Zajmiemy się tym razem tematyką pod pewnym względem nowatorską, wypunktujemy sobie bowiem miejsca w tym szczęsnym grodzie iławskim, które na tyle szpecą otoczenie, że aż spotkał je awans i ukaże się o nich anons prasowy. W formie poniższej.
Leszek Olszewski
Pisałem już o tym kiedyś, ale dla mnie – nie licząc ewidentnych slumsów w rodzaju iławskiej ulicy Jasielskiej czy wiecznie podupadłej – Jagiełły, szczytem braku uroku osobistego może poszczycić się parcel przy moście na Iławce, której centrum „zdobi” sklep spożywczy rodem z kwitnięcia PRL-u. Po jego bokach zaś i za nim kto chce się załatwia, zostawia butelki po winie, piwie, opakowania po papierosach, zużyty papier toaletowy etc.
Wszystko to macie za darmo w samym centrum miasta i latami nic się z tym nie robi – ku uciesze naturalnie bywalców, a odrazie nierzadko reszty, w tym turystów. Sam byłem świadkiem „gorzkich żali” na ów temat sensownej parki wracającej tamtędy z okolic Dzikiej Plaży. Ci to wstąpili tam po jakiś napój i potem wycierali buty z błota i odchodów, bo wejście na teren niefartownie wytyczyli od tyłu.
Chociaż generalnie okoliczne tereny to jakiś feralny punkt w iławskich realiach. Sam most jest tematem godnym oddzielnej notki. Szlaki piesze na nim są szerokości jednej grubszej osoby, do tego po obu stronach jakieś wyboiste i chropowate. Minięcie się więc bezkolizyjne z kimkolwiek już stanowi wyzwanie traumatyczne, osobliwie jak mijany niesie torbę, pcha wózek – nie daj Bóg zaś – jedzie rowerem.
Prowadzi tam jedną stroną szlak rowerowy, więc kto się w porę nie zorientuje, że wpada w zasadzkę – przepada i jak nie ląduje w rzece, to na jezdni lub mijanym delikwencie i żadna opcja nie jest tu lepsza od pozostałych. Od mostu po obu stronach w kierunku Lipowego Dworu ciągną chodniki sklecone na starych płytach brukowych, a te są nierzadko ustawione jedna do drugiej pod kątem 45 stopni!
Tworzą więc podobnie ciągnące się piramidy, aż co jakiś czas przecina owo dzieło sztuki nowożytnej poprzeczny wysoki krawężnik, bądź szczerbaty asfalt z jakiegoś ex-wyjazdu – jakby zagrożeń życia było mało bez tego. Eskapada więc tamtędy rowerem w przyzwoitym czasie to prawie pewna kwalifikacja olimpijska w rowerowym crossie – o ile stanie się on dyscypliną letnich igrzysk, za co trzymam kciuki.
Będzie medal dla Polski wykuty na Dąbrowskiego w Iławie – intuicję mi to mówi. Bo, że chodnik tam szybko zerwą kładąc równy + przyzwoitą ścieżkę rowerową – wątpię. Mimo świetnych uwarunkowań, zwłaszcza trotuaru po stronie ulicy Barlickiego, który jest tak szeroki i proszący się o nową adaptację, że ktoś o lepszym gospodarskim oku zawalczyłby z panującą tam niewygodą i ciasnotą już lata temu. Tam, ale nie tylko, bo to zaledwie wycinek modelowej wręcz stagnacji władz grodu w tak palącej kwestii – popatrzcie na chodniki przy InterMarche, nowej siedzibie policji, na zejście Starego Miasta w kierunku liceum i stadionu, a nawet na niedokończoną Aleję Pojednania vel Jana Pawła II.
Roboty kilka lat temu stanęły tam tuż przed metą i stoją nadal – mimo tak ponętnego inwestycyjnie patrona, że aż nie sposób wytłumaczyć jak taki przypadek mógł zaistnieć na jemu dedykowanym kawałku spacerniaka? Okraszonym kilkoma ławkami i przyzwoitym „olatarnieniem”. Może w ramach rekompensaty Janem Pawłem nazwano też wlot obwodnicy od ul. Ostródzkiej. Tyle, że Janem Pawłem ulicą, nie aleją.
Coś mi mówi, że na tym może się nie skończyć. Czekają jeszcze potencjalne – skwer, rondo, osiedle, szkoły, przedszkola, szpital i może nawet Urząd Miasta. To byłoby novum na skalę tego kartoflano-buraczanego kraju o takiejże władzy centralnej i miejsko-wiejskiej – jak tu. Ale wracajmy do szpetot. Przed wojną na ulicy Kościuszki w zabytkowej kamienicy, dziś mieszczącej się vis a vis Włodkowica mieszkał jakiś lokalny VIP i była to ozdoba miasta – elegancka, zadbana rezydencja. Tak przynajmniej mówią źródła.
Dziś kamienica stała się ruderą i jeszcze niedawno nie rzucało się to przesadnie w oczy, bo wszystko wokół waliło się tam albo rozwalało w nieładzie. Teraz zaś gmach starej policji wypiękniał jak brzydkie kaczątko po transformacji w łabędzia, wcześniej ten sam piękny los spotkał ogromny gmach obok, powstała z niebytu wzmiankowana filia szkoły z Płocka, hotel robotniczy zamieniono nawet na blok mieszkalny, a inny blok – ten naprzeciw młyna odmalowano.
Do tego na dniach otwiera się tam estetyczny hipermarket, chodniki – dla odmiany – są wokół nowe i równe jak zapakowana ryza papieru, stąd stale obecny element obskurny szpeci potrójnie. Może to chociaż odmalować i odnowić, skoro zamieszkują tam obecnie ludzie tyle mający wspólnego z VIP-ami co Lepper z literackim Noblem? Polecam pod rozwagę, a by skończyć z tym rejonem pochwalę – po raz pierwszy bodaj w historii – wandalizm.
Ktoś przytomny, chociaż może akurat nie będący w takim stanie i być może podenerwowany zadał sobie realny trud i wywrócił u rogu Włodkowica spróchniałą, drewnianą tablicę ogłoszeniową, wyrywając z tej okazji jej betonowe podstawy. Tablica leży któryś dzień na trawniku, nie ma szans na jej ponowny montaż, co tak korzystnie odbiło się na krajobrazie, że aż się chce tamtędy przejść, chociażby dla konstatacji tego faktu, co wielu czyni.
Gdyby jeszcze płotem granicznym szkoły w kierunku parkingu puścić pasek polbruku zamiast narażać „studencję” na przechadzki na palcach wydeptanym trawnikiem pełnym psich odchodów, z elementami bagna uczynionego przez kałuże – szczęście byłoby pełne. Podświetlamy sobie kościoły, okna dekorujemy jak trzeba świętościami na obrazkach a kilka metrów kwadratowych chodnika czy wyłożonej farby stanowi tu i ówdzie problem – nieładnie. Żeby wandale musieli brać na swoje barki poprawę estetyki dzielnic i osiedli – też coś nie tak.
Brakuje jeszcze, by złodzieje samochodów zanim zdecydują się odjechać wytypowanym łupem brali się najpierw do umycia zdobyczy i potem płoszeni przez właścicieli uciekali w panice po krzakach z wiadrem i gąbką. Takie miasto, że i to nie zdziwi.
Leszek Olszewski