Codziennie słyszymy dźwięk syren karetki pogotowia, pędzącej na ratunek przez zatłoczone miasto. Ale też codziennie są sytuacje, kiedy wezwania pogotowia są bezzasadne. Ludzie coraz częściej wzywają do bólu głowy, gorączki i przysłowiowej „sraczki”, robiąc tym samym z pogotowia darmowe taxi do szpitala na badania. Może tam dadzą coś przeciwbólowego?
* * *
Zanim przejdę do meritum, opiszę sytuację z życia wziętą.
Jesień, zbliża się wieczór. W pogotowiu cisza. Zespół podstawowy wyjechał do kolejnego błahego przypadku, „bo pacjentowi się należy”, płaci przecież składki. W bazie stacjonuje „eska”, czyli specjalistyczny zespół z lekarzem, pielęgniarką i ratownikiem. Około godz. 19 dyspozytor woła przez radio: „Zespół erki do wyjazdu!”. Podaje adres wezwania i powód: półtoraroczny chłopczyk wypadł przez okno z czwartego piętra na ulicę, leży bez kontaktu. Zespół zrywa się na równe nogi. Sznurówki wiązane w locie, bluza w ręku... Docierają na miejsce po kilku minutach. Koszmar, tak jednym słowem można określić widok, jaki ukazał się wysiadającym z erki medykom. Na chodniku leży malutki chłopczyk. Główka w kałuży krwi. Dobiegają, klękają, stabilizują główkę, badają oznaki życia. Tętno zanika, oddech nieregularny, dziecko charczy. Źrenice szerokie, mózg... prawdopodobnie już idzie do nieba. Obok stoją roztrzęsieni rodzice, nie skaczą na plecy. Ojciec chce pomóc, matka przez łzy prosi o ratunek. Lekarz udrażnia drogi oddechowe, intubuje, czyli wsadza do tchawicy maleńką rurkę. Respirator już chodzi i leci tlen. Wkłucie do żyły niemożliwe do założenia. Ciśnienie krwi... Rozpoczynają reanimację. Trzeba podać leki. Wkłucie doszpikowe wstrzeliwane w kość piszczelową. Zestaw już przygotowany, lekarz celuje w maleńką kość. Udało się. Przy przekładaniu dziecka na deskę okazało się jednak, że piszczel jest złamana i wkłucie wypada. Drugiego zestawu nie ma. Leki podano do rurki intubacyjnej – metoda dziś rzadko stosowana, ale innego wyjścia nie ma. Reanimacja trwa dalej, lecą kolejne minuty. Mija godzina walki. Ale maluch już przestał walczyć... W końcu przychodzi ten moment, którego każdy z nas nienawidzi – padają słowa rezygnacji z ust lekarza: „Kończymy, już wystarczy...”. Walczyli do końca, ale tym razem Ona była lepsza, wygrała. Zaprawiony w bojach zespół milczy. Na twarzach twardzieli pojawiają się łzy...
* * *
To była normalna rodzina z dwójką dzieci. Tego dnia byli na zakupach, zostawili tylko otwarte okno, by przewietrzyć pokój. Po powrocie mama zrobiła kolację i zajrzała do pokoju. Dzieci się ganiają. Synek wskoczył na tapczan, potknął się i wypadł przez to okno.
Tragedia ta wydarzyła się gdzieś w Polsce i nie jest powiedziane, że podobna jutro nie wydarzy się na naszym podwórku. Każdego dnia zespoły wyjazdowe pogotowia są do dyspozycji tych, których życie jest zagrożone. Niemal każdego tygodnia na stronach Kuriera widzimy w akcji ratowników medycznych – system ratownictwa medycznego działa. Pomimo tego zdarzają się jeszcze ludzie, którzy potrafią ratownikowi „plunąć w twarz”.
Dlaczego? Bo pacjentowi się należy, bo płaci składki, bo pogotowie jest od tego, aby jeździło na każde jego wezwanie i dawało zastrzyki na zawołanie, bo pacjent ma zawsze rację. Po co iść do lekarza rodzinnego, przecież mamy pogotowie, oni przyjadą, a jak nie to pójdę sam do nich. Przecież zastrzyk przeciwbólowy mogą mi zrobić, to nic wielkiego.
* * *
Całkiem niedawno taka sytuacja miała miejsce w jednej z podstacji ratownictwa powiatu iławskiego. Ratowników odwiedziła matrona, bo głowa ją bolała, a tabletka z krzyżykiem już nie działa. Skoro nie działa, to trzeba udać się do lekarza rodzinnego, a nie ładować się ratownikom z buciorami do pomieszczeń podstacji, gdzie osobom postronnym nie wolno wchodzić. Owa dama nie uzyskała pomocy i oczywiście rozkręciła awanturę na cztery fajerki.
A kto ucierpiał na tym najbardziej? Oczywiście ratownik, który odmawiając podania leku, zachował w tym momencie obowiązujące go procedury, jakie nałożył na niego ustawodawca. Sprawa swój finał znalazła w sądzie, gdzie kobieta obrzuciła stekiem kłamstw i insynuacji człowieka, który postąpił zgodnie z prawem – człowieka, który przez kilkadziesiąt lat służył i służy dalej pacjentom swoją wiedzą i umiejętnościami, aby ryzyko zagrożenia życia potrzebującego pomocy zniwelować do zera. Łatwo zszargać opinię bliźniemu, gorzej ją odbudować. Nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, kiedy będzie potrzebował i czy kiedykolwiek będzie potrzebował pomocy zespołu ratownictwa medycznego, dlatego apeluje – troszkę szacunku dla tego zawodu.
A teraz słów kilka do „ciężko chorujących”, którym nie chce się podnieść z kanapy swoich czterech liter i przejść do kiosku po paracetamol, bo akurat dopadła pana bądź panią gorączka albo co gorsza rozwolnienie. Zespoły wyjazdowe pogotowia ratunkowego to nie taksówka do szpitala. Czy tak ciężko zrozumieć, że powinno się pójść do przychodni, gdzie lekarz rodzinny powinien zlecić badania i przepisać receptę? Wiem, wiem, zaraz znajdzie się setka głosów, że w przychodniach są kolejki, a my płacimy składki i nam się należy.
Pogotowie ratunkowe, jak sama nazwa wskazuje, jest od ratowania życia, a nie zbijania lekkiej gorączki. W Polsce na razie nie ma pogotowia gorączkowego, chyba że nic mi na ten temat nie wiadomo. Dzwonić tylko w stanach zagrożenia życia bądź zdrowia ludzkiego – czy tak ciężko to pojąć człowiekowi XXI wieku, który podobno jest rozumny?!
Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że kiedy ratownicy jadą do gorączki, właśnie może w tym momencie wypadło dziecko z okna i wykrwawia się na chodniku. Symulant czuje się najważniejszy, bo płaci składki. To nic, że zespół jest teraz zajęty, a kilka ulic dalej może umierać człowiek…
Kolejna komiczna sytuacja z życia wzięta. Ratownicy przyjeżdżają do pacjenta i na wejściu gość wyjeżdża z tekstem: „co tak długo jechaliście, ile na was można czekać, żyjecie z moich podatków!”. Na grzeczne pytanie kierownika zespołu, czy jest pan ubezpieczony i gdzie pan pracuje, gość odpowiada: „jestem bezrobotny”. Ręce człowiekowi opadają...
Absolutnie nie sugeruję, że bezrobotnym pomoc się nie należy. Ratownicy przyjechali niezwłocznie, bo tak zadecydował dyspozytor. Każdy otrzyma pomoc, kiedy będą ku temu wskazania, ale żeby wrzucać medykom takie teksty na „dzień dobry”? Panie bezrobotny, bój się Boga i weź za robotę, abyś kolejnym razem mógł z czystym sumieniem powiedzieć ratownikowi, że płacisz na niego podatki, bo na chwilę obecną to on płaci podatki, z których właśnie Ty dostajesz zasiłek. Mało tego: on jeszcze przyjedzie i jak będzie trzeba, życie Twoje uratuje.
TOMASZ SŁAWIŃSKI