Czułem, że tak będzie i się nie pomyliłem. Wreszcie sama pokazała swoją prawdziwą twarz. Oto jej mość radna wojewódzka BERNADETA HORDEJUK bezczelnie wykorzystała naszą nie tylko elementarną rzetelność dziennikarską, ale i zwykłą uczciwość oraz osobistą grzeczność dziennikarki NATALII ŻURALSKIEJ.
Zawsze, przy zbieraniu materiałów do tekstów informacyjnych, dziennikarze „KURIERA IŁAWSKIEGO” pytają drugą stronę o zdanie. Jednak przez Bernadetę Hordejuk bezczelne ujawnienie innym mediom korespondencji (objętej tajemnicą) to było coś więcej niż zwykła małostkowość.
Pod peleryną udawanego rozbawienia, szefowa lokalnej PO Bernadeta Hordejuk zdradza strach. Następnie posuwa się do absurdalnych kroków. W publicznym zachowaniu lokalnej polityk to już przestaje być zabawne.
Mimochodem kolejny raz okazało się, że Hordejuk przejawia jakiś całkowicie niezrozumiały, irracjonalny kompleks, a nawet zdziczałą obsesję na punkcie osoby Burmistrza Miasta Iławy Adama Żylińskiego.
Przecież w tej sprawie nikt o niego nie pytał. Skąd więc i dlaczego ten dubeltowy wystrzał dawnej partyjnej koleżanki i podwładnej? Sytuacja to zaiste głupsza niż obrazek wystraszonego filipa wyskakującego z konopi.
Widać tu jak na dłoni powtarzalną metodologię działania powodowanego nieuczciwością, strachem i kunktatorstwem aktywistów lokalnej PO.
Teraz rozumiem, skąd spływa od lat odgórne przyzwolenie kierownictwa powiatu iławskiego dla bliźniaczego zachowania np. Tomasza Więcka, słynnego „niedorzecznika” szpitala powiatowego w Iławie.
Chodzi o cyniczne wyprzedzanie naszych publikacji w innych niszowych niby-mediach (utrzymywanych za budżetowe pieniądze podatników). To są te same ruchy: nie odpowiadać na pytania, maksymalnie powstrzymywać czas publikacji, a w międzyczasie „spalić” niewygodny temat w przychylnych starostwu i szpitalowi mediach propagandowych (papierowych oraz w Internecie).
Zachowanie Hordejuk wpisuje się w ostatnie zdziczałe „popisy” parlamentarzystów PO względem dziennikarzy. Najchętniej zabraliby wszystkim mikrofony i rozbili na ich głowach – tylko za to, że mają odwagę zadawać oczywiste pytania.
Rozzłoszczona Hordejuk przy okazji wyjawia plan działania lokalnej PO w Iławie na najbliższe wybory. Zmyć z twarzy logo skompromitowanej aferami partii i uszyć nową „apolityczną koalicję” tysiąca lokalnych tworów i tworków.
Za chwilę usłyszymy coś w rodzaju „Nie róbmy polityki, budujmy koalicje”. Tylko kto ma ochotę nabrać się jeszcze raz?
* * *
Bernadecie Hordejuk nie starczyło odwagi ani mocy własnej, od lat nieprzebranej, żeby wejść ze mną w bezpośrednie zwarcie polemiczne na łamach „Kuriera”. Stchórzyła i uciekła z odpowiedzią do bezpiecznego gniazdka w zabawnym (równie jak ona) i usłużnym jej lokalnym dodatku prasowym do niemieckiej „Gazety Olsztyńskiej”.
Ha, i dopiero stamtąd wyobraziła sobie, że wychlasta mnie po mordzie tymi słowy: „Pan Synowiec posługuje się pojęciami, których znaczenie jest mu obce”.
Zagrzmiało!
To zapewne dlatego ta znana w Iławie i Olsztynie powiatowa skarbnica mądrości, rozumu i wykształcenia z najlepszych światowych katedr rozpoczęła swój wykład (jako ogłoszenie wykupione za słony rachunek) od niewyszukanych drwin na mój temat w ten oto sposób (uwaga, będzie jak cepem po klepisku):
„Każdy człowiek wie, że imiona pisze się z dużej litery, więc chyba tylko dużym wzburzeniem można wytłumaczyć napisanie przez tak „wytrawnego” dziennikarza imienia Filip z małej litery. Raczej nie śmiałabym nawet przypuszczać, że to wynik niezbyt dogłębnej edukacji”.
Nie wiem gdzie i jak odbierała swoją „dogłębną edukację” Bernadeta Hordejuk, ale najwyraźniej coś tam się chyba zatkało i, doprawdy, nie wiem co jest gorsze: czeluść czy płycizna...
Problem polega na tym, że ja nie pisałem o imieniu Filip. Czyżby zabrakło Hordejuk minimalnej już nie wiedzy z literatury, ale inteligencji choćby skorupiaka żeby to zauważyć?
Wyjaśniam zatem radnej wojewódzkiej.
Ja posłużyłem się zdaniem, którego sens oddawał staropolskie, popularne na kresach powiedzonko: „Wyskoczył jak filip z konopi”. Tu nie chodzi o człowieka i jego imię. Tu chodzi o zająca, który pod wpływem byle nawet najmnejszego hałasu wyskakuje nagle z plantacji suszonych konopi (to takie zielsko, ale nie radzę gotować ani przyjmować) i wystraszony gna ten futrzak przed siebie jak oszalały sprinter... Taki ówczesny Forest Gump. Ot, taka figura stylistyczna, swobodne porównanie do głupawki emocjonalnej.
No cóż, tak oto wygląda kompromitacja całościowa... Kobietę zawiodły najpierw nerwy, a po prawie miesiącu – opuściły ostatnie resztki rozumu.
Nie o to jednak chodziło... Zrobiło mi się Bernadety Hordejuk zwyczajnie szkoda, dlatego dam sobie już spokój z dalszym rozbieraniem reszty jej koślawych wynurzeń na czynniki pierwsze. Bełkot, bełkot, bełkot...
Ba, ta odbijanka kompletnie nie ma sensu (być może właśnie tak miało być). Czytelnicy Iławy i całego regionu zwyczajnie nie wiedzieliby o co chodzi, ale – znowu – Hordejuk nie dała im szansy wyrobienia sobie zdania. Zresztą – po co? Ona, w swym kolejnym majaczeniu, zacznie znowu coś pleść od rzeczy na temat burmistrza Żylińskiego (chyba nie może przeżyć z nim porażki wyborczej).
A, znów przypomnę, nikt o Żylińskiego nie pytał. W źródłowej publikacji wszak chodziło o temat poparcia w zbliżających się wyborach samorządowych przez lokalną PO dla osoby radnej Ewy Jackowskiej. Co miał zatem piernik do wiatraka?
Hordejuk wyznała po drodze (znowu mijając się z prawdą), że „przez wiele lat milczała, nie polemizowała”. To może niech tak już pozostanie... Nie odbierajmy zajęcia kabaretom.
JAROSŁAW SYNOWIEC
Bernadeta Hordejuk,
przewodnicząca PO w Iławie