóż to za temat? Rak. Lepiej porozmawiać o medycynie estetycznej. Mamy świetną medycynę estetyczną, która pozwala się „godnie starzeć”. Człowiek w zasadzie wcale nie musi się starzeć, wystarczy dobry chirurg i regularnie stosować botoks. Tym żyją wielkie miasta. Tak planuje się rzeczywistość, żeby zagłuszyć jakże niewygodny i nieatrakcyjny dla reklamodawców temat śmierci. Ona zaś jest wyjątkowo cicha i konsekwentna. Wcale nie przeszkadzają jej żadne programy telewizyjne ani reklamy past wybielających. Wszystkich tnie równo.

W poniedziałek śmierć przypomniała sobie o babci Jadwidze. Chwilę po południu. Podobno spotkały się we śnie. Ludzie na ogół marzą o szybkiej śmierci, nie chcą sami cierpieć i być udręką dla bliskich. Wyobraźcie sobie Jadwigę Reich, była żoną sołtysa w Biskupcu Pomorskim. Oboje byli ludźmi dobrymi i lubianymi przez sąsiadów. Mieszkała sama od wielu lat w budynku, w którym mieszkały przed laty trzy rodziny. Sąsiedzi babci już dawno pomarli, a ona została tam całkowicie sama. Mieszkała w tym domu ze wspomnieniami. Na propozycję, żeby zamieszkać u dzieci, reagowała alergicznie. To był jej dom i miejsce.

Aż chciałoby się przytoczyć powiedzenie „Starych drzew się nie przesadza” i musi być w tym sporo prawdy. Dom przy Szpitalnej w Biskupcu był miejscem magicznym. Korytarz, z którego wchodziło się do trzech kuchni trzech mieszkających obok siebie rodzin pozostanie dla wszystkich, którzy tam przebywali, miejscem niezwykłym. Nie słyszałem nigdy podobnej historii, żeby sąsiedzi przez ponad 40 a może i 50 lat potrafili żyć obok siebie, a relacje pomiędzy nimi były tak bliskie, jak mogą być pomiędzy bliskimi. A przecież te trzy rodziny nie łączyły więzy krwi, a co najwyżej wspólny adres zamieszkania. Być może przyjdzie kiedyś czas, żeby opowiedzieć tę niezwykłą historię. Wiem na pewno, że ze śmiercią babci ta opowieść dobiegła końca. Zamknął się cały rozdział opowieści o trzech rodzinach przy Szpitalnej w Biskupcu Pomorskim.

Pewnie zastanawiacie się, po co to piszę? Chcę, żebyście przypomnieli sobie, że miejsca tworzą ludzie. Można oczywiście przeprowadzić remont, zmienić nazwę ulicy, ostatecznie wyburzyć budynek. Ale dopóki pamiętamy o ludziach, którzy mieszkali i żyli obok nas, można pokusić się o stwierdzenie, że zmarli żyją.

Wszystko więc zależy od nas i tego, czy chcemy pamiętać. Wracać z własnej i nieprzymuszonej woli do tego, co przeżyliśmy razem. Nie ma to największego sensu robić tuż po tym, jak dowiadujemy się o śmierci. Wtedy nasze emocje przypominają rozdrapaną ranę. Musi więc upłynąć trochę czasu, żeby potrafić wrócić do myśli o tych, których już nie ma.

Jaka była Jadwiga? Co takiego miała w sobie, że przeżyła tyle lat? Czy długie życie zawdzięczała genom? Wprost przeciwnie. Jej matka zmarła, gdy ona miała zaledwie 12 lat. Chyba nie muszę nikogo przekonywać, że w tamtych czasach przed II wojną światową dzieci były zupełnie inaczej wychowywane. Dziewczynki w zasadzie od najmłodszych lat uczyły się prowadzić dom, bo takie były czasy i kultura.

Dziś pewnie jest to nie do wyobrażenia. Ale z wielkim żalem przyznaję, że pod względem wychowania dzieci wiele zmieniło się nie na gorsze. A więc nie dziedziczymy długowieczności w genach. Być może osoby, które mają w swoich rodzinach przodków żyjących po 90 i 100 lat, chciałyby mieć poczucie, że są w komfortowym klubie długodystansowców, ale nic z tego. Każdy ma swój indywidualny kod i tak naprawdę całe życie pracujemy na swoje choroby, itp. Nie ma sensu na nic czekać, niczego odkładać. Przyszłość może nie zdarzyć się wcale.

* * *

Nie lubię patrzeć w dół. Francuskie Alpy są wysokie, ale bardzo nieregularne. Podskórnie nigdy nie chciałem ich oglądać. Wolę podziwiać szwajcarskie Alpy. Piękne szczyty pokrywa śnieg praktycznie przez cały rok. Ale co jakiś czas pasma górskie przerywają ogromne jeziora. Jest ich naprawdę dużo i do tego są ogromne. Ich widok mnie uspokaja. Do Hiszpanii do Malagi, do Barcelony latam kilka razy w roku. Wybieram na ogół Lufthansę, kilka razy głównie do Niemiec latałem liniami GermanWings. Nie potrafię przejść do porządku dziennego nad tym, co się stało kilka dni temu. Nie umiem zrozumieć w nawet najbardziej abstrakcyjnym scenariuszu, jak można odebrać komuś życie? Pasażerowie tego samolotu zaufali nie tylko liniom lotniczym, ale przede wszystkim konkretnym osobom, które miały je w bezpieczny sposób dowieźć do ich domów.

Lot z Barcelony miał trwać około dwóch godzin. Ten zabójczy trwał kilkadziesiąt minut. Drugi pilot ponoć zaplanował samobójczy lot w szczegółach. Trudno w to uwierzyć. Jeśli ktoś chce popełnić samobójstwo, to nie porywa przecież samolotu, tylko wybiera samotną drogę do śmierci. A w tym przypadku możemy mówić zdecydowanie o zabójstwie z premedytacją, a może dosadniej z wyrachowaniem. Pewnie każdy z nas mógł się znaleźć w tym samolocie. Ale żyjemy. I pamiętajmy o tym. Największą zbrodnią i zamachem na własne życie jest go zaniechać i odkładać na potem.

Marek Jaroszewski, mój kuzyn, odszedł w sobotę. Był bardzo ciepłym i rodzinnym człowiekiem. Dwa tygodnie temu powiedziałem do niego „do zobaczenia”, ale choroba odebrała mu życie praktycznie w tydzień. Pora z nimi się pożegnać na jakiś czas. Być może stanąć przed oknem i wyobrazić sobie, że kiedyś zdarzy się nazajutrz bez nas.

TOMASZ REICH

Pamięci całej trójki. Babciu, Jurku i Marku – jesteście...




Dom przy ulicy Szpitalnej w Biskupcu Pomorskim
był miejscem magicznym. Korytarz, z którego wchodziło się
do trzech kuchni trzech mieszkających obok siebie rodzin
pozostanie miejscem niezwykłym.





  2015-04-01  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
106616000



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
ogloszenia@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.