Niejaki ROMAN KRAUZE, opasły mężczyzna miejsko-gminny ze wsi Rumienica, z dość poważnie zmąconym poczuciem własnych korzeni, stwierdził: „To, co wyprawia ten pan, trudno nazwać dziennikarstwem”. I kontynuował na długu niemałym tlenowym: „Podstawą dziennikarstwa powinna być troska o rzetelne i prawdziwe informowanie czytelników, a nie publiczne oczernianie i obrzucanie błotem bez sprawdzenia faktów”.
Andrzej Kleina: Wyznanie Koszałka-Opałka
I mówi to człowiek reprezentujący niezwykle nikczemną skalę wartości – uzewnętrznianą na co dzień, między innymi we własnej, sprostytuowanej gazetce, bez mała ściennej. Ale jaka może być skala wartościowania moralnego i wszelkiego u człowieka, zatrudnionego w zakładzie pracy burmistrza dlatego i tylko dlatego, że nie jest taki jaki jest, ani taki jakim chce być, ale jest takim, jakie jest to, co robi, i jest zrobiony z tego, co robi. Kto to przełoży Krauzego na „nasze”?
Nigdy nie próbowałem grać roli dziennikarza. Nawet przed samym sobą. Powtórzę to, co wiele razy wprost, a jeszcze więcej razy pomiędzy wierszami mówiłem. Nie jestem dziennikarzem, nie mam też ambicji Plutarcha. Próbuję jedynie, aby pisanie moje, pisanie subiektywne, pisanie na stronie „Opinie” w Kurierze, było specyficzną dość kroniką Koszałka-Opałka.
Mimo, że nie jestem zawodowcem w branży dziennikarskiej (szkół żadnych tego typu nie kończyłem), od samego początku traktowałem swoje pisanie jako coś bardzo ważnego. Miałem nadzieję i nadal ją mam, że partnerski kontakt nawiązuję z czytelnikiem. Bo wierzyłem i wierzę, że taki rodzaj pisania, który czytelnikowi zaproponowałem, jest (czy on tego chce, czy nie) formą z nim mojego dialogu. Nie monologu! I można się ze mną zgadzać lub nie, ale nie uciekać! – panie od kultury...
Miałem śmiałość i pozorny tupet pisać w pierwszej osobie liczby pojedynczej, ale tylko dlatego, że z niezwykłą autoironią to czynię. Jestem absolutnie przypadkowym człowiekiem w tej branży. Ale cieszę się, że uczę się tego fachu mozolnie – i wierzę, że uczę się skutecznie. I tylko tyle.
I mimo, iż przede wszystkim felietony piszę, które niczym innym nie są, jak moim subiektywnym postrzeganiem świata, to kiedy sporadycznie biorę się za bary z kategorią informacyjną, dokładam niezwykłej rzetelności i staranności, by temu zadaniu też sprostać.
Powiada Roman Krauze, udający dyrektora kulturalnego od kultury w Lubawie, iż publicznie oczerniam i obrzucam błotem bez sprawdzenia faktów. Kogo oczerniam, w jaki sposób oczerniam, i co znaczy „oczerniam” – jeden przykład, proszę...
Próbuje przywdziać Krauze przyłbicę zacnego męża i finalistę cnoty, powiadając, iż jestem ostatnim człowiekiem, który może mieć moralne prawo do oceniania kogokolwiek. Jakie to ja, zdaniem cnotliwego męża, zasady etyczne łamię? Czy ma Roman Krauze imperatyw etyczny Immanuela Kanta na myśli, który powiada: „Niebo gwaździste nade mną, i prawo moralne we mnie”.
Jakie to ja zasady etyki dziennikarskiej łamię? Jakie normy moralne, ja – zdaniem Krauzego – złamałem? Alkoholikiem jestem nieustającym? Gościem okradającym sklepy? Agentem nie byłem, narkomanem takoż! Człowiekiem nieobyczajnie się prowadzącym jestem? Pedofilem, rewizjonistą, syjonistą, sodomistą, cyklistą? Moi najbliżsi cierpią? Występuje w mojej rodzinie zespół maltretowanej żony i maltretowanego dziecka? Przykład więc choćby jeden norm złamania, proszę. Śmiało!
Podjął Roman Krauze pracę w MOK-u z nadania burmistrza Lubawy Edmunda Standary. W mojej ocenie, subiektywnej co naturalne, złamał Krauze normę etyczną, ogromną, iż dziennikarz nie winien podejmować pracy podważającej dziennikarską niezależność. I kiedy o tym mówię, to jest to „publiczne oczernianie i obrzucanie błotem”?
Kiedy próbuję z Krauze rozmawiać i zadaję mu „zaocznie” pytania, to jakie ja fakty niesprawdzone kolportuję i gdzie powinienem je sprawdzić? W maglu, bądź pod kioskiem z piwem? Przecież u źródła próbowałem to uczynić, z samym Krauze chcąc rozmawiać! Miał szanse Krauze dokonać weryfikacji moich pytań, przez stosowne swoich działań uzewnętrznienie. Nie skorzystał z tego obowiązku wręcz wobec siebie i próbuje mnie „prawa moralnego” do oceny (cokolwiek ono w ustach jego znaczy) w całej rozciągłości pozbawić? A tak w ogóle, logika, którą się posługuję, z samej definicji nie ma nic wspólnego z moralnością...
Proponuję Romanowi Krauze na zakończenie kolejnego z nim seansu terapeutycznego, kolejną moją próbkę. Z prośbą o ocenę etyczną, merytoryczną, a nawet humorystycznie dialektyczną:
Roman Krauze na stancji mieszka
Wymięty garnitur ma ten koleżka.
Duka, tłumaczy, na radnych sesji
Ze swoich konwulsji, wizji, obsesji.
A gdy podskoczyć mu ktoś próbuje,
„Gazetę Romana” własną mobilizuje.
Interesuje go też inna, lokalna prasa,
Bo najważniejsza, jak zwykle jest kasa...
Przy jego boku Maciuś Figlarny
Próbuje ugrać swój bonus cmentarny.
Dwóch dyrektorów też obok Standary,
Z jego odejściem, losu stanowiąc ofiary.
Sądzę, że winien zacząć sobie zdawać Roman Krauze sprawę z tego wreszcie, że pech Macieja Radtke, i do niego dotarł. A pech ten, to Andrzej Franciszek Kleina.
Czas więc też najwyższy, ażeby burmistrz Standara zdał sobie sprawę z tego, że obaj panowie, niezwykłego mu pecha przynoszą...
Andrzej Kleina